"10 tys. zł w 10 tygodni. Aplikuj teraz!". W ten sposób w Polsce reklamuje się amerykański Amazon. Nie wszystko złoto, co się świeci - przestrzega ekspert i dodaje: to sztuczki marketingowe.
10 tysięcy złotych. To blisko pięć pensji minimalnych. To prawie 2 tysiące litrów paliwa, którymi można przejechać 28,5 tys. kilometrów. To trasa z Warszawy do Lizbony pokonana blisko siedem razy w obie strony. 10 tysięcy złotych to również... potencjalna pensja w polskim Amazonie. Gdzie jest haczyk? 10 tys. złotych można zarobić w ciągu 10 tygodni.
W ostatnim czasie w internecie pojawiło się wiele takich ogłoszeń. Amerykańska sieć szuka tak kandydatów do pracy i zachęca do aplikowania. Małym druczkiem sieć dopisuje tylko kilka warunków, schowanych za gwiazdką. 10 tys. zł w 10 tygodni to blisko 50 tys. zł w ciągu roku. Taka liczba również mogłaby zrobić wrażenie. Pytanie jednak, co w zasadzie kryje się za taką ofertą.
Takie oferty rekrutacyjne w ostatnim czasie pojawiają się coraz częściej. W ten sposób pracowników szuka np. Amazon
Czy oferta Amazona jest wyjątkowa? Warto zmienić perspektywę ogłoszenia. 10 tys. zł w 10 tygodni brzmi atrakcyjnie, ale to oznacza 1 tys. zł w ciągu tygodnia - czyli mniej więcej 4 tys. zł w ciągu miesiąca. A warto pamiętać, że to kwota brutto, czyli przed opodatkowaniem.
Na rękę jest już znacznie mniej. 4 tys. zł brutto to 2 853 netto. Jednocześnie nie sposób pominąć gwiazdki w ofercie. 10 tys. zł w dziesięć tygodni można zarobić tylko za pełną obecność w pracy. Jednocześnie Amazon dorzuca do wynagrodzenia 15 proc. premii. Co to oznacza? Po pierwsze - rzadsza obecność sprawia, że pensja jest mniejsza. Stawka godzinowa w magazynach Amazon wynosi 18,5 zł, czyli jest o blisko 5 zł wyższa niż ustawowe minimum.
A co, jeżeli pracownik nie zapracuje na 15 proc. premii (na przykład opuszczając kilka godzin)? Wtedy jego zarobki z 4 tys. zł brutto spadają do 3,5 tys. zł brutto. A to z kolei na rękę oznacza wypłatę 2,5 tys. zł.
Marketing rekrutacyjny
Jak wskazuje ekspert, krzykliwe oferty pracy zdominują rynek w kilku branżach. Tak będą zatrudniani pracownicy w przemyśle, logistyce i magazynowaniu, budowlance oraz handlu. W ostatnim czasie z takich plakatów korzystają na przykład sieci dyskontów.
- Pracodawcy nie reklamują ogłoszeń o pracę. Pracodawcy muszą pracę po prostu sprzedawać jak każdy inny produkt. Powód jest oczywisty: wolnych rąk do pracy na rynku nie ma zbyt wiele, za to potrzeby pracodawców od dłuższego czasu rosną. Więc potencjalnego kandydata kusi się banerem, który pokazuje jedynie maksymalny pułap zarobków, kusi się krzykliwym hasłem, zupełnie jak w reklamie - mówi Andrzej Kubisiak, ekspert rynku pracy.
- Trik jest prosty: kandydata nęci się potencjalnym zarobkiem, a o innych walorach lub wymaganiach miejsca pracy się nie mówi. To jednak wcale nie jest najlepsza metoda na szukanie pracowników. Dlaczego? Bo kiedy już ktoś przyjdzie u takich pracodawcy działać, to szybko się przekona, że 10 lub 15 tys. z reklamy jest nieosiągalne. I wtedy przychodzi dość duża frustracja, a to z kolei już tylko krok od zwolnienia. I pracodawca znów kończy bez pracowników - dodaje.
Dlaczego więc pracodawcy sięgają po takie reklamy? Bo trafiają nie tylko do tych, którzy pracy nie mają mają. – Równie ważna, a może nawet ważniejsza jest grupa tych, którzy pracę mają i wcale o zmianie nie myśleli. Teraz mają impuls. Bezrobotnych na rynku brakuje, więc trzeba powalczyć o pracownika w innej firmie. Albo sam zobaczy ofertę i zacznie się zastanawiać, albo usłysz od niej od znajomych.
Kubisiak zwraca uwagę, że Amazon znany jest z takich metod rekrutacyjnych. - Podobne działania prowadzili tuż przed świętami, kiedy zapotrzebowanie na pracowników magazynów było zwielokrotnione. Wtedy również postawili na przekaz o zarobkach w granicach 8 tys. zł za dwa miesiące pracy - przypomina.
Dlaczego pracodawcy sięgają po takie metody? Bo brakuje pracowników. W sierpniu bez pracy było 5,8 proc. Polaków - informował niedawno Główny Urząd Statystyczny. To nowy rekord. W porównaniu z lipcem ze statystyk ubyło ponad 3 tys. bezrobotnych.
Brakuje bezrobotnych gotowych do pracy
Liczba zarejestrowanych bezrobotnych na koniec sierpnia wyniosła dokładnie 958,6 tys. wobec 961,8 tys. miesiąc wcześniej i w porównaniu do 1 mln 136 tys. przed rokiem. Jeszcze 4 lata temu zarejestrowanych bezrobotnych było w Polsce ponad 2-krotnie więcej. Im mniej bezrobotnych, tym trudniej pracodawcom rotować pracownikami i się rozwijać.
Zobacz także: Bezrobocie najniższe w historii. Resort pracy miał rację
Krzysztof Inglot z firmy rekrutacyjnej Personnel Service tłumaczy, że na rynku do wzięcia nie ma już nikogo. Są albo pracownicy innych firm, albo bezrobotni, którzy nie tylko mają problem ze znalezieniem pracy. - To są ludzie, którzy mają problemy z psychicznym przystosowaniem się do wymagań pracy, nie mają wiedzy, jak i gdzie jej szukać, nie mają wiedzy o tym, jak w ogóle wygląda. To trwale bezrobotni, którzy przed powrotem na rynek muszą pracować przez długie miesiące z psychologami - mówi. Jak dodaje Inglot, wyrwanie takich pracowników z bezrobocia jest wyjątkowo trudne. – Problemem jest również fakt, co się z nimi dzieje po otrzymaniu pierwszej wypłaty. Często wracają wtedy do nałogów, wracają na bezrobocie, bo są przekonani, że pieniądze wystarczą na dłuższy czas. I cała praca zaczyna się od nowa - dodaje.
W projekcie ustawy budżetowej na 2019 roku rząd przyjął, że stopa bezrobocia rejestrowanego wyniesie 5,6 proc. na koniec 2019 roku. Mowa oczywiście o średnim bezrobociu w kraju. W zależności od województwa, sytuacja na poszczególnych rynkach pracy jest jednak znacząco różna. W sierpniu stopa bezrobocia w województwach kształtowała się w granicach od 3,3 proc. w wielkopolskim do 9,9 proc. w warmińsko-mazurskim.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl