*Przypadek nowego prezesa PZU dowodzi, że państwo polskie nie istnieje. Szefem firmy trzęsącej połową gospodarki w Polsce został człowiek, od którego wszyscy na gwałt się odżegnują. *
Minister w Kancelarii Prezydenta, który pochodzi z Trójmiasta, zapewnia, że mecenas Jaromir Netzel od ubiegłego tygodnia menedżer największej grupy ubezpieczeniowej w naszej części Starego Kontynentu, nie jest jego znajomym.
Wysoki przedstawiciel Ministerstwa Obrony Narodowej powiada, że wojsko nie rekomendowało tej kandydatury. ZOBACZ TAKŻE rozmowę z Jaromirem Netzelem oraz tekst, w którym Netzel zapewnia, że jest uczciwym człowiekiemTo samo mówi szef największego klubu w parlamencie, który w ub.r. korzystał z usług tego adwokata pracując w komisji śledczej ds. PZU.
Służby specjalne natomiast zamiast oświadczyć publicznie - jak miało to miejsce w związku z PGNiG - że nowy szef największego polskiego ubezpieczyciela nie może otrzymać dostępu do informacji niejawnych, bo wypełnia przesłanki negatywne, przyglądają się bezczynnie, jak rujnowane są resztki autorytetu państwa.
Gdzie się podział odpowiedzialny i godny zaufania publicznego funkcjonariusz państwowy, który raz na zawsze przeciąłby narastające od kilku dni wątpliwości i oświadczyłby jednoznacznie, że nowy prezess PZU nie nadaje się do pełnienia tak odpowiedzialnej funkcji z przyczyn moralno-etycznych, karno-procesowych itd. albo wprost przeciwnie jest znakomitym pretendentem do odegrania tej roli, bo w najgorszym wypadku działał jedynie na granicy prawa, ale w imię dobra wyższego? Bo to, że następca nieodwoływalnego - jakby się zdawało - Cezarego Stypułkowskiego zostanie zaatakowany z różnych stron jednocześnie, wiadomo było na długo, zanim zaczęły się rozważania nad konkretnymi kandydatami do schedy po sprawdzonym przyjacielu Aleksandra Kwaśniewskiego.
Autor jest dziennikarzem tygodnika "Wprost"