Dzięki szybkiej akcji policji żona prezesa spółki giełdowej odzyskała wolność, a porywacze zostali zatrzymani. Wcześniej jednak odebrali 5 mln zł okupu. Najbogatsi Polacy powinni zacząć obawiać się o swoje bezpieczeństwo? - Najwięcej porwań w Polsce było w latach 90. Policja jednak uporała się z tym problemem i wszystko przycichło. Ciszę wokół tego tematu wykorzystali teraz porywacze ze Śląska - mówi Jerzy Dziewulski.
Według antyterrorysty i byłego szefa ochrony osobistej prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego świat przestępczy bacznie obserwuje aktywność policji i swoich ewentualnych ofiar.
W jego ocenie porywacze ze Śląska wykorzystali fakt, że w ostatnim czasie o porwaniach w Polsce mówiło się tylko czysto teoretycznie, albo były to jednostkowe przypadki. Jak ocenia ekspert, uśpiło to czujność zarówno tych najbogatszych, jak i samej policji.
- W latach 90. nawet cukiernik czy piekarz mógł się obawiać porwania córki np. Takie przypadki były bardzo częste, ale policja potrafiła sobie z tym poradzić. Jednak nie zapominajmy, że ciągle między przestępcami, a służbami toczy się swoista gra w szachy. Skoro policja opuściła pole porwań, to kilku bandytów zwietrzyło szanse i wróciło do gry żeby zawalczyć o potężne pieniądze – mówi Dziewulski.
Metoda na policjanta
W opisywanym przez WP przypadku na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Jak informuje policja, porwanie miało miejsce w poniedziałek 13 listopada w małej miejscowości na Śląsku. Prowadząca samochód 43-letnia kobieta została zatrzymana do kontroli drogowej przez bandytów przebranych za policjantów i uprowadzona.
Jeszcze tego samego dnia porywacze zażądali okupu. Mąż porwanej od razu powiadomił policję. Okup został przekazany porywaczom i trzy dni po porwaniu kobieta została uwolniona. Gdy była już bezpieczna, udało się też zatrzymać trzech sprawców porwania.
W związku z tym zdarzeniem pojawia się jednak pytanie, jak o bezpieczeństwo swoje i swoich rodzin dbają najbogatsi Polacy. Według Dziewulskiego pod tym względem nie jest u nas najlepiej. Szczególnie jeżeli chodzi o ochronę skuteczną, która zapobiegłaby np. opisywanemu powyżej porwaniu.
- Jeśli porywacze są silnie zdeterminowani wielkością okupu, to trzeba by się poruszać samochodem pancernym i w kolumnie mieć jeszcze dwa dodatkowe wozy. Tak np. chronią się najbogatsi w Rosji. Jednak u nas porwania nie są tak częste, dlatego nawet najbogatsi rzadko korzystają z takiego poziomu zabezpieczeń - mówi antyterrorysta.
Ochrona na pokaz
Jak przekonuje Dziewulski, często w Polsce osobistą ochronę zamawia się dla ”świętego spokoju”. Najczęściej robią to najbogatsi dlatego właśnie, że ktoś z takim stanem konta po prostu powinien mieć ochronę.
- Problem w tym, że to jednak nieskuteczne. Najczęściej jest to ochrona na pokaz, będąca częścią wizerunku, ale bez możliwości zapobiegania atakom. Co najwyżej mogą uchronić się przed kradzieżą torebki – mówi Dziewulski.
Wszystko dlatego, że za kompleksową i skuteczną ochronę osobistą trzeba słono zapłacić. Niekiedy nawet kilkaset tysięcy złotych miesięcznie. Z kolei zatrudnienie dwóch ochroniarzy, którzy nie chronią swojego klienta prze 24 godziny na dobę, oznaczać może wydatek do 20 tys. zł miesięcznie.
- Kiedy byłem posłem i gliniarzem proszono mnie o organizację systemu ochrony biznesmenów. Wiedziałem jednak, że to miało być tylko na pokaz. Odmawiałem i przekazywałem sprawę mojemu koledze antyterroryście, który zajmuje się tym zawodowo. Kiedy wcześniej zainteresowani dowiadywali się jaka to kasa, to przysiadali z wrażenia i rezygnowali – mówi Jerzy Dziewulski.
Według jego wiedzy obecnie w Polsce z w pełni profesjonalnej ochrony korzysta zaledwie kilka osób z listy 100 najbogatszych. Dlaczego tańsza ochrona nie byłaby skuteczna w przypadku ostatniego porwania ze Śląska?
Jeden ochroniarz to za mało
- W tych najmniej kosztownych wersjach pewnie w samochodzie byłby tylko jeden ochroniarz, który dodatkowo kierowałby jeszcze tym pojazdem. To jednak niczego by nie zmieniło. Zdeterminowani bandyci daliby sobie z nim radę. Absolutnym minimum jest proporcja dwóch ochroniarzy na jednego ochranianego - mówi nasz rozmówca.
Tyle, że przy takim podejściu koszty zaczynają gwałtownie rosnąć. Godzina pracy jednego uzbrojonego i dobrze wyszkolonego ochroniarza to 250-300 zł. Jeżeli bezpieczeństwo ma być zapewnione rodzinie biznesmena, to w ochronę muszą być zaangażowane co najmniej trzy i to kilku osobowe zespoły takich fachowców.
- Przy ochronie całodobowej oni muszą się zmieniać. Jeżeli jeszcze firma ma dostarczyć pojazdy do ochrony, to koszty rosną niewyobrażalnie i na to naprawdę niewielu stać. Dlatego w Polsce tego typu ochrona jest najczęściej okazjonalna, a nie systematyczna. Np. zamawia się ją kiedy jakąś firmę odwiedza ważny gość z zagranicy - mówi Jerzy Dziewulski.
Jak przekonuje polscy biznesmeni, poza kilkoma wyjątkami, w tej skutecznej konfiguracji zamawiają ją również dla siebie, ale najczęściej tylko na krótką chwilę kiedy np. dostają pogróżki. Po jakimś czasie jednak z niej rezygnują i wracają do poziomu minimum.
To nie budżet powinien decydować
Według byłego szefa prezydenckiej ochrony problem ten dotyczy też poziomu kompleksowej ochrony polskich firm. - Płaci się jak najmniej żeby mieć tylko święty spokój. Dlatego ten stan zabezpieczeń danych, ochrony informacji, ochrony teleinformatycznej, jest na bardzo niskim poziomie - mówi Dziewulski.
Jednak jak podkreśla zabezpieczenie firmy przed kradzieżą danych jest znacznie mniej kosztowne niż skuteczna ochrona osobista. Dlatego często w naszych warunkach profesjonalne konsultacje w sprawie takiej ochrony, kończą się na poziomie podstawowych pytań.
- Żeby ochrona była skuteczna klient musi szczerze opowiedzieć o tym, jakie są możliwe zagrożenia, kto mu groził, jakie ma słabości. Trzeba też pozyskać wiedzę na temat jego interesów, które ewentualnie kolidują z innymi graczami na rynku. A często nie chce o tym opowiadać i rozmowa kończy się na budżecie. A jeżeli liczba ochroniarzy ma zależeć od grubości portfela, a nie zagrożeń, to się mija z celem – podsumowuje Jerzy Dziewulski.