Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na
Rafał Wójcikowski
|

Polskie gwiazdy Parlamentu Europejskiego

0
Podziel się:

Wybraliśmy swoich przedstawicieli do Parlamentu Europejskiego. Nie, to nie My ich wybraliśmy! Głosowała przecież tylko jedna piąta z nas, i to w sposób tak skomplikowany, że wielu osób wrzucających karty do urny, tak naprawdę wybrała kogoś innego

Polskie gwiazdy Parlamentu Europejskiego

.

W naszej reprezentacji do PE dominują humaniści, co to będą raczej zabierać głos w kwestii „wartości” a dopiero w drugim rzędzie w kwestii gospodarki, podatków, ekonomii czy prawa. Inna sprawa, że nasi przedstawiciele reprezentują różne odcienie tychże wartości od radykalnego katolicyzmu narodowego, po skrajny socjalistyczny libertynizm. Za dwa trzy miesiące zapomnimy o wyborach i o tych ludziach, bowiem ranga spraw przez nich podejmowanych w PE będzie nas raczej niewiele obchodzić, a główne życie polityczne nadal będzie koncentrować się w Sejmie krajowym. Chyba, że radykalnie zmieni się ustrój UE, na co póki co się nie zanosi.

_ Oto nasz gabinet cieni _

Piętnastu wspaniałych
Piętnastu z listy PO ma na czele największego „liberała” tej partii, aktywnego działacza ruchu solidarnościowego, prof. Jerzego Buzka. PO zdaje się nominowała go na listę wyborczą bynajmniej nie z racji poglądów politycznych, co dzięki popularności. Jakoś nie wyobrażam sobie byłego premiera jako bojownika o zniesienie pomocy socjalnej, czy też radykalnego zmniejszenia podatków i biurokracji. Eurodeputowanym PO jest także znany dziennikarz publicznej telewizji Tadeusz Zwiefka. Z całym szacunkiem dla „Telekuriera”, którego ostatnio prowadził w TVP3, to nigdy nie podejrzewałem u Pana redaktora zacięcia do myśli liberalnej. Myślę, że głosujący na PO liberałowie z przekonania nie spodziewali się, że partię reprezentować będą fachowcy tego pokroju.

Na liście PO jest jeszcze trzynaście nazwisk. Janusza Lewandowskiego, Pawła Piskorskiego i Jacka Sayrusza-Wolskiego przedstawiać nie muszę, ograniczę się do pozostałych, mniej znanych postaci:

- Prof. Zdzisław Chmielewski – historyk ze Szczecina rektor tamtejszego uniwersytetu,
- Małgorzata Handzlik – właścicielka radia i wydawnictwa z Bielska Białej – z wykształcenia geograf,
- dr Stanisław Jałowiecki – historyk z Uniwersytetu Opolskiego,
- Bogdan Klich, wiceminister MON w rządzie Jerzego Buzka, poseł IV kadencji PO z Krakowa;
- Filip Kaczmarek – dziennikarz i radny, były poseł I kadencji - z wykształcenia historyk,
- prof. Barbara Kudrycka, rektor Wyższej Szkoły Administracji Publicznej w Białymstoku, pracuje też na uniwersytecie w tym mieście, działaczka NSZZ Solidarność
- dr Jan Olbrycht – socjolog, pracuje na kilku śląskich uczelniach, znany w Polsce działacz samorządowy, wiceprzewodniczący Związku Miast Polskich, były burmistrz Cieszyna,
- Jacek Protasiewicz - z wykształcenia polonista, karierę po studiach rozpoczynał jako rzecznik prasowy wojewody wrocławskiego (1990), obecnie jest posłem PO z Wrocławia,
- Bogusław Sonik – z wykształcenia prawnik, działacz KOR i Solidarności od początku, działacz samorządowy z Krakowa;
- prof. Zbigniew Zaleski – dziekan wydziału nauk społecznych KUL, radny samorządowy z Lublina.

Jak widać reprezentacja to mieszana, wielu z nich to historycy, działacze Solidarności, ale jest też trzech znanych profesorów. Za mało prawników i ekonomistów, a za dużo ludzi styropianu oraz działaczy uwikłanych w posady rządowe i samorządowe – chociażby taki Paweł Piskorski.

Eruroposeł z Radia Maryja
Bardzo ciekawą reprezentację ma LPR, drugie co do wielkości ugrupowanie w PE z Polski, które zdobyło aż 10 mandatów. Tu także nie będę przedstawiał trzech znanych działaczy partyjnych – Bogdana Pęka, Macieja Giertycha (ojca Romana) oraz Dariusza Grabowskiego. Pozostała siódemka to:

- Filip Adwent – publicysta Naszego Dziennika i Radia Maryja, urodził się i do 1995 roku mieszkał we Francji, z wykształcenia lekarz medycyny, od 1996 roku w Polsce, radykalny działacz eurosceptyczny,
- Sylwester Chruszcz – wiceprezes LPR, z zawodu architekt, działacz samorządowy ze Szczecina,
- dr Urszula Krupa – z wykształcenia dr n. medycznych, pracownik Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, poseł LPR,
- prof. Mirosław Piotrowski – historyk, wykładowca KUL i WSKSiM w Toruniu (szkoła ojca Rydzyka), aktywny publicysta Naszego Dziennika i Radia Maryja oraz Telewizji Trwam,
- Bogusław Rogalski – z wykształcenia historyk, działacz partyjny i samorządowy z Olsztyna,
- Witold Tomczak – z wykształcenia lekarz, poseł LPR z Wielkopolski, słynny z usunięcia rzeźby z Zachęty przedstawiającej Papieża przygniecionego meteorytem,
- Wojciech Wierzejski – z wykształcenia filozof i socjolog, działacz partyjny i samorządowy z Mazowsza, znany z zaciętości wobec homoseksualistów oraz bezkompromisowości wobec antykoncepcji.

Wśród eurodeputowanych z tej partii nie ma żadnego ekonomisty i prawnika, przeważają lekarze i historycy, jest kilku działaczy ze środowiska Radia Maryja. LPR wysłał do Strasburga swoich najbardziej zaprawionych w bojach ludzi, znanych z twardości języka i bezkompromisowości w działaniach. Boję się jednak, że nie znajdą oni szerokiego poparcia dla swoich tez i będą skazani na swojego rodzaju izolacje polityczną. Z pewnością jednak będzie o nich głośno od pierwszego dnia urzędowania.

Czterech profesjonalistów
Kolejne ugrupowanie, które wysyła swoich ludzi na pięcioletnią wycieczkę do Europarlamentu to Prawo i Sprawiedliwość, które zdobyło 7 mandatów. Tutaj także obok znanych nazwisk krajowych parlamentarzystów Adama Bielana, Michała Kamińskiego oraz Marcina Libickiego pojawiły się cztery osoby drugiego garnituru partii. Oto one:

- Anna Fotyga – z wykształcenia ekonomistka, wieloletni działacz Solidarności i współpracownik Lecha Kaczyńskiego, w rządzie Jerzego Buzka dyrektor departamentu spraw zagranicznych, działacz samorządowy z Gdańska;
- dr Mieczysław Janowski – wykładowca nauk technicznych Politechniki Rzeszowskiej, były prezydent Rzeszowa, senator AWS od 1997 roku,
- prof. Wojciech Roszkowski – wykładowca SGH i Collegium Civitas, dyrektor instytutu studiów politycznych przy PAN,
- Konrad Szymański – z wykształcenia prawnik, dziennikarz, pracownik gabinetów politycznych w rządzie Jerzego Buzka, związany też z dawną TV Puls.

Drużyna PiS jest więc nadzwyczaj profesjonalna, dominują prawnicy i ekonomiści z tytułami naukowymi, ludzie doświadczeni w administracji i pracy samorządowej. Nie ma nikogo z przypadku jak w PO czy LPR.

Postawili na nazwiska
Reprezentacja lewicy liczy 8 deputowanych, 5 z SLD-UP i 3 z SDPL. Nazwiska takie jak Adam Gierek (profesor, syn Edwarda Szczodrego), Marek Siwiec (ten od ziemi kaliskiej), Bogusław Liberadzki (profesor SGH specjalista od transportu, poseł SLD), Dariusz Rosati (profesor SGH, były członek RPP, znany ekonomista, były minister MON) są powszechnie znane i nieprzypadkowe. Zaprezentuję pozostałych czterech szczęśliwców:

- Lidia Geringer d’Oendenberg – z wykształcenia ekonomista, dyrektor festiwalu Wratislavia Cantans,
- Andrzej Szejna, z wykształcenia prawnik i ekonomista, wiceminister gospodarki odpowiedzialny za zagraniczne inwestycje oraz urzędnik UKIE w rządzie Leszka Millera, w obecnym rządzie jest natomiast w randze podsekretarza stanu;
- prof. Genowefa Grabowska – wykładowca prawa na Uniwersytecie Śląskim, senator ze Śląska;
- Józef Pinior – prawnik, wykładowca AE we Wrocławiu, działacz Solidarności w latach 1980 - 1989, działacz PPS, pracownik samorządowy na Dolnym Śląsku.

Lewicowe partie oparły swój skład na wypróbowanych działaczach, co z nie jednego pieca chleb jedli. Sami wykładowcy, urzędnicy, same znane nazwiska. Podobną taktykę zastosował PSL, który wprowadził do PE 4 deputowanych, w tym obecnego szefa partii Janusza Wojciechowskiego, oraz tak znanych działaczy jak Zbigniew Kuźmiuk i Zdzisław Podkański. Ostatnim z „zielonej” czwórki jest dr Czesław Siekierski, wykładowca SGGW, poseł PSL, wysoki rangą urzędnik w Ministerstwie Rolnictwa za czasów Jarosława Kalinowskiego.

Z UW do PE dostało się aż czterech kandydatów, ale za to jakich. Każdy zna Bronisława Geremka, Jana Kułakowskiego, Janusza Onyszkiewicza czy Grażynę Staniszewską. Co nie oznacza, że każdy jest zadowolony z ich powrotu do wielkiej polityki, cóż wola wyborców taka i sposób ordynacji.

Lepper odrobił lekcje
Na koniec posłowie Samoobrony. Jest ich sześciu:
- Ryszard Czarnecki – osobisty doradca Andrzeja Leppera, wcześniej prezes ZCHN Ryszard Czarnecki, człowiek o wielkiej determinacji i równie niejasnych poglądach społecznych i gospodarczych, postać ekscentryczna,
- Marek (również) Czarnecki, adwokat z Warszawy, był wiceprezesem Agencji Mienia Wojskowego, współpracownik prawny Wandy Łyżwińskiej,
- Bogdan Golik – z wykształcenia lekarz weterynarii, biznesmen, wiceprezes Krajowej Izby Gospodarczej;
- Wiesław Kuc – kandydat z Podlasia, manager przemysłu meblarskiego, wcześniej pracował w sektorze bankowym i firmach konsultingowych,
- Jan Masiel – z wykształcenia psycholog, przedsiębiorca z Podlasia mieszkający w ... Brukseli,
- Dr Leopold Rutowicz – z wykształcenia ekonomista i mechanik, emeryt (72 lata), działacz organizacji technicznych, specjalista od jakości technicznej.

Poza więc Panem Ryszardem, w odróżnieniu od reprezentacji sejmowej, tutaj Andrzej Lepper nie ma się kogo wstydzić, sami pragmatycy, praktycy, ludzie z tytułami, prawnicy. Widać, że Andrzej Lepper odrobił lekcje i wyciągnął błędy z Sejmu. Już nie ma w reprezentacji Samoobrony rodzynków, jak to jest obecnie w Sejmie.

