Choć zatrudnienie w korpusie służby cywilnej spadło o 1,6 tys. osób, to aż o pół tysiąca urzędników więcej przyjęto do pracy w ministerstwach i Kancelarii Premiera.
Prawo i Sprawiedliwość, obejmując władzę, zapowiedziało, że koniec z rozpasaniem, jakie miało miejsce na czasów PO-PSL. Wtedy zatrudnienie w ministerstwach i Kancelarii Premiera wynosiło 12 345 osób.
Jak pisze "Rzeczpospolita", powołując się na najnowsze dane szefa służby cywilnej, za obecnej władzy jest to 12 847 pracowników, czyli aż o ponad pół tysiąca urzędników więcej.
Jak zaznacza dziennik, w urzędach centralnych i w placówkach zagranicznych zatrudnienie w czasach rządu PiS wzrosło nieznacznie, a we wszystkich innych grupach urzędników administracji rządowej zatrudnienie spadło.
Więcej osób pracuje za to m.in. w Kancelarii Premiera, gdzie jest o 73 osoby więcej od czasów premier z ramienia PO-PSL. Aktualnie u premiera Mateusza Morawieckiego pracują 604 osoby.
Kancelaria tłumaczy wzrost zatrudnienia m.in. realizacją nowych zadań, które zostały jej powierzone lub przeniesione do niej po likwidacji kilku resortów, m.in. Ministerstwa Skarbu Państwa.
Rząd PiS, jak pisze dziennik, skompletował liczbę 96 sekretarzy i podsekretarzy stanu. To rekord. Rząd Ewy Kopacz był zdecydowanie tańszy. Wydatki na ministrów w 2015 r. wyniosły 1,3 mln zł. W 2016 r. było to już 2,1 mln zł, a w 2017 r. - prawie 3 mln zł.
- Politycy przekonują się, że z biurokracją najłatwiej walczyć werbalnie, z ław opozycji. Gorzej, gdy ma się to zrobić w realu. Wynika to głównie stąd, że po dojściu do władzy trzeba "pomóc" wielu kolegom-działaczom. Rangę polityka poznaje się po tym, ilu ludzi jest w stanie urządzić - mówi dziennikowi dr hab. Jarosław Flis, socjolog i komentator polityczny z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez: dziejesie.wp.pl