Kraje strefy euro wydają na zabezpieczenie socjalne prawie jedną piątą tego, co wyprodukowała gospodarka. Co więcej, wydatki na ten cel rosną, z czego wniosek, że potrzebujących przybywa. Największe problemy z biedą mają państwa najbogatsze, a inwestując w „socjal”, zaczynają mieć problemy. Czy Polska z programem 500+ powtórzy ten scenariusz?
Gdyby nie liczyć maleńkiej Malty, polska gospodarka w ostatnich dziesięciu latach rosła najszybciej w Unii Europejskiej. Nasz produkt krajowy brutto w ciągu ostatnich dziesięciu lat urósł aż o 42 proc.
W Unii Europejskiej przegoniła nas tylko Malta - zresztą nieznacznie, bo o 2,2 pkt. proc. W Europie poza Unią lepsza była jeszcze Turcja z wynikiem 58,2 proc.
To dzięki szybko rosnącej gospodarce bezrobocie spadło u nas do rekordowo niskiego poziomu poziomu 5,5 proc. (wg statystyki BAEL), pensje liczone w euro wzrosły z 636 euro miesięcznie w 2006 roku do 927 euro miesięcznie w 2016 roku, system emerytalny się nie rozpadł i był w stanie wypłacać świadczenia dla seniorów, też zresztą coraz wyższe - w 2006 roku przeciętna emerytura wynosiła 324, a w 2016 roku - 478 euro brutto.
Jest obiektywnie lepiej, bo gospodarka stanęła na wysokości zadania. Dzięki temu sfera biedy w Polsce spadła i wydatki socjalne państwa mogły się zmniejszyć.
Ile Polska wydaje na pomoc społeczną?
W 2015 roku na wydatki socjalne szło w Polsce 15,9 proc. PKB, czyli o 1,4 pkt. proc. mniej niż dziesięć lat wcześniej. W tempie zmniejszania poziomu wydatków „na socjal” w Europie wyprzedziły nas tylko Węgry (o 1,7 pkt. proc. PKB mniej od 2005 r.) oraz - uwaga... - Szwecja i Niemcy (po 1,6 pkt. proc. PKB).
Oba ostatnie kraje należą do czołówki tych, które największy procent gospodarki angażują w finansowanie pomocy socjalnej. W gronie europejskich krajów, które w ostatnich dziesięciu latach wydawały na biednych powyżej 20 proc. PKB są jeszcze: Belgia, Dania, Grecja, Francja, Niemcy, Włochy, Austria, Finlandia, Norwegia i Szwecja. Z wyjątkiem Grecji są to kraje, które należy uznać za bogate.
Z powyższego może wynikać, że... bogactwo wcale nie powoduje spadku biedy. Gdy społeczeństwo się bogaci, to biednych powinno ubywać, więc i wydatki na ich wspomożenie maleć. A tu - odwrotnie.
Oczywiście nie mamy do czynienia z „biedą obiektywną”, tylko tą zgodną z kryteriami, wymyślonymi w poszczególnych krajach. Im większa jest zamożność społeczeństwa, tym większe jest parcie na wydanie pieniędzy z budżetu na to, by mniej uposażona część społeczeństwa została „wyrównana w górę”. I nie ma znaczenia, że uznaniowy „poziom biedy” we Francji mógłby być uznany za bogactwo w Polsce.
Bogatemu oczywiście wolno robić z pieniędzmi to, co mu się żywnie podoba, w tym wydawać na biednych, którzy tak naprawdę biedni nie są.
Pomoc socjalna w UE
Z listy dziesięciu krajów, które wydawały w ostatnich latach ponad 20 proc. PKB na pomoc socjalną tylko Szwecja i Niemcy miały w ostatniej dekadzie wzrost gospodarczy wyraźnie wyższy od średniej unijnej (8,4 proc.) - odpowiednio 18,1 proc. i 13,2 proc. Co ciekawe, jak już wyżej wspomniano te akurat kraje procent wydatków socjalnych w PKB zmniejszały najbardziej w Europie, czyli albo je obcinały, albo przynajmniej w miarę wzrostu gospodarki nie podnosiły ich wartości.
A pozostałe kraje z największym „socjalem” (powyżej 20 proc. PKB)? Najgorzej było w Grecji, której gospodarka skurczyła się o aż 24 proc. Na drugim miejscu są Włochy z prawie 6-procentowym spadkiem PKB. To są dwa najgorsze rezultaty gospodarcze w całej Europie.
Aż sześciu liderów w wypłacaniu „socjalu”: Dania, Grecja, Hiszpania, Portugalia, Finlandia i Włochy to członkowie ósemki krajów z najgorszą dynamiką gospodarki w Europie w ostatniej dekadzie.
Italia przy tym jest w czubie państw, które wydatki socjalne zwiększały. Wzrosły one o 4,1 proc. PKB. Szybciej ich udział zwiększał się tylko w Grecji (o 5,6 proc. PKB), w Finlandii (o 5,4 proc. PKB) i Hiszpanii (o 4,4 proc. PKB).
Wygląda na to, że zwiększone wydatki na cele socjalne zmniejszają wzrost gospodarki. W konsekwencji mniej osób ma szansę doświadczyć realnego awansu materialnego, wynikającego z pracy za godziwe zarobki.
Oczywiście bogaci już nie muszą być bardziej zamożni i być może wcale nie potrzebują wzrostu gospodarki?
Argumentu przeciw tej ostatniej tezie daje Szwajcaria - jeden z najbogatszych krajów świata z zarobkami bliskim światowym rekordom. Okazuje się, że bogaty może się szybko rozwijać, jeśli... nie wydaje przy tym zbyt dużo na zasiłki. Szwajcaria na „socjal” przeznacza procentowo mniej niż Polska - zaledwie 13,5 proc. PKB. Jej gospodarka wzrosła w ostatniej dekadzie o łącznie 16,7 proc.
W gronie dziesięciu najszybciej rosnących krajów Europy tylko dwa: Szwecja i Luksemburg mają udział wydatków na cele socjalne w PKB na wysokim poziomie. Z tej dwójki, jak wspominano wyżej Szwecja ostatnio te wydatki dość wyraźnie ograniczała.
W dwóch przypadkach z grupy najlepszych państw, tj. w Irlandii i Islandii, pomoc biednym kosztowała najmniej - poniżej dziesiątej części PKB. Większość najszybciej rosnących gospodarczo krajów nie wydawała na „socjal” więcej niż 13 proc.
Inne niż koszt „socjalu” czynniki z pewnością miały znaczenie dla wzrostu gospodarczego, ale jak widać z danych, wstrzemięźliwość w wydatkach państwa na te cele przynajmniej nie przeszkadza. Ma to zresztą logiczne uzasadnienie - aby sfinansować pomoc tym, których uznaje się za biednych, trzeba skądś wziąć pieniądze, czyli kogoś innego obciążyć podatkami. Znaczenie może mieć przyzwyczajanie do pomocy, ludzie, którzy od pokoleń wiedzą, że można żyć z zasiłków, nie mają motywacji, by przejawiać aktywność i przyczyniać się do wzrostu gospodarki, żyjąc z tego co inni wypracują.
Dane pokazują, że gdy poziom wydatków socjalnych jest umiarkowany, to jeszcze nie problem. Dopiero gdy przekracza się pewien próg obciążenia gospodarki, wtedy można się spodziewać spowolnienia.
Negatywny wpływ 500+
W ramach sztandarowego programu PiS do polskich rodzin ma trafić z podatków 23 mld zł rocznie, czyli równowartość prawie 8 proc. wpływów podatkowych oraz około 1,2 proc. PKB. Poziomem wydatków na „socjal” zrównać się w ten sposób powinniśmy z Hiszpanią i Słowenią (17,1 proc. PKB), czyli z krajami, które zaniżały średnią europejską wzrostu gospodarczego.
Cechy programu 500+ powodują, że nie do końca może być on uznany za „socjalny”. Przede wszystkim kryterium zamożności jest w nim brane pod uwagę tylko przy ustalaniu zasiłku na pierwsze dziecko. Poza tym pieniądze trafiają tak samo do ludzi bogatszych, jak i biedniejszych. Decyduje liczba dzieci, a nie od sytuacja materialna. Dlatego program PiS można by potraktować jako... zwrot podatkowy dla tych, którzy mają dzieci.
Oczywiście część osób takich podatków, jak dostają z 500+ do budżetu państwa nie wpłaca (licząc razem PIT, VAT i składki ZUS), ale z punktu widzenia całości programu jest to margines.
PiS zapewnia, że 500+ nie będzie finansowany ze zwiększenia podatków, ale z uszczelnienia systemu podatkowego oraz wzrostu gospodarczego.
Koszty administracyjne programu to około 440 mln zł rocznie. Do tego trzeba dodać obsługę zadłużenia, które zaciągnięto na jego sfinansowanie - ok. 900 mln zł (4 proc. oprocentowania od długu o wartości 23 mld zł). To nie są duże pieniądze.
Problemy się zaczną, gdy PiS wbrew wcześniejszym zapewnieniom zacznie finansować program 500+ z podatków, a może to nastąpić, gdy polska gospodarka przestanie się rozwijać.