Parlament od wiatru, który wieje w stajni
Czym zajmą się nasi europarlamentarzyści? Uchwalaniem dyrektyw unijnych, problemami prędkości wiatru w stajni, niekończącymi się debatami o wyższości w rolnictwie dotacji do areału niż do produkcji rolnej i odwrotnie. Budżet o jakim będą debatować, to ok. 4% PKB UE. Parlament ten nie powołuje żadnego rządu, nie ma więc w nim tak naprawdę trwale rządzących i opozycji. Do każdej dyskusji powstają coraz to inne koalicje interesów. I chociaż posłowie pochodzą z różnych krajów, to w zgromadzeniu bynajmniej nie dzielą się wg nacji, ale wg tzw. partii PE. To swoiste kuriozum, którego sensu istnienia do końca nie rozumiem. Dajmy na to w Polsce wybraliśmy do PE 15 posłów z PO i 4 posłów z PSL. W PE ci posłowie będą należeć do jednej partii razem z niemiecką CDU czy hiszpańską Partią Ludową Aznara.

Okazuje się, że w PE partie tworzą kolejne partie, de facto coś na kształt partyjnych międzynarodówek. W tym kontekście obietnice kandydatów prawie ze wszystkich ugrupowań o dbaniu o interes narodowy były tylko czczą gadaniną, lepem dla wytrwałych wyborców, jakimi powinno się czuć ostatnie 20% Narodu, które w długi weekend wybrało urnę wyborczą zamiast działki i lasu.

Ślepy głos 20 proc. Narodu

Sam sposób przeprowadzenia wyborów też był udziwniony do granic możliwości. Polska była podzielona na okręgi, ale podczas wyborów liczba wybieranych deputowanych zależała od frekwencji w danym okręgu. Teoretycznie mogło być tak, że 12 okręgów dostałoby po jednym deputowanym, a jeden z okręgów nawet 42 deputowanych. Ale pojedynczy wyborca mógł głosować tylko na jednego kandydata. Oznacza to, że jeśli z okręgu wybrano np. 5 deputowanych, to wyborca wybierał tak naprawdę tylko jednego, a czterech zostało wybranych niejako obok niego. Ponadto jeśli np. w okręgu X dopisali wyborcy, to zwycięska w skali kraju partia zbiera tam znacznie więcej mandatów niż w okręgu Y gdzie frekwencja była marna, a przecież tą frekwencję w okręgu mogli wyśrubować właśnie wyborcy opozycyjni do zwycięskiej partii. W skrajnym przypadku w okręgu X mogła wygrać partia, która w skali kraju nie przekroczyła progu 5% i dzięki frekwencji jej zwolenników z tego okręgu więcej zwolenników zyskała partia zwycięska.

Głosowano na listy partii krajowych, ale przecież tychże partii w PE nie ma! Ba, partia z listy której startował kandydat, na którego oddaliśmy głos, musiała w skali kraju uzyskać 5%. Mogło tak się zdarzyć, że kandydat był wysoko w okręgu, ludzie go wybierali, a tym czasem albo nie wszedł bo jego partia była słaba w skali całego kraju, albo też nie wszedł bo inna partia uzyskała o wiele więcej głosów i weszło trzech kandydatów z jej listy, chociaż ten trzeci miał indywidualnie o wiele mniej głosów niż nasz rodzynek.

W ten sposób wielu wyborców zagłosowało zupełnie na innych kandydatów niż chciało zagłosować. Wielu dowiedziało się, że partia na którą głosowało, to zupełnie inna partia niż ta, do której zapisze się w PE ich wybraniec.

I tak, mamy europosłów wybranych nie przez nas, którzy będą pracować praktycznie nad niczym.

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)