Emmanuel Macron, nowy prezydent Francji forsuje prawo, które uderzy w polskich pracowników. Zagrożony może być co 40. etat w Polsce, w sumie zmiany dotkną 500 tys. Polaków. Macron już niebawem rozpoczyna objazd po krajach naszego regionu. Będzie przekonywał do swoich pomysłów. Liczy, że Czechy, Słowacja, Rumunia i Bułgaria porzucą Polskę. A sami nie oprotestujemy potencjalnych zmian.
Chodzi o rewizję unijnej dyrektywy o pracownikach delegowanych. Polska jest liderem właśnie w delegowaniu pracowników - ZUS wydał już prawie pół miliona zezwoleń na pracę w dwóch krajach jednocześnie. W tej chwili Polacy pracujący w formie delegowania muszą dostawać przynajmniej minimalne wynagrodzenie kraju przyjmującego. Po zmianie przepisów - będą musieli dostawać tyle, ile ich zagraniczni koledzy. Mało tego - takie same będą premie i dodatki. Skończy się zatem konkurowanie wyjątkowo niską ceną.
A to nie koniec możliwych zmian. Pracownik delegowany zostanie w całości objęty prawem kraju, w którym przebywa. Składki tych osób też powędrują do innego kraju. Zamiast do polskiego ZUS, trafią do francuskiego odpowiednika. O sprawie szczegółowo pisze dziś "Gazeta Wyborcza".
Francja argumentuje, że chodzi tylko walkę z tzw. dumpingiem socjalnym. Zachodnioeuropejskie państwa Unii oskarżają o zaniżanie cen świadczonych usług właśnie przedsiębiorców i pracowników z Europy Wschodniej. Wielu ekspertów wskazuje jednak, że chodzi w rzeczywistości o ochronę rynków zachodnich państw przed konkurencją.
- Nasza przewaga wynika przede wszystkim z pracy w sektorach, w których nie chcą zatrudniać się Francuzi - tłumaczy "GW" Marek Benio, ekspert ds. europejskich ubezpieczeń społecznych, wykładowca Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie.
Francja od dłuższego czasu "rzuca kłody pod nogi" polskim przedsiębiorcom i pracownikom. Niedawno wprowadziła "dowód tożsamości zawodowej". W dokumenty, podobne do kart kredytowych i zaopatrzone w kod QR, muszą się zaopatrzyć do końca roku wszyscy pracujący na budowach we Francji. Dotyczy to pół miliona przedsiębiorstw i ponad 2 mln osób.
Przedsiębiorcy alarmują, że mają wyjątkowo dużo kontroli. Zdaniem polskich władz nowelizacja - jeśli wejdzie w życie - będzie miała negatywny wpływ na europejską konkurencyjność i funkcjonowanie rynku wewnętrznego. Do tej pory protestowało 11 krajów - informuje "Gazeta Wyborcza". Warto jednak zauważyć, że pozostałe kraje z naszego regionu delegują znacznie mniej pracowników. A to oznacza, że Czechów czy Rumunów będzie można bardzo łatwo przekonać. I właśnie z takim planem jedzie tam Emmanuel Macron.
Gazeta zauważa, że od pewnego czasu stosunki na linii Paryż - Warszawa są wyjątkowo chłodne. Nie można więc liczyć na żadną taryfę ulgową. I wiedzą o tym doskonale polskie władze.
- Nie do końca odpowiada nam sposób procedowania dyrektywy o pracownikach delegowanych przez Komisję Europejską. Głos szeroko zbudowanej przez nas koalicji państw nie został do końca uwzględniony w pracach nad nią - mówił kilka miesięcy temu Mateusz Morawiecki, wicepremier i minister rozwoju oraz finansów.
- To jest krok przeciwko Unii Europejskiej. Można oczywiście w jakiś sprytny sposób zamknąć swój rynek, mówiąc o socjalnym dumpingu, ale jest ciekawe, że ktoś po 20 latach obudził się z takim postulatem. Mówiąc wprost, polskie firmy transportowe, czeskie firmy logistyczne, rumuńskie firmy informatyczne zaczynają być coraz bardziej konkurencyjne i odnosić coraz większe sukcesy UE. W związku z tym cała nowa próba ograniczenia tej konkurencji ze strony krajów Europy Zachodniej - mówił.
Wygląda jednak na to, że ofensywę w tej sprawie zdecydowanie lepiej prowadzi Emmanuel Macron, obecny prezydent Francji. 23 października Elżbiet Rafalska, minister rodziny, pracy i polityki społecznej będzie musiała w Luksemburgu przekonywać do polskich racji. Wtedy to właśnie odpowiedni ministrowie krajów UE zajmą się dyrektywą.