W 2017 roku liczba wolnych miejsc pracy przekroczyła 117 tys. W wielu branżach rąk do pracy brakuje, w cenie są m.in. budowlańcy. Nawet Ukraińców, którzy od czterech lat bardzo chętnie i masowo przyjeżdżają do pracy w Polsce, zaczyna brakować.
Dane konfrontujemy z rzeczywistością i idziemy na działającą od wielu lat giełdę pracy w Piasecznie.Kilkaset osób, głównie obcokrajowców, czeka tam na nielegalną pracę. Pytam dlaczego.
- Jestem w Polsce nielegalnie - słyszę najczęściej. - Skończyło mi się pozwolenie na pracę, a chciałem zostać. Dalej na zachód już nie pojadę, bo tam częściej kontrolują. A w Polsce spokojnie - mówi Andriej. Ma polskie korzenie, urodził się na Ukrainie.
Praca na czarno to dla Ukraińców przebywających w Polsce nielegalnie jedyna szansa na przeżycie. Na Ukrainę nie chcą wracać, bo tam nawet o taką pracę jest znacznie trudniej i zarobki są znacznie mniejsze. - No i wojna - mówi cicho Andriej.
- Ten potężny napływ Ukraińców do pracy wydarzył się w Polsce trochę przypadkiem - ocenia Andrzej Kubisiak z Work Service. - W 2014 roku weszły przepisy, które pozwalały na bardzo łatwy przyjazd do pracy sezonowej. Chodziło przede wszystkim o wsparcie branży rolniczej, w której brakowało pracowników. Tymczasem okazało się, że za chwilę zaczęło brakować pracowników w wielu innych branżach.
Obcokrajowcy, którzy przyjechali do Polski na półroczną pracę sezonową, nie byli później kontrolowani. Po zmianie miejsca pracy, człowiek znikał z rejestru. - Nie było kontroli nad tym, co się z takim człowiekiem dzieje i niestety zdarzały się przypadki, że ci pracownicy byli wykorzystywani - mówi Kubisiak. - Szli do innej pracy, bo ktoś skusił ich trochę lepszą stawką, tam byli zatrudniani bez umowy, bez kontroli, w złych warunkach.
Zdarzały się przypadki na tyle drastyczne, że skończyły się oskarżeniem o handel ludźmi, jak np. historia agencji zatrudniającej pracowników za głodowe stawki i zamykająca ich w piwnicy.
Mam komornika
Pracować na czarno chcą nie tylko Ukraińcy, którym grozi deportacja, ale również Polacy. Na giełdach w Piasecznie czy przy ul. Grochowskiej w Warszawie codziennie czeka po kilkanaście osób.
- Nie mogę wziąć nic legalnego, bo mam komornika. Narobiłem długów i teraz wszystko, co zarobię, to mi zabiera - mówi jeden z czekających na "bazarku niewolników".
- A mnie się po prostu nie opłaca - mówi z rozbrajającą szczerością drugi. - Oficjalnie jestem bezrobotny, nie mam dochodów, to mi się należy zasiłek, z opieki. A jakbym poszedł na umowę, to by mi zabrali. Ja na takich fuchach, jak tu, to sobie tylko dorabiam.
- Ze wszystkich osób bezrobotnych w Polsce 60 proc. to osoby długotrwale pozbawione pracy. I one bardzo często świadomie podejmują się pracy na czarno - mówi Andrzej Kubisiak. - Aktywizacja zawodowa takiej grupy jest bardzo trudna. Bo jak namówić do pójścia do legalnej pracy kogoś, kto ma długi i ze swojej wypłaty nie zobaczy ani złotówki?
Naprawdę trudno znaleźć jakieś rozwiązanie. Poza częstymi kontrolami pracodawców, oczywiście.
Oglądaj też: Co dziesiąty Polak przynajmniej częściowo pracuje w szarej strefie
"Wiemy, gdzie to jest"
Z pytaniem o nielegalną giełdę pracy w Piasecznie dzwonię do lokalnej policji.
- Tak, wiem gdzie to jest - odpowiada komisarz Jarosław Sawicki z komendy powiatowej. - Bardzo często prowadzimy tam różne interwencje. Albo po doniesieniach mieszkańców, albo ze strażą graniczną. Zatrzymujemy osoby, które przebywają w Polsce nielegalnie.
Zlikwidować giełdy policja jednak nie może. - Stanie pod drzewem nie jest przestępstwem ani wykroczeniem - mówi Sawicki. - My oczywiście próbujemy angażować lokalną społeczność, mówimy o zagrożeniach, ale ukarać za przebywanie w jakimś miejscu osoby, która ma dokumenty w porządku, po prostu nam nie wolno.
Policja nie zajmuje się też zwalczaniem pracy na czarno. To zadanie Państwowej Inspekcji Pracy.
W zeszłym roku Państwowa Inspekcja Pracy skontrolowała legalność zatrudnienia 176 tys. osób. Ponad 2,5 tys. pracowało bez żadnej umowy.
Prawdopodobnie rynek nielegalnej pracy jest jednak znacznie większy, bo inspekcja nie kontroluje każdego.
- Kontrole przeprowadzamy zazwyczaj tam, gdzie mamy jakieś informacje o możliwych nieprawidłowościach - mówi Danuta Rutkowska z Głównego Inspektoratu Pracy. - Co roku wzmożone kontrole przeprowadzane są też w branżach, w których zazwyczaj dochodzi do nieprawidłowości.
Raport za rok 2017 zostanie opublikowany dopiero w czerwcu. Jednak już wiadomo, że w zeszłym roku najczęściej kontrolowane branże to przetwórstwo przemysłowe, transport i gospodarka magazynowa, budownictwo, handel, zakwaterowanie i usługi gastronomiczne, rolnictwo i usługi leśne.
Najwięcej przypadków pracy na czarno odnotowano w woj. śląskim - 21 proc.
Czy inspekcja i jej kontrole mogą zlikwidować bazarek?
- Żeby inspekcja mogła przeprowadzić kontrolę, to najpierw ktoś musi zacząć dla kogoś pracować - wyjaśnia Jolanta Koszałka z Okręgowego Inspektoratu Pracy w Warszawie. - My oczywiście wiemy, gdzie jest ta giełda, prowadzimy razem z policją pewne działania, ale z tym, że ludzie tam stoją i czekają niewiele możemy zrobić.
Czytaj też: Co trzecia firma zatrudnia na czarno. Sprawozdanie PIP pokazuje prawdziwy rynek pracy w Polsce
Jeśli inspektorzy PIP wykryją nieprawidłowości, mogą skierować do sądu wniosek o ukaranie pracodawcy. Maksymalna kara, którą może orzec w takiej sprawie sąd, to 30 tys. złotych. Znacznie częściej jednak kończy się mandatem. Inspektor może wystawić taki mandat na kwotę 1 do 2 tys. złotych. W przypadku recydywy, kara może wzrosnąć do 5 tys.
Nie wiem, jaka jest wartość kontraktu wykonywanego przez firmęAndrzeja, zatrudniającą nielegalnie ludzi z "bazarku", o której pisaliśmy niedawno. Firma była wynajęta jako podwykonawca naprawiający drogi, podczas budowy kanalizacji w Chotomowie. Myślę, że zarobiła na tym przynajmniej kilkadziesiąt tys.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl