Na nielegalnej giełdzie pracy w Piasecznie codziennie czekają chętni. W większości jedyne, na co mogą liczyć, to praca na czarno. Zatrudniam się razem z nimi w firmie budowlanej. Przez cały dzień remontuję gminną drogę. Bez umowy, bez uprawnień, bez pytań.
Godzina 7 rano. Przy starej mleczarni w Piasecznie czeka tłumek chętnych do pracy. Po jednej stronie ulicy Ukraińcy, po drugiej Polacy.
Rozmawiam przez chwilę z grupą Polaków. Nazwisko Andrzeja pada od razu. - Ile on tu ludzi oszukał - macha ręką Zbyszek, jeden z oczekujących na pracę. - Każdemu tutaj wisi kasę, do Ukraińców to już nawet nie podjeżdża, bo by go zatłukli. Do niego za nic. Cały dzień ciężkiej pracy, a potem ci mówi, że kasy nie ma, może będzie jutro i tak dalej.
Jak się po chwili dowiaduję, Andrzej prowadzi firmę budowlaną. Prowadzi nieoficjalnie, bo przedsiębiorstwo jest zarejestrowane na jego żonę. - Długi ma i komornik na nim siedzi. Podobno - wyjaśnia Zbyszek.
Do Andrzeja prowadzi mnie Sylwek, który chce od niego odzyskać zaległą dniówkę. Gdy na miejscu okazuje się, że szefa nie ma, dzwoni i ustawia telefon na tryb głośnomówiący.
- Nie mam dzisiaj - słyszę w słuchawce. - W środę przyjdź. - Ale na pewno? Czy znowu mnie pan w ch... zrobi - pyta Sylwek. - Przecież powiedziałem! - krzyczy do słuchawki Andrzej, po czym się rozłącza.
- Od dwóch tygodni to słyszę - mówi Sylwek, po czym odchodzi zrezygnowany.
Oglądaj też: Co dziesiąty Polak przynajmniej częściowo pracuje w szarej strefie
Andrzej ma przyjechać za godzinę. Czekając rozglądam się po placu. Stoi tam kilka starych samochodów, trochę gruzu, śmieci, przyczepa kempingowa i dwa stare wagony. Na środku placu widać maszynę. Nie wiem, do czego służyła, ale nie wygląda na sprawną.
Po godzinie na plac podjeżdża błyszczące terenowe volvo. Wygląda na nowe i drogie. Za kierownicą siedzi Andrzej. Na oko po pięćdziesiątce, ubrany w dres, koszulkę polo i sandały.
- U mnie zawsze jest robota - mówi na dzień dobry. - 15 zł za godzinę.
Zgadzam się.
"Tak nie trzymaj, bo se nogę utniesz"
Na placu spotykam Władka i Marysię. Oboje nocowali w ustawionych tam przyczepach. Jak się później dowiem, Marysia mieszka na placu Andrzeja na stałe. Śpi w starym wagonie. Nie ma prądu i bieżącej wody. Przyglądam jej się, ale nie jestem w stanie stwierdzić, ile ma lat. 30? 60? Może 70?
Fot.: Witold Ziomek
Moim pierwszym zadaniem będzie pocięcie sterty drewna leżącej na placu. - Władek ci odpali piłę i pokaże co i jak - mówi Andrzej, po czym wsiada do samochodu i odjeżdża.
Władek wyjmuje piłę, pokazuje, gdzie jest wlew paliwa, po czym idzie rozładować gruz z samochodu. Pierwszy raz w życiu trzymam w rękach piłę mechaniczną. Gdy w końcu udaje mi się ją uruchomić i zabieram się do pracy, słyszę z oddali Władka - Tak nie trzymaj, bo se nogę utniesz - krzyczy. To jedyna rada dotycząca bezpieczeństwa pracy, jaką dziś otrzymam. Szkolenie zakończone.
"Piramidy też stawiali bez zaprawy"
Dzięki radzie Władka udaje mi się zachować komplet kończyn. Po dwóch godzinach wraca Andrzej, jedziemy do Chotomowa naprawiać drogę. Oprócz mnie do samochodu wsiada jeszcze trzech pracowników. Podróż zajmuje w sumie około 2 godzin.
Na miejscu czeka na nas kolejna "baza". Nieogrodzony plac, a na nim koparka, walec, wywrotka, frezarka i porozrzucane narzędzia. Porządkujemy teren. W tym czasie, nad naszymi głowami, koparka ładuje gruz na wywrotkę. W pewnym momencie łyżka koparki przelatuje niebezpiecznie blisko mojej twarzy. Pytam o kask, ale pytanie zostaje zignorowane. Za chwilę okaże się, że nie ma nie tylko kasku, ale i rękawic. Andrzej zapomniał. Mamy jedną parę, z której będziemy korzystać na zmianę.
Kilka minut po godz. 12 dzielimy się na dwie grupy. Tomek z Pawłem będą smołować dziury w asfaltowej jezdni. Ja z Tadkiem idę kilka przecznic dalej, będziemy naprawiać drogę gruntową.
Po ponad godzinie grabienia i przerzucania łopatą ciężkich kawałków starego asfaltu jestem już naprawdę zmęczony. Na szczęście kończymy i mogę na chwilę usiąść. - Tylko uważaj, żeby Andrzej nie zobaczył, bo on się strasznie wk..., jak widzi, że ktoś siedzi - ostrzega Tadek.
Tadek ma na oko około 50 lat, spory brzuch i bujne wąsy. Dla Andrzeja pracował już wcześniej, ale jako kierowca. Teraz nie może siadać za kółkiem, bo stracił prawko za jazdę po pijanemu. To jednak nie przeszkadza w prowadzeniu walca drogowego, którym ubija wysypaną tłuczniem nawierzchnię. Za chwilę za kierownicą walca usiądę ja. Też bez prawa jazdy, ale w przeciwieństwie do Tadka nigdy go nie miałem.
Po wyrównaniu drogi - kolejne zadanie. Trzeba odkopać studzienki kanalizacyjne przykryte warstwą gotowej, ubitej drogi. Jedna z nich jest na głębokości kilkunastu centymetrów. Jej odkopanie, a właściwie rozkucie łopatą warstwy ubitego, starego asfaltu, pod którym się znajduje, zajmuje mi ponad godzinę. Jestem wykończony.
Andrzeja tymczasem nie ma na placu budowy. - Pojechał robić fuchę - mówi Tomek. - Pewnie po to, żeby miał nam z czego zapłacić.
Dzwoni do niego Tadek i pyta, co dalej ze studzienkami, które odkopaliśmy. Będzie trzeba je podwyższyć. Czekamy na części, w tym czasie dziura w drodze, nad którą pracujemy, jest niczym niezabezpieczona.
W końcu na plac docierają betonowe pierścienie, którymi będziemy podwyższać studzienki kanalizacyjne. Nie ma kleju. Nie było w sklepie. - A ch.. z zaprawą - mówi ktoś z ekipy. - Piramidy też bez zaprawy budowali i stoją.
Pracę kończymy po godz. 19. Na plac przyjeżdża Andrzej, żeby skontrolować to, co zrobiliśmy. - Zaraz się do czegoś dop...li - mówi Paweł. - Zobaczysz, będzie pruł mordę, że coś jest źle, żeby tylko mniej zapłacić.
Andrzej wraca, ale nic nie mówi. Wsiadamy do samochodu. Jestem potwornie zmęczony.
"Nie stać mnie na ZUS"
Do Piaseczna dojeżdżamy po godz. 21. Andrzej daje mi 100 złotych i pyta, czy będę jutro. - Tylko stówa? To chyba trochę za mało - pytam.
- Jak za mało? 15 na godzinę! - mówi Andrzej. Wyraźnie zdenerwowany. - Ja za robotę płacę, a nie za siedzenie w samochodzie!
W końcu wylicza, że przy drodze pracowaliśmy 5 godzin. Wychodzi 120 złotych. Po brakującą gotówkę musi pojechać do bankomatu. Zanim pojedzie, pytam go o umowy.
- Jak chcesz pracować dłużej, to jest umowa zlecenie, możemy podpisać - mówi. Widać, że jest bardzo zirytowany. - Ale nie wszystko jest na umowie. 6 godzin na przykład. A roboty jest na więcej.
Pytam dlaczego.
- Kiedyś na umowę zlecenia nie płaciło się ZUS-u - mówi Andrzej. Już nie jest zirytowany, jest wściekły. - Kogo tu mam na umowę zatrudnić? Jednego dnia przychodzi, a potem, jak ma dowód przynieść, to go nie ma! Albo jak chleją w pracy! To co chwilą ktoś inny pracuje, bo nic, tylko się nachlać!
Fot: Witold Ziomek
Za chwilę mówi, że ma w księgowości umowę do wypełnienia w każdej chwili, na wypadek kontroli. Ale kontroli Andrzej od bardzo dawna nie miał.
W końcu jedziemy do bankomatu. Dostaję pełną, zdaniem Andrzeja, dniówkę. Paweł, który pracował ze mną, dostaje tylko 100 złotych. - Jak chcesz więcej, to przyjdź jutro - mówi Andrzej, po czym odjeżdża.
- Mamy szczęście, że dał cokolwiek - mówi Paweł.
Będzie kontrola
Dzwonię do Andrzeja następnego dnia. Tym razem się przedstawiam i pytam o kontrakt w Chotomowie. Nie poznaje mnie, ale rozmawiać nie chce. Prosi, żeby zadzwonić później. Później nie odbiera telefonu.
Prace, które wykonuje w Chotomowie firma Andrzeja, towarzyszą budowie kanalizacji. Chodzi o naprawę zniszczeń, które powstały podczas budowy i "przywrócenie dróg do stanu poprzedniego". Firma Andrzeja jest podwykonawcą firmy Instalbud, która buduje kanalizację na zlecenie gminy.
Dzwonię do gminy Jabłonna. - Na czarno? Niemożliwe - słyszę w słuchawce stanowczy, kobiecy głos. Tłumaczę, o co chodzi. - My jako gmina nie mamy wpływu na podwykonawców - informuje mnie te sam głos, choć już nieco mniej stanowczy. - Ale skontaktujemy się z wykonawcą.
Szczegółowe pytania wysyłam mailem. Do chwili publikacji tego tekstu pozostały bez odpowiedzi.
Dzwonię do firmy Instalbud. Pytam o umowę z firmą Andrzeja. Mówię, że pracowałem u niego na czarno.
- W umowie z podwykonawcą jest taki zapis, że pracownicy mają być zatrudnieni na normalne umowy - mówi Katarzyna Majdanik z firmy Instalbud. - Bazujemy na oświadczeniu firmy, z którą mamy umowę. Ewentualna kontrola tego, czy faktycznie tak jest i firma wywiązuje się z umowy, to już zadanie kierownika kontraktu. Skoro mamy takie sygnały, na pewno będziemy reagować i sprawdzać tę firmę.
Pytam o to, jak wybierani są podwykonawcy i czy firma sprawdza opinię o nich np. w internecie.
- Zazwyczaj staramy się tak robić, ale nie zawsze możemy sobie na to pozwolić - mówi Katarzyna Majdanik. - Na rynku usług podwykonawczych nie jest teraz najlepiej. Czasami trudno znaleźć podwykonawcę, po prostu nie ma w czym wybierać.
Dzwonię do kierownika budowy. Pytam o Andrzeja, jego firmę i pracę na czarno.
- Powiem szczerze, nie wiem, czy ktoś to kontroluje - mówi kierownik Paweł Stachowicz. - Podpisując z nami umowę, firma zobowiązuje się do tego, że pracownicy będą mieli umowy, odpowiednie ubranie, sprzęt. Mają być odpowiednio zabezpieczeni i przeszkoleni, również z zakresu przepisów BHP. Czy tak naprawdę jest? Nie wiem. Właściwie już prawie zakończyliśmy ten kontrakt, no ale skoro pan mówi, że są nieprawidłowości, to na pewno sprawdzimy.
_ Imiona niektórych bohaterów zmienione. _
_ Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl _