Nie było czegoś takiego, jak "polskie obozy zagłady". To jedna z niewielu rzeczy, co do których Polacy są zgodni. Polska nie ponosi odpowiedzialności za Holocaust. To również jest dla nas oczywiste. Ale okazuje się, że poza naszymi granicami takiego przekonania już nie ma. I tu powinna wkroczyć Polska Fundacja Narodowa. Cała na biało. Ale nie wkracza. Czy billboardy z sądami to wszystko na co ją stać?
Od ponad doby nabrzmiewa polsko-izraelski spór właśnie o wyrażenie "polskie obozy zagłady". Politycy rządzący dziś naszym krajem chcą karać za jego używanie. Można dyskutować, czy to dobry czy chybiony pomysł. Ale nie ma wątpliwości, że to określenie jest dla Polski, dla Polaków, wyjątkowo obraźliwe. I mamy z nim problem od lat. Więc trudno się dziwić, że pojawiają się różne pomysły, jak z nim walczyć.
Nasz kraj przegrał II wojnę światową we wrześniu 1939 r. i nasze tereny znalazły się pod hitlerowską okupacją. To, że obozy zagłady znalazły się na terytorium, które przed wojną było polskie i które należy do naszego kraju dzisiaj, nie świadczy, że Polacy je wybudowali i nimi administrowali. Nie wybudowali i nie administrowali. To zrobili Niemcy i to nie podlega dyskusji. Jednocześnie trzeba mieć świadomość, że polskie sumienia obciążają pogromy Żydów, a także szmalcownicy, szabrownicy, szuje, żerujące na tragedii Żydów. I to jest historia, z którą musimy umieć się zmierzyć. Oczywiste, prawda?
Otóż okazuje się, że wcale nie dla wszystkich. Od ponad doby trwa w przestrzeni publicznej dyskusja na temat "polskich obozów" i polskiej odpowiedzialności za Holocaust. Awantura sięgnęła kręgów dyplomatycznych i rządowych, bo na temat "Polaków mordujących Żydów" wypowiadają się już nie tylko osoby o skrajnych poglądach, ale także te uchodzące za umiarkowane. Politycy, dziennikarze, artyści. Nie jest dobrze. Nie jest dobrze dla wizerunku Polski, nie jest dobrze - górnolotnie mówiąc - dla prawdy.
I w tym momencie powinna wkroczyć Polska Fundacja Narodowa, cała na biało. Odkłamywać, tłumaczyć, edukować. Przecież po to powstała. Półtora roku temu premier Beata Szydło powołując ten twór do życia tłumaczyła, że Fundacja zadba o wizerunek Polski. PFN ma na to pieniądze i to duże. 100 mln zł w samym 2016 r. i 50 mln zł co rok do 2027. Finansową kroplówkę zapewniają spółki skarbu państwa.
Mamy więc organizację, która ma do dyspozycji lekko licząc 150 mln zł. Przyjmijmy, że część poszła na wynagrodzenia zarządu Fundacji (a te, jak pisaliśmy w money.pl nie są liche)
, a część na słynną billboardową kampanię o sądach i sędziach kradnących kiełbasę. No to nadal zostaje godziwy pieniądz, którym można opłacić dużą międzynarodową kampanię informacyjną, tłumaczącą, że nie było "polskich obozów zagłady".
Ale o planach takiej kampanii nie słychać. Ja rozumiem. Jest weekend, człowiek ma prawo odpocząć, także ten z Polskiej Fundacji Narodowej. Kampanii nie robi się w jeden dzień, trzeba przetarg ogłosić, rozstrzygnąć, umowę podpisać. Pewnie, to też rozumiem. Ale pytanie jest inne. PFN po raz pierwszy odkąd istnieje jest naprawdę potrzebna. I gdzie jest?
Następnego dnia po wybuchu "obozowego" kryzysu objawił się członek zarządu PFN Maciej Świrski,pisząc analizę dla wPolityce.pl. Dowiadujemy się z niej, że od dwóch lat trwa antyrządowa nagonka i wojna informacyjna. Stoi za nią niepogodzona w wyborczą porażką opozycja, lewicowe media i liberałowie. Ani słowa o tym, że teraz, właśnie w tej chwili, wali się wizerunek Polski na świecie. - Nasza akcja przeciwdziałania musi być prowadzona w sposób skoordynowany i w kodzie (idiomie) kulturowym adresata - pisze pan członek zarządu. To doskonale, właśnie skoordynowana akcja w idiomie kulturowym jest potrzebna. Ale kiedy ona będzie? Kiedy już wszyscy utwierdzą się w przekonaniu, że Polacy prowadzili obozy zagłady? Tego już się z analizy nie dowiemy.
"Wypuściliście już w tej sprawie jakieś sensowne infografiki, nawet memy, na YouTube pojawił się jakiś nowy film? Opracowaliście i promujecie w social media hashtag broniący polskich interesów? Jak nie, to po co w ogóle jesteście?" - pyta na Facebooku jeden z internautów. I trudno nie zadawać tych samych pytań.
Na szczęście tam gdzie Fundacja nie może, tam ruszają zwykli ludzie. Twittują po angielsku, że nie było polskich obozów zagłady. Montują filmiki, tworzą grafiki, dyskutują do upadłego na forach i Facebooku. I robią to bez milionów złotych wypompowanych ze spółek skarbu państwa. Bez zarządu, i bez statutu. Bez misji promowania wizerunku Polski na świecie. Czyli jednak można.
Wstyd. Po prostu wstyd.