Ministerstwo rolnictwa zaplanowało zmiany w ustawie o jakości artykułów spożywczych, które mają całkowicie zmienić zasady oznaczania polskiego pochodzenia produktów. Planowane jest wprowadzenie nowego logo, które zastąpi siedem używanych obecnie.
Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi oddało do konsultacji publicznych projekt ustawy, która całkowicie zmienia sposób oznaczania produktów żywnościowych. Już od przyszłego roku, żeby napisać na produkcie frazę „produkt polski”, trzeba będzie udowodnić, że wyrób nie dość, że powstał w Polsce, to jeszcze na bazie rodzimych materiałów.
I tak, w przypadku mięsa - ma ono pochodzić ze zwierząt urodzonych na terenie Polski, ale dodatkowo ich chów i ubój miałyby się odbyć również na terenie naszego kraju. Dla produktów pochodzenia zwierzęcego innych niż mięso wystarczy, że chów odbywa się na terenie Polski.
Przetworzony produkt rolno-spożywczy oznakować będzie można jako polski tylko wtedy, gdy nie więcej niż jedna czwarta jego masy pochodzi z materiałów sprowadzonych spoza granic, z tym że ważyć trzeba z odliczeniem wody. Woda w produkcie może być więc niepolska, a produkt nadal polskim pozostanie.
Kraj pochodzenia ważny dla Polaków
Jak pokazały badania instytutu Open Research z kwietnia bieżącego roku, dla polskich konsumentów krajowe pochodzenie produktów jest ważnym czynnikiem branym pod uwagę przy zakupach. Polskie pochodzenie wyrobu zachęca 64 proc. osób do jego nabycia. Szczególne znaczenie ma to w przypadku artykułów spożywczych - zwraca na to uwagę aż 64 proc. z 803 badanych osób, a dla 50 proc. z nich jest to jednoznaczna zachęta. Na drugim miejscu znalazły się meble - 41 proc. osób zachęca do zakupu ich krajowe pochodzenie.
Odwrotne tendencje dotyczą chemii gospodarczej - tu 53 proc. woli, gdy towar jest zza granicy. Hasło „chemia z Niemiec” na małych sklepikach nie wzięło się z niczego.
Odnośnie żywności, dużo bardziej szczegółowe badania przeprowadziła Europejska Organizacja Konsumentów cztery lata temu. Krajowe mięso preferuje nad zagraniczne 88 proc. osób, owoce i warzywa - 86 proc. (zapewne dotyczyło to bardziej truskawek i jabłek niż pomarańczy i bananów), 85 proc. ryby, 84 proc. produkty mleczne, 83 proc. mleko, a 71 proc. takie produkty, jak cukier, sól, mąka, kawa i herbata.
Zgodnie z tymi badaniami 41 proc. konsumentów pod pojęciem "polskości" wyrobu mięsnego rozumie, że zwierzę urodziło się w Polsce, a także tu odbył się jego chów i ubój. 36 proc. osób dodatkowo uważa, że w Polsce dokonano też przetworzenia mięsa po uboju. W przypadku owoców i warzyw dla 60 proc. respondentów ich "polskość" oznacza zarówno zbiór i uprawę, jak i przetwarzanie na terenie naszego kraju.
Unia nie powinna mieć uwag
Jak wskazuje ministerstwo w projekcie rozporządzenia lista produktów, dla których zgodnie z prawem wspólnotowym konieczne jest podawanie kraju pochodzenia, obejmuje: świeże owoce i warzywa, wołowinę i cielęcinę, ryby, miód, wino (w tym kraj, w którym rosły winogrona), oliwę, jaja, drób i surowe, pakowane mięso świń, kóz, owiec i drobiu. Nowe prawo ma więc nie być sprzeczne z wymaganiami UE, choć samo w sobie nie jest objęte unijną legislacją.
Joanna Chilicka z Polskiej Izby Handlu w wypowiedzi dla „Dziennika Gazety Prawnej” pozytywnie odniosła się do proponowanego rozwiązania.
- Obecnie nie ma dokładnych regulacji dotyczących oznaczania produktów informacją o kraju pochodzenia - komentowała Chilicka. - Zdarza się, że producenci na opakowaniach sugerują miejsce wytwarzania - grafiką lub niejednoznacznymi napisami. Może to wprowadzać w błąd klientów, a dla wielu z nich lokalność towaru jest ważna. Jest wiele firm produkujących w Polsce, które chciałyby się tym pochwalić i wyróżnić na tle innych wytwórców. Teraz będą miały taką możliwość dzięki precyzyjnym regulacjom. Zmiana tych przepisów będzie korzystna zarówno dla producentów, jak i kupujących - podsumowała.
Nowa władza, nowe logo. Stare do śmietnika
Obecnie używanych jest siedem różnych oznaczeń, które wskazują na krajowe pochodzenie produktów. „Produkt polski” było wskazywane w kwietniu przez badanych przez Open Research jako to najbardziej zachęcające do zakupu. Zwraca na nie uwagę aż 41 proc. respondentów, choć na przykład w dużych miastach prym ma wieść hasło „Jestem z Polski”. Preferują je najmłodsi spośród respondentów. Dla mężczyzn najbardziej liczy się hasło „Made in Poland”, a „Produkt polski” wygrywa dzięki kobietom. Godło „Teraz Polska” ma tylko 30 proc. wielbicieli, najwięcej wśród osób najstarszych.
Do celu oznaczenia wyselekcjonowanych pod kątem polskiego pochodzenia wyrobów używać się będzie specjalnego znaku graficznego z tekstem „Produkt polski”. I tylko tego znaku. Niezgodne z wzorem informacje o pochodzeniu będą zabronione. Minister ogłosi wygląd znaku rozporządzeniem.
Ministerstwo przewidziało jednoroczny okres przejściowy (od wejścia ustawy w życie), po którym produkty z niecertyfikowanymi przez państwo oznaczeniami „Produkt polski” miałyby zniknąć ze sklepów.
Na promocję nowego znaku ministerstwo chce pozyskać środki unijne, a zmiany mają być bezkosztowe dla budżetu państwa. Tak przynajmniej wynika z treści uzasadnienia do projektu. Środki na „wkład własny” pochodzić mają z organizacji branżowych.
Pytanie oczywiście, w jakim celu tworzymy nowe oznaczenia, skoro tyle jest już istniejących? Dwa lata temu Ministerstwo Spraw Zagranicznych wydało 220 tys. euro na projekt logo handlowego Polski, czyli słynnej sprężyny, a twórcą był brytyjski specjalista od brandingu Wally Olins. Środki pochodziły ze zbiórki wśród przedsiębiorców. Można tylko domyślać się, że większość tej kwoty wyasygnowały przedsiębiorstwa pod kontrolą państwa.
Teraz można dopisać na dole sprężyny „Produkt polski” i sprawa rozwiązana. Pod warunkiem, że nowy rząd nie będzie chciał koniecznie mieć nowego logo, zaprojektowanego przez swojego projektanta.