Andrzej Duda podpisał nowelę ustawy o Odnawialnych Źródłach Energii - poinformowała w poniedziałek jego kancelaria. Fiaskiem zakończyły się więc apele do prezydenta, by nie podpisywał ustawy, której sprzeciwiała się branża, a nawet prezes Urzędu Regulacji Energetyki. Krytycy noweli twierdzą, że nowe przepisy oznaczają "katastrofę" branży OZE.
Ustawa została przepchnięta przez parlament w ekspresowym tempie, bez konsultacji społecznych i na przekór zastrzeżeniom prezesa URE i ekspertów.
Branża OZE, która już teraz boryka się z olbrzymimi problemami finansowymi, alarmuje, że nowe przepisy oznaczają dla niej katastrofę. W 2016 roku 70 proc. farm wiatrowych zanotowało straty sięgające łącznie 3 mld zł. To w dużej mierze efekt nowelizacji ustawy o OZE, którą przyjęto w połowie zeszłego roku.
Na podpis prezydenta szybko zareagował były wicepremier Janusz Piechociński.
Zasadniczą zmianą w nowelizacji jest rezygnacja ze stałej wartości tzw. opłaty zastępczej, wynoszącej 300,03 zł/MWh i powiązanie jej z rynkowymi cenami świadectw pochodzenia energii z niektórych OZE - zielonych certyfikatów (w praktyce wiatraki) oraz błękitnych certyfikatów (biogaz rolniczy).
Opłata ma teraz wynosić 125 proc. średniej ceny danych certyfikatów z poprzedniego roku, ale nie więcej niż 300,03 zł/MWh.
W opartym na prawach majątkowych (certyfikatach) systemie wsparcia dla OZE, wytwórca energii w źródle odnawialnym, oprócz sprzedaży energii otrzymuje za każdą MWh certyfikat, który jest prawem majątkowym i może być sprzedany - albo na giełdzie, albo w indywidualnej transakcji typu OTC. Cena sprzedaży jest wsparciem dla wytwórcy.
Z kolei sprzedawcy energii do odbiorców końcowych muszą się legitymować odpowiednią do wielkości sprzedaży ilością certyfikatów, czyli muszą je kupić. Ewentualnie mogą uiścić tzw. opłatę zastępczą.
Cena rynkowa zielonych certyfikatów z powodu nadpodaży, w ciągu kilku lat spadła o 90 proc. Autorzy ustawy uważają, że powiązanie wysokości opłaty zastępczej z ceną rynkową spowoduje większe zainteresowanie certyfikatami i stopniowe rozładowanie ich nadpodaży.
Tabele pełne błędów i nieprawdziwych informacji
Ustawę krytykował m.in. prezes Urzędu Regulacji Energetyki Maciej Bando. Podczas prac w Senacie oświadczył, że prezentowane w uzasadnieniu projektu tabele są "pełne błędów i nieprawdziwych informacji".
- Opieranie się na tych danych stanowi wręcz wprowadzanie wszystkich posłów, którzy głosowali za ustawą w błąd - mówił Bando. - Gdyż nie zdawali sobie sprawy z tego, że chociażby skutki dotyczące ceny, które konsumenci energii elektrycznej mogą ponieść, są dwukrotnie zaniżone - podkreślał.
Uzasadnienie ustawy stwierdza, że skutki te to wzrost do 2020 r. obciążenia "standardowego gospodarstwa domowego o niecałe 10 zł/rok". Bando ocenił również, że ustawa nie przyczyni się do likwidacji nadpodaży, szacowanej dziś na 20 TWh, lecz pozostanie nadwyżka rzędu 8 TWh.
Prezes URE stwierdził też, że ustawa jest korzystna wyłącznie dla tych, którzy zawarli z producentami energii z OZE umowy na kupno zielonych certyfikatów po cenach, odnoszących się do opłaty zastępczej. - Dzisiaj uważają oni, że należy doprowadzić do sytuacji, aby te umowy unieważnić - mówił.
Wiceminister Piotrowski w odpowiedzi stwierdził, że kontrakty te nie były zawierane przez małych przedsiębiorców, bo z nimi duże koncerny umów nie chciały zawierać. - To jest tak naprawdę regulacja dotycząca niewielkiej grupy przedsiębiorców, dysponujących dużymi źródłami wytwórczymi, po kilkadziesiąt MW - mówił.
Argumentował też, że ogromną większością certyfikatów handluje się poza giełdą po cenach wielokrotnie wyższych niż rynkowe. - Być może coś zostało niewłaściwie sformułowane w prawie, że dało asumpt do takiego skrzywienia rynku. Jeżeli w oparciu o prawo rodzi się patologia, to należy podstawę tej patologii usunąć i to jest istota tej zmiany - wskazał wiceminister Piotrowski.