Co piąty pracujący w ten sposób w Unii to Polak. Jednak nasz rząd poległ w negocjacjach na posiedzeniu ministrów UE w sprawie ich delegowania w Luksemburgu. To wcale nie musi oznaczać złej wiadomości dla osób zatrudnionych w polskiej firmie, ale pracujących zagranicą. Wręcz przeciwnie.
Po kilkunastu godzinach negocjacji w sprawie zapisów dyrektywy o pracownikach delegowanych Rada Unii Europejskiej w poniedziałek przyjęła swoje stanowisko. Dokumentu nie poparły jedynie Polska, Węgry, Litwa i Łotwa.
Jak informowaliśmy nałamach money.pl, państwa członkowskie będą miały trzy lata na wdrożenie nowych przepisów od momentu, gdy zaczną obowiązywać, a firmy będą mieć cztery lata na dostosowanie się.
Zasada, zgodnie z którą koszty zakwaterowania, wyżywienia i transportu wypłacane są zgodnie z przepisami państwa wysyłającego została utrzymana. Kością niezgody była kwestia ograniczenia okresu delegowania pracowników. Okres delegowania ustalono na 12 miesięcy, przy czym będzie można wystąpić w określonych przypadkach o dodatkowe 6 miesięcy. Według propozycji Brukseli po okresie delegowania, pracownik musiałby zostać objęty wszystkimi przepisami dotyczącymi praw socjalnych państwa przyjmującego.
Obecne przepisy wymagają, by pracownik delegowany otrzymywał przynajmniej pensję minimalną kraju przyjmującego, ale wszystkie składki socjalne odprowadzał w państwie, które go wysyła. Propozycja zmiany przepisów w tej sprawie przewiduje wypłatę takiego samego wynagrodzenia, jak w przypadku pracownika lokalnego. Innymi słowy: jeśli polska firma wysyła do Niemiec swojego cieślę czy hydraulika, to musi mu płacić dokładnie tyle samo ile wynosi minimalna niemiecka pensja wraz z pakietem socjalnym.
Pracownicy budowlani zyskają
Zdaniem polskiego rządu dyrektywa unijna uderza w interesy naszych firm. Rozwiązania mają bowiem zwiększać koszty przedsiębiorców i obniżać ich konkurencyjność na wspólnotowym rynku ( więcej o skutkach dla przedsiębiorców przeczytasz tutaj)
. Jednak z punktu widzenia pracowników i zrzeszających ich związkowców, regulacja dotycząca pracowników delegowanych jest jak najbardziej korzystna.
Źródło: money.pl na podstawie danych Komisji Europejskiej
- Kwestia pracowników delegowanych w dużym stopniu dotyczy pracowników budowlanych. Z naszego punktu widzenia te ustalenia są korzystne. Stopniowe, ale jednak dochodzenie do poziomu wynagrodzenia w krajach Zachodnich jest dobre dla pracownika – komentuje w rozmowie z money.pl Jakub Kus, prezes Zarządu Krajowego Związku Zawodowego "Budowlani".
Przypomnijmy, że aż 47 proc. polskich pracowników delegowanych jest do pracy w budownictwie. Jak wynika z danych Komisji Europejskiej, pracownik z Polski wciąż jest bardziej konkurencyjny ze względu na jego wysokie kwalifikacje przy relatywnie niskich kosztach. Dlatego ponad połowa (56,8 proc) pracuje w Niemczech, około 12 proc. we Francji, a blisko 10 proc. w Belgii. Jak wskazuje Komisja Europejska, polscy pracownicy oddelegowani są głównie do prac w budownictwie (46,7 proc.), w przemyśle (16,6 proc.) i służbie zdrowia, pracy socjalnej oraz edukacji (blisko 14 proc.).
- Analizując wynagrodzenia z 2004, kiedy wchodziliśmy do Unii i teraz doszliśmy do smutnych wniosków. Nie wiele się zmieniło. Wciąż stosunek naszych zarobków do średniej UE to 1:4 w przypadku budownictwa. Ludzie więc migrują. Przykład? Wygranie w Danii to 24 euro na godzinę dla pracownika budowlanego po odliczeniu managementu. W przypadku polskiego pracownika będzie to 7-8 euro – zaznacza Kus.
- Nie jesteśmy naiwni, zdajemy sobie sprawę, że rządy poszczególnych krajów stają się przymknąć swój rynek pracy – zaznacza prezes. - Czy niektóre kraje dążą do zahamowania delegowania? Z pewnością. Ale czy się to uda się to w budowlance? Nie sądzę. Wciąż będzie popyt na polskich pracowników - dodaje.
**Transport też zadowolony **
- W kwestii pracowników delegowanych Rada Unii Europejskiej ustaliła, że branża transportu międzynarodowego zasługuje na lex specjalis, tzn. własne, szczególne rozwiązania prawne. Propozycje te zostały nam już przedstawione przez Komisję Europejską 31 maja br. jako Pakiet Mobilności i będą teraz procedowane w Parlamencie i Radzie UE. Mamy więc trochę czasu na rozmowy i lobbowanie za naszą sprawą – zaznacza Joanna Popiołek, zastępca dyrektora Departamentu Transportu ZMPD.
Jak przypomina, firmy funkcjonują w oparciu o dyrektywy z 1996 roku oraz wdrożeniową 2014/67/WE. Dzięki niej kraje mają możliwość wprowadzenia własnych zasad delegowania. Tak zrobiły Niemcy w ramach ustaw MiLoG czy Francuzi w Loi Macron.
- Tak więc przepisom o delegowaniu pracowników podlegamy, ale na zasadach dotychczasowych, które - chociaż są uciążliwe dla naszej branży z organizacyjnego czy administracyjnego punktu widzenia - nie zostają w żaden sposób zawieszone – zaznacza.
Obawy związane z polskim transportem wiążą się przede wszystkim z utratą konkurencyjności polskich firm na unijnym rynku. Przedsiębiorcy obawiają się, że wyższe koszty, jakie wymusi na nich Unia, spowodują, że wiele firm z branży będzie musiało zniknąć z rynku. Ale z rozwiązań proponowanych przez Unię zadowoleni są jednak sami kierowcy, którzy nie obawiają się plajty swoich pracodawców.
- To pozwoli nam zapanować nad rynkiem. Jeśli firmy będą upadać, to głównie małe, które już działają na granicy rentowności. Te powinny wypaść z rynku. Trzeba zlikwidować też tych działających nieuczciwe. Niech zostanie elita. Małe firmy muszą się łączyć w korporacje, tak jak na zachodzie i podwyższać standardy. A przypominam, że w Polsce mamy 40 proc. małych film – twierdzi przewodniczący Rady Krajowej Sekcji Transportu Drogowego NSZZ "Solidarność" Tadeusz Kucharski. Jego zdaniem pracy dla naszych kierowców w kraju nie zabraknie. – W branży już brakuje 100 tys. kierowców - dodaje
Jak przekonuje, porażka w negocjacjach nad kwestią pracowników delegowanych polskiego rządu to de facto sukces pracowników, w tym kierowców.
- Walczymy o równą płacę za tę samą pracę wykonywaną w każdym miejscu w Europie. Cały czas jestem drodze, a więc to tam wykonuję swoją pracę. Tu jedynie wsiadam do samochodu. Chcę być wynagradzany na podobnym poziomie, jak moi koledzy we Francji, Niemiec czy Hiszpanii - mówi przewodniczący Rady Krajowej Sekcji Transportu Drogowego NSZZ "Solidarność".
- Rząd stanął po stronie pracodawców. A ci narzekają od 30 lat, że są w kryzysie. A przecież rozwinęli się tak, że w dekadę przybyło w Polsce 200 tys. ciężarówek. Zawojowaliśmy Europę. To o jakim kryzysie mówimy? - dodaje.
Zdaniem kierowców, pracodawcy sami popsuli rynek. - Pół miliona ciężarówek z Europy Wschodniej wjechało na Zachód, a nie przybyło natomiast masy towarowej. Sami zaniżyli sobie stawki. Francuz pracuje za 1,5 euro za kilometr a Polak dostaje 70 eurocentów. Nikt tego nie widzi. Rząd, pracodawcy skupiają się zachowaniu statusu quo – zaznacza Kucharski.
**Polska europejskim liderem**
Z danych Komisji Europejskiej wynika, że zajmujemy pierwsze miejsce we Wspólnocie pod względem liczby wysyłanych za granicę pracowników. Więcej niż co piąty delegowany pracownik Unii to Polak. Tylko w 2014 roku za granicą pracowało ponad 400 tys. osób spośród 1,9 mln pracowników całej Wspólnoty. Ten trend nieprzerwanie rośnie od 2010 roku.
Ale również Niemcy (11,7 proc.) i Francuzi (6,9 proc.) znajdują się w czołówce krajów delegujących – wskazuje raport brukselskiego Instytutu Bruegla. Jako, że Niemcy są drugim co wielkości eksporterem pracowników, a Francja trzecim, może tłumaczyć zawziętość z jaką te dwa kraje konkurują z Polską w kwestii delegowania.
Jednak dla całego rynku pracy Unii, to sprawa raczej marginalna. Z badań wynika, że pracownicy delegowani stanowią zaledwie 0,9 proc. całkowitego zatrudnienia i 0,63 proc siły roboczej Wspólnoty, czyli wszystkich potencjalnych, zdolnych do pracy pracowników.