Poszukiwania z wykrywaczem bez zezwolenia władz od września grożą nawet dwoma latami odsiadki. To już nie wykroczenie, ale przestępstwo. Zdaniem eksploratorów to szkodliwa i krzywdząca ustawa. O wylewaniu dziecka z kąpielą mówią również sami konserwatorzy zabytków. Jednak Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego twierdzi, że w ten sposób chroni groby żołnierzy przed hienami i dewastatorami.
Tropią wraki z II wojny światowej. Z bagien, dna jezior, morskich głębin wydobywają samoloty albo czołgi. To żmudna praca. Najpierw trzeba zweryfikować pozyskane informacje. Zrobić rekonesans, poszperać w źródłach, zdobyć mapy i szkice. Konieczne są również pozwolenia wojewódzkiego konserwatora zabytków. Poszukiwacze jednak mają na swoim koncie poważne sukcesy.
Współpracują z muzeami i archeologami. Pasję rozwijali zaczynając od poszukiwań guzików od mundurów, elementów wyposażenia żołnierskiego czy innych śladów minionej wojny wykrywaczem metali albo innym urządzeniem elektronicznym. Teraz jednak ich hobby może zostać potraktowane jak przestępstwo.
To efekt zmian w ustawie o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami. Od września tego roku bowiem weszły w życie przepisy, które zmieniają kwalifikację czynu z wykroczenia na przestępstwo zagrożone grzywną, a nawet dwoma latami więzienia, za poszukiwania zabytków bez pozwolenia lub wbrew warunkom pozwolenia, przy użyciu wszelkiego rodzaju urządzeń elektronicznych i technicznych oraz sprzętu do nurkowania.
Szkodliwe prawo
- Ustawa jest szkodliwa i krzywdząca zarówno dla grup eksploracyjnych, jak i pojedynczych przypadkowych znalazców – zaznacza Jacek Bomblewski, członek Dolnośląskiej Grupy Badawczej i poznańskich eksploratorów działających przy PTTK. – Zabezpiecza interesy grup archeologów i nie ma wiele wspólnego z ochroną zabytków.
To jednak właśnie ich zabezpieczanie miało być, wg twórców nowego prawa, głównym celem ustawy. Jak czytamy w uzasadnieniu "potrzeba zmiany w tym zakresie wynika z narastającego problemu nielegalnych poszukiwań zabytków, w tym zabytków archeologicznych".
Tyle, że ścisłej definicji zabytku nie ma. Jak zaznacza Robert Kmieć prezes Narodowej Agencji Poszukiwawczej, sami archeolodzy np. ci zrzeszeni w stowarzyszeniu SNAP odnajdując wrak z pierwszej wojny światowej i dopiero zgłaszają go do wpisu na listę zabytków - mimo wieku znaleziska.
- Problem w tym, że w myśl nowych przepisów, wszystko co ma więcej niż 25 lat, podlega pod ustawę. To oznacza, że nawet popularna aluminiowa złotówka z PRL już jest obiektem z "minionej epoki" – dodaje Jacek Bomblewski.
Poszukiwacze sobie winni?
Jednak jak przyznaje Robert Kmieć, poszukiwacze i eksploratorzy sami są sobie winni. – Możemy mieć pretensje do siebie. Jest nas tysiące, a nie potrafimy się zorganizować i zadbać o własne interesy. Wielokrotnie była okazja, aby wpłynąć na zmianę prawa, ale nie spotkała się oddźwiękiem naszego środowiska. Rozumiem, że wielu obawia się ujawnienia, ale tylko tak możemy zawalczyć - apeluje.
Zaostrzenie przepisów zdaniem eksploratorów nie spowoduje też wykrzewienia patologii, bo ta, tak samo wyniszcza środowisko eksploratorów, jak i archeologów i konserwatorów zabytków. – Przypadki handlu zabytkami, ich przywłaszczania czy łapówkarstwo ma miejsce i tam. Wśród poszukiwaczy też się znajdą hieny i czarne owce, jednak sami również staramy się oczyszczać nasze szeregi – zaznacza Robert Kmieć.
Ale również nieoficjalnie wśród konserwator, tj. przedstawicieli organu państwowego, który wydaje pozwolenia na poszukiwania, słyszymy głosy krytyczne.
- Potrzeba dużej ostrożność, aby przepisy stosować rozsądnie i skutecznie. Zmiany idą w dobrym kierunku. Ściganie hien cmentarnych, dewastatorów stanowisk archeologicznych, czy osób handlujących zabytkami, jak najbardziej jest słuszna – zaznacza w rozmowie z money.pl Marcin Tyminski, rzecznik prasowy Pomorskiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków (PWKZ) w Gdańsku.
Zazdrosna archeologia
Zdaniem niektórych, wielu archeologów poczuło się zazdrosnych o historię najnowszą i chętnie wykazałoby się sukcesami w odkrywaniu pozostałości ostatniej wielkiej wojny, albo politycznie poprawnym odnajdywaniem miejsc pochówku żołnierzy wyklętych. - Jednak to grupy poszukiwacze mają większe doświadczanie i wiedzę w tej dziedzinie. Czy penalizacja poszukiwaczy, to słuszne rozwiązanie? – powątpiewa rzecznik prasowy PWKZ.
- Jesteśmy osobami niepożądanymi w środowisku. Traktują nas jak niechciane dziecko archeologii. Korzysta się z naszej wiedzy, informacji i znalezisk, ale nie chce się mieć z nami nic wspólnego – zauważa Robert Kmieć.
Jak dodaje Tymiński, animozje miedzy poszukiwaczami a urzędami były zawsze. - Jednak uczciwość wszystkich stron jest kluczem do porozumienia. Nasz, Pomorski Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków, jest otwarty na współpracę z poszukiwaczami. Z wydaniem pozwolenia nie robimy problemów, jednak wymagamy współpracy z archeologiem. W ubiegłym roku wydaliśmy kilkanaście takich dokumentów.
Zdaniem rzecznika PWKZ to spora liczba wniosków. Jednak jak przekonują urzędnicy Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego zbyt niska w stosunku do skali eksploracji. "Mimo prowadzonych na szeroką skalę poszukiwań, w tym za pomocą detektorów metali, z wnioskiem o wydanie pozwolenia na prowadzenie tych działań występuje około 100 osób rocznie w skali kraju" – możemy przeczytać w uzasadnieniu.
Dla Roberta Kmiecia współpraca z konserwatorami i archeologami to nie pierwszyzna. Od ponad 16 lat zajmuje się pomiarami geofizycznymi, współpracuje z IPN, muzeami i programami przybliżającymi najnowszą historię - między innymi z Bogusławem Wołoszańskim.
Czy groźba surowej kary odwiedzie część z pasjonatów od amatorskich poszukiwań? Zdaniem niektórych poszukiwaczy szczególne obawy mogą dotknąć tych, którzy pełnią funkcje publiczne. Wyrok za popełnione przestępstwo może złamać im karierę i uniemożliwić pełnienie funkcji.
- Część przejdzie pewnie do podziemia, ale wciąż będą poszukiwać. Znam wielu policjantów, lekarzy, prawników, którzy zarażeni są miłością do eksploracji. Nie chcą się ujawniać, ale z pasji się nie rezygnuje – podsumowuje Robert Kmieć.