Około 70 proc. Litwinów pozytywnie ocenia polskie produkty - wynika z sondażu instytut RAIT, zamówionego przez polską ambasadę w Wilnie.
Widać to zresztą po oficjalnych statystykach eksportu z GUS. W ubiegłym roku wysyłaliśmy tam towary o wartości prawie miliarda złotych miesięcznie, a trzeba mieć świadomość, że litewski rynek to zaledwie 2,8 mln osób.
Nie notuje się przy tym w oficjalnych statystykach tego, co Litwini przywiozą do siebie z polskich sklepów. Badania wykazały, że mieszkańcy Litwy z Polską kojarzą takie znaki handlowe jak „Biedronka” czy „Kaufland”, których nie ma na rynku litewskim.
Z drugiej strony, część z trafiających tam towarów może być faktycznie kontrabandą, trafiającą z Litwy do Rosji. Zakładając jednak, że oba efekty (przyjazdy na zakupy do Polski i kontrabanda do Rosji) się znoszą, dane GUS przyjmijmy jako rzeczywistość, co zresztą potwierdzają badania konsumenckie.
Czesi na czele miłośników polskich produktów
Ceniący sobie niskie ceny i wysoką jakość polskich wyrobów Litwini, ze swoim upodobaniem do takich marek jak Kubuś, Tymbark, Sobieski, czy Orlen, to wcale jednak nie pierwsza wśród nacji, które mają szczególne upodobanie w polskich produktach.
W tym akurat celują Czesi, zupełnie nie zważając na pohukiwania niektórych z tamtejszych polityków, którzy zalew polskiej żywności traktują jako zagrożenie. W ubiegłym roku, w przeliczeniu na przeciętnego Czecha import z Polski wynosił średnio 416 zł miesięcznie. Kwota ta stanowi aż 12,2 proc. przeciętnych zarobków netto u naszych południowych sąsiadów.
Litwini są na drugim miejscu z wydatkami rzędu 327 zł miesięcznie na mieszkańca, co stanowił 11,6 proc. przeciętnej pensji. Duży odsetek zarobków na towary z Polski przeznaczają też Łotysze, Słowacy i Węgrzy.
Niemcy coraz bardziej przekonani. Rosjanie nie chcą tego co polskie
Co ciekawe, Niemcy, czyli nasz największy partner handlowy, do którego kierujemy aż 27 proc. eksportu, wcale nie są jakimiś szczególnymi wielbicielami polskich towarów. Wydają na nie zaledwie równowartość 2,4 proc. średniej pensji (220,8 zł miesięcznie).
W rankingu zwolenników naszych towarów, czyli tych krajów w których mieszkańcy wydają na nie największą część swoich pensji, Niemcy są dopiero na 13 miejscu.
To się zmienia, ale stopniowo. W ubiegłym roku sprzedaliśmy do naszego zachodniego sąsiada wyroby o wartości o miliard euro (+2,4 proc.) większej niż w 2015 r. Dało to o 13 euro rocznie wyższych wydatków na import z Polski na głowę mieszkańca Niemiec.
Z naszych najbliższych sąsiadów to Rosjanie najrzadziej mają styczność z produktami z Polski. Przeciętny obywatel federacji wydawał w 2016 r. na polskie towary średnio 13,1 zł miesięcznie, co stanowiło zaledwie 0,6 proc. jego zarobków.
To jednak efekt obustronnych sankcji, retorsji gospodarczych administracji Putina odnośnie polskiego poparcia dla Ukrainy, ale i ograniczenia małego ruchu granicznego z Obwodem Kaliningradzkim przez Polskę od Światowych Dni Młodzieży.
Zwykli Rosjanie kupowaliby polskie produkty bardzo chętnie, ale nie mogą. Wystarczy przypomnieć piosenkę zespołu Parovoz sprzed czterech lat zatytułowaną „Zdrawstwuj Lidlu, zdrawstwuj Biedronka” o najazdach Rosjan na polskie sklepy. Barierą jest też osłabiony rubel i związane z tym mniejsze zarobki.
Czarną niewdzięczność okazują natomiast Chińczycy, od których kupujemy produkty za prawie 8 mld zł miesięcznie. Niestety statki, które przypływają z Chin do Polski pełne wypływają od nas niemal puste.
Przeciętny Chińczyk wydaje na polskie towary zaledwie 40 gr miesięcznie. Rzadko więc nasze produkty mogą gościć na stołach 1,4 mld mieszkańców Kraju Smoka. Bariery nie stanowią raczej zarobki - średnio w Chinach są one już tylko o jedną piątą mniejsze niż w Polsce. Odległość jednak robi swoje.
Z drugiej strony, skoro transport do naszego kraju już dotarł, to szkoda, żeby marnować przestrzeń ładunkową w drodze powrotnej. Niestety, wypełniają je najprawdopodobniej towary z Niemiec, bo nasi przedsiębiorcy z trudem przebijają się na chińskim rynku, kierując tam poniżej 1 proc. całości eksportu, czyli 550 mln zł miesięcznie.