Bangladesz, Nepal, Indie. Azjatyckie kraje będą dla Polski nową "pracowniczą Ukrainą". - Każdego dnia odbieram kilkanaście telefonów z zapytaniem o możliwość ściągnięcia do Polski pracowników z Bangladeszu. Jedna z firm budowlanych potrzebuje natychmiast 1000 osób - opowiada money.pl Jacek Zieliński z firmy Promoman. W Bangladeszu ma halę do testowania umiejętności szwaczy, spawalników, murarzy. - Do Polski ściągam jedynie fachowców - opowiada.
"Pracownik z Bangladeszu od zaraz". Takie reklamy pojawiają się już nawet na autobusach komunikacji miejskiej.
"Specjaliści, budowlańcy, spawacze. Pracownicy z Ukrainy i Bangladeszu" - baner o takiej treści jeździ właśnie po Warszawie. Z Ursynowa na Ursus i w drugą stronę. Pasażerowie autobusu linii 401 najpewniej nie zdawali sobie nawet z tego sprawy.
Do firmy dodzwonić się nie można. Telefon stacjonarny jest ciągle zajęty. Dlatego szukam innych ofert. Wystarczy wejść na popularny serwis z ogłoszeniami, by znaleźć kilka podobnych ogłoszeń. Część wykonana profesjonalnie. Niektóre są amatorskie.
źródło: money.pl
"Dostarczamy pracowników z Ukrainy, Białorusi, Nepalu, Bangladeszu!" - tak reklamuje się na portalu z ogłoszeniami OLX Dimitr. Dodzwonić się jednak do niego też nie da. Powód? Znów telefon jest zajęty.
Jego firma jest w stanie ściągnąć do Polski 50 i więcej pracowników w ciągu miesiąca. Do zakładów budowlanych, mięsnych, przetwórstw rybnych, prac rolnych. Firma działa w Krakowie, ale obsługuje całą Polskę. Ogłoszenie widziało kilkaset osób. Na zdjęciach oferty widać Azjatów, którzy pracują przy kurczakach.
Oferta numer dwa: "Pracownicy z Ukrainy, Nepalu, Bangladeszu. Zapewnimy skutecznie”. Dzwonię, osoba po drugiej stronie słuchawki się nie przedstawia. Pyta tylko, ilu pracowników potrzebuję i ile płacę. Na szybko wymyślam, że przetwórnia drobiu od ręki weźmie 50 osób.
- Daję trochę więcej niż wynosi płaca minimalna - odpowiadam. - Taką rekrutację musimy omówić na spotkaniu. To są poważne sprawy - słyszę po drugiej stronie słuchawki. Firma ma do mnie oddzwonić w ciągu kilku godzin i podać datę rozmowy. Są gotowi przyjechać w każde miejsce Polski.
Od 10 lat ściąga pracowników do Polski
O rekrutowaniu pracowników z Bangladeszu wszystko wie Jacek Zieliński. Od 10 lat prowadzi firmę Promoman. Zajmuje się tylko i wyłącznie rekrutacją pracowników z odległego o 6,5 tys. km kraju. Może pochwalić się umowami z ministrem zatrudnienia zagranicznego. To instytucja, która pozwala obywatelom Bangladeszu na wyjazdy zagraniczne do pracy. Jakakolwiek rekrutacja przez zagraniczny podmiot nie może się odbyć bez pozwolenia urzędników.
Czym w zasadzie się zajmuje Zieliński? - Pomagamy zatrudniać fachowców z Bangladeszu. To kraj, który dostarczył już miliony pracowników do Arabii Saudyjskiej, Dubaju, Kuwejtu, pozostałych krajów Zatoki Perskiej. Tam jednak są gorzej traktowani, nie mają pełnych praw. Wolą przyjechać do Polski. A firmy coraz częściej o nich pytają - opowiada.
- Każdego dnia odbieram po kilkanaście telefonów z pytaniami o ofertę. Dzwonią głównie ludzie z firm budowlanych i meblarskich i stolarskich. Ale do Polski ściągaliśmy już przedstawicieli kilkudziesięciu zawodów. Od architektów po kierowców, czy magazynierów z uprawnieniami na wózki widłowe - opowiada Jacek Zieliński.
W biznesie z małymi przerwami jest od 10 lat. Zaczęło się... przez studia w Londynie. Na roku poznał członka rodziny prezydenta Bangladeszu. I postanowił związać się z tym regionem. W tej chwili pół roku spędza w Polsce, kolejne pół na miejscu.
Rekrutacja nie jest łatwa. Potrzebne jest i pozwolenie na wyjazd z Bangladeszu, pewność zatrudnienia, wiza i pozwolenie na pracę w Polsce. Masa papierów, ale wszystko zgodnie z prawem. Z reguły dokumenty załatwia się przez kilka miesięcy. I to głównie przez problemy z polskimi urzędami. Zieliński narzekać nie chce, od lat robi swoje. I na brak zapotrzebowania nie narzeka.
Spawacz Mohammed Shahin. Przyjechał do Polski do pracy w Gdańsku
źródło: materiały firmy Promoman
Jak wygląda rekrutacja?
Najpierw do firmy zgłasza się spółka szukająca pracowników. Określa kogo i z jakim doświadczeniem potrzebuje. Wystawia oficjalne dokumenty na takie zapotrzebowanie. Dopiero z tymi papierami można uruchomić procedury w Bangladeszu. Zieliński w regionie ma 21 menadżerów, którzy odpowiadają za poszukiwanie pracowników do poszczególnych branż. Co ciekawe najczęściej są to ludzie, którzy sami w ten sposób przepracowali lata. Spawaczy szuka człowiek, który sam spawał.
Dlaczego pracownicy z Bangladeszu są atrakcyjni? - Oczywiście są pracowici. Ale ich niewątpliwą zaletą jest doświadczenie w branżach, które w Polsce praktycznie przestały istnieć. Polscy spawacze dawno wyjechali do Norwegii i tam zarabiają olbrzymie pieniądze. Polskie firmy nie są w stanie takich wyłożyć, a spawaczy potrzebują. Podobnie ma się sprawa z murarzami, ludźmi od zbrojeń, cieślami. I takich pracowników ściągamy - dodaje.
Warto wyjaśnić, że szkolnictwo zawodowe w Bangladeszu nie istnieje. Skąd zatem doświadczeni w takich branżach ludzie? Z innych krajów. Tam pracowali przez lata, zarabiali na rodziny. Nauczyli się.
I wolą pracować w odległej Polsce niż w Zjednoczonych Emiratach Arabskich czy Arabii Saudyjskiej. Dlaczego? - Pieniądze są podobne. I tam i tutaj sprawny spawacz zarobi minimum 1 tys. dolarów za miesiąc pracy. Tylko, że w Polsce przysługują pracownikowi z zagranicy pełne prawa, opieka medyczna, urlopy. W Singapurze tak dobrze nie ma - opowiada Zieliński.
Jednocześnie firma nie ściąga każdego człowieka. Na miejscu w Dhace firma testuje pracowników w wielkiej hali. Zorganizowana jest na wzór szkoły - są klasy z niezbędnym sprzętem. W jednej umiejętności potwierdzają szwacze, w drugiej spawacze, w trzeciej osoby od zbrojeń budowlanych i murarze. Na miejsce zapraszany jest przedstawiciel firmy, która chce ściągnąć do Polski pracowników. To on wybiera kandydatów.
W przypadku spawaczy ich dzieło jest sprawdzane przez rentgen. Dopiero w ten sposób można się upewnić, że ktoś zna się na rzeczy. Zwykle ten test przechodzi o kilkanaście procent więcej pracowników niż jest poszukiwanych. Dlaczego? Bo spora część odpada na testach medycznych. Ciężkie choroby od razu dyskwalifikują kandydata. Jeżeli zostaną u niego wykryte pasożyty, to firma decyduje się na leczenie takiej osoby. Dopiero później może wyjechać do Polski.
Pracodawcy mogą sprawdzić przyszłych pracowników podczas testów w Bangladeszu. Z lewej strony na zdjęciu jest Jacek Zieliński
źródło: materiały firmy Promoman
- Brzmi brutalnie, ale to niezbędne. Żadna firma nie ściągnie do Polski specjalisty, który może za kilka miesięcy mieć poważne problemy zdrowotne. Takie rzeczy trzeba eliminować już na początku rekrutacji - przyznaje Zieliński. I zaznacza, że po pracowników z Azji będzie sięgać coraz więcej firm. Cena za taką usługę? Wszystko negocjowane indywidualnie. Zależy od liczby pracowników, wymaganego doświadczenia i branży, w której mają pracować.
Dlaczego? Jego zdaniem pracownicy z Ukrainy po prostu się kończą. Ci, którzy mieli przyjechać, już tutaj są. I jest ich prawie milion.
Oczywiście obywateli Bangladeszu jest wyraźnie mniej, jednak wzrost widać gołym rokiem. W trzecim kwartale 2016 roku Banglijczyków płacących składki w ZUS było niewielu ponad 500. Rok później ich liczba zbliża się do tysiąca. W ciągu roku wzrosła też liczba Hindusów pracujących w Polsce. Płacących ZUS jest ponad 4 tys. Rok temu było ich o połowę mniej. Prawie dwukrotnie wzrosła też liczba pracujących w Polsce Nepalczyków.
W przypadku Azjatów w Polsce od dawna prym wiodą Wietnamczycy i Chińczycy. Tych również w Polsce przybywa. Azjaci stanowią zaledwie 5 proc. osób ubiegających się o pozwolenia na pracę w Polsce. Najprawdopodobniej jednak wzrost zapotrzebowania na ich usługi będzie widoczny dopiero w danych za połowę 2018 roku. Wtedy w Polsce zaczną pracę ci, którzy właśnie są rekrutowani.
Ale to nie tylko tendencja w Polsce. Zieliński działa też w Czechach. Tam jednak ściąga głównie pracowników do hoteli i gastronomii. W Polsce to najczęściej pracownicy fizyczni.