- Społeczeństwo codziennie mnie odrzuca. To co ja mam ze sobą zrobić? Mam żyć przywiązany do łóżka jak alkoholicy z "Pod Mocnym Aniołem", bo nawet liści nie wolno mi grabić? - takie pytania stawia pan Robert. Jest chory na epilepsję. Od dziewięciu miesięcy nie może znaleźć stałej pracy.
Ma 31 lat, orzeczoną umiarkowaną niepełnosprawność. Choroba ujawniła się 11 lat temu, gdy jeszcze był w wojsku. A szkoda, bo jak sam mówi, bardzo chciał w nim zostać. Pan Robert rozpoczął więc nierówną walkę.
- Od 16 roku życia mieszkałem sam. Matka pracowała w Norwegii i przysyłała mi pieniądze, a ojciec się mną nie interesował. Całe życie sam sobie radziłem i teraz też sobie poradzę - mówi.
Problem tkwi gdzie indziej. Przez chorobę pan Robert nie może znaleźć pracy. Jakiś czas temu wyjechał z rodzinnego Słupska do Gdańska. Tutaj o pracę jest łatwiej. Niestety, nie na tyle łatwo, by mogła ją znaleźć osoba chora na padaczkę.
Inwalida - tak, ale nie z epilepsją
Pan Robert przez 13 lat pracował głównie w magazynach oraz sprzątał. Nie ma też problemu z pracą przy komputerze. Problem w tym, że pracodawcy nie chcą go zatrudniać.
Firmy często same poszukują pracowników z orzeczoną grupą inwalidzką. Nic dziwnego, zatrudniając osoby niepełnosprawne, można liczyć na spore ulgi.Kiedy jednak na rozmowie padała informacja, że chodzi o epilepsję, pan Robert słyszał "to my jednak podziękujemy".
- Główną barierą w zatrudnieniu osób chorych na epilepsję są obawy pracodawców. Epileptyk nie może pracować w określonych warunkach, np. na wysokościach czy w pobliżu ognia. Pracodawcy jednak często obawiają się powierzyć im całkiem przyjazne stanowiska - mówi money.pl Krzysztof Solnica z portalu sprawniwpracy.com.
Jak czytamy w "Vademecum zatrudniania osób niepełnosprawnych", chorzy na epilepsję nie powinni pracować w zawodach, w których odpowiadają za życie innych lub tych, które wiążą się z dużym obciążeniem psychicznym. Obostrzenia zależą też od rodzaju epilepsji.
- Ostatnio spotkałem się z dyrektorem jednej z firm. Opowiedziałem o chorobie. Powiedział, że zatrudni mnie na recepcji albo będę co godzinę sprawdzał czystość w wieżowcu firmy - mówi pan Robert.
Na polecenie szefa pojechał do firmy, żeby zobaczyć, jak wygląda praca. Na miejscu usłyszał jednak, że tutaj nie chcą go zatrudnić. Zadzwonił do właściciela i powiedział mu, że tak się nie robi.
- Poczułem się, jakby przeganiano mnie z miejsca na miejsce, żeby się mnie pozbyć - opowiada.
Wyleciał, bo dowiedziała się "góra"
W 2013 r. przez pośrednika znalazł pracę na magazynie w jednej z dużych firm w Gdańsku. Na podstawie umowy pracował tam przez 1,5 roku. Po zakończeniu tego okresu firma zadowolona z jego pracy zaproponowała mu stanowisko starszego magazyniera.
- To była idealna praca dla mnie. Nie robiłem nic skomplikowanego, ale mogłem pracować. Każdy też wiedział, co robić w razie, gdybym dostał ataku - twierdzi pan Robert.
O chorobie wiedzieli wszyscy - współpracownicy, kierownicy, szef oddziału w Gdańsku. Nie wiedziała tylko centrala.
- Tak się złożyło, że osoby, które przyjechały do nas rok temu z centrali, były świadkami mojego ataku. Gdy tylko dowiedzieli się o mojej chorobie, straciłem pracę - mówi pan Robert.
Informację o chorobie zawsze zamieszcza w CV. Wiedzą o niej bezpośredni przełożeni, współpracownicy i kierownicy oddziałów. "Góry" lepiej nie informować.
Mówili, że zaraża kaszlem
Pan Robert zaznacza, że brak świadomości na temat epilepsji to ogromny problem w Polsce. Pracodawcy nie wiedzą, że choroba ma wiele odmian i różny przebieg.
- Od jednej kadrowej usłyszałem, że zarażam kaszlem. To po prostu śmieszne - mówi.
- Panuje przekonanie, że ataki są częste, silne i długie, co znacząco mija się z prawdą. Choć wiele osób mogłoby w zupełności sprawnie pracować, to często mają trudności ze znalezieniem pracy w związku z mitami funkcjonującymi o ich niepełnosprawności - twierdzi z kolei Krzysztof Solnica.
Koleżanka, która przez trzy lata pracowała z panem Robertem w jednej firmie, opowiada, że ataki nie przypominały tych, które z reguły ma się na myśli, gdy mowa o padaczce.
- Po prostu tracił na kilka minut kontakt z otoczeniem. Czasem chodził po magazynie i nie docierały do niego sygnały z zewnątrz. Czasami padał na bok i leżał po prostu nieruchomo - opowiada.
Przy pytaniu, czy przeszkadzało to w pracy współpracownikom, jest zaskoczona.
- Nikomu nie przeszkadzał, nie stwarzał dla nas żadnego zagrożenia. Gdy dostawał ataku, informowaliśmy kogoś w biurze i zabezpieczaliśmy miejsce wokół niego, jeśli była taka konieczność. Czekaliśmy aż odzyska przytomność i sam wstanie - mówi.
"Społeczeństwo mnie odrzuca"
Nie chodzi o współpracowników ani o to, jak pan Robert wywiązuje się z obowiązków. Skąd więc zwolnienie? Kierownik w uzasadnieniu napisał, że pan Robert w ostatnich dniach miał więcej ataków. I z jednej strony - tak było.
- Zostawiła mnie partnerka, bardzo to przeżyłem. Epilepsja to choroba na tle nerwowym, więc automatycznie liczba ataków się zwiększyła - opowiada.
Z drugiej strony, ten "słabszy okres" zaczął się wcześniej. A przeszkadzać zaczął, dopiero gdy pojawili się ludzie z centrali.
- Naprawdę chciałbym pracować, ale nigdzie mnie nie chcą. Społeczeństwo wszędzie mnie odrzuca. Czuję się, jakby każdy mówił mi wprost: "wynoś się, nie ma tu dla ciebie miejsca". Ja naprawdę mogę pracować, wykonywać proste czynności - mówi pan Robert.
Przyznaje, że zdarzało się mu dorabiać na czarno. Twierdzi, że w Polsce to często jedyne wyjście dla osób takich, jak on.
- Chciałbym mieć jakąkolwiek pracę. Teraz chodzę i dokarmiam zwierzaki w lokalnych Animalsach. Zanudziłbym się, gdybym zupełnie nic nie robił - podkreśla.
A może pracodawcy zasadnie boją się go zatrudniać? W końcu w trakcie ataku traci kontakt z otoczeniem.
- A jakbym zbierał liście z trawnika? To co bym mógł takiego zrobić? Przychodzi Pani coś do głowy? Bo w takiej pracy też mnie nie chcieli. To co, mam być przywiązany do łóżka, jak alkoholicy w filmie "Pod Mocnym Aniołem"? - bulwersuje się pan Robert na tak postawione pytanie.