Z najnowszych danych GUS o liczbie biernych zawodowo Polaków wynika, że w ciągu roku na podjęcie pracy zdecydowało się tyle samo nieaktywnych na rynku pracy kobiet, co i mężczyzn. To przeczy sugestiom, że program "Rodzina 500+" rozleniwia i wywołuje, szczególnie u kobiet, niechęć do pracy zawodowej. Najwyraźniej wzrost pensji w gospodarce wystarczył, by tę niechęć przełamać.
Wprowadzenie programu "Rodzina 500+" spotkało się z krytyką wielu ekonomistów. Jako jedno z zagrożeń wymieniano efekt, jaki zasiłki socjalne wywierają na zachowania ludzkie, czyli głównie bierność zawodową i przyzwyczajanie się do "życia na socjalu".
Z początku wdrażania programu wydawało się, że rzeczywiście liczba biernych zawodowo kobiet rosła. Wyjaśnienie wyglądało logicznie na pierwszy rzut oka - dodatkowe pieniądze sprawiły, że część mniej zarabiających kobiet straciło motywację do pracy.
Jeśli dostawały w pracy płacę minimalną - w tym roku to 1459 zł na rękę - a przy rezygnacji z pracy zawodowej rodzina zyskuje dodatkowe 500 zł na pierwsze dziecko (jeśli mąż dużo nie zarabia), to całkiem możliwe, że nie każdej chciało się pracować. Dzień w dzień zrywać się do roboty, płacić za przejazdy, a potem wysłuchiwać uwag nieprzyjemnego szefa za realnie... 959 zł miesięcznie (1459 zł płacy minimalnej minus 500 zł na pierwsze dziecko), nie licząc kosztu przejazdów?
Okazuje się jednak, że apetyty wzrosły, a ofert pracy powyżej płacy minimalnej, szczególnie w handlu, przybyło tyle, że trend się zmienił. Najnowsze statystyki GUS pokazują, że liczba biernych zawodowo maleje coraz szybciej.
Co więcej, w ciągu roku, tj. od lipca 2016 r. do czerwca 2017 r., ubyło tyle samo biernych zawodowo mężczyzn, co kobiet. Równo po 104 tysiące - łącznie 208 tysięcy osób.
Dobre dane o spadku bierności komentowała kilka dni temu minister pracy Elżbieta Rafalska, z satysfakcją odbierająca dane na temat kobiet.
- Wzrost bierności był bardzo często wykorzystywany jako zarzut wobec programu 500+, mimo że nie było żadnych twardych, oficjalnych danych, że tak się dzieje - powiedziała Rafalska.
Łącznie jako biernych zawodowo na koniec czerwca uznano 13,3 mln osób w Polsce. Dla wyjaśnienia - w tej liczbie zawierają się nastolatki w wieku od 15-17 lat (ponad milion osób), uczniowie, studenci (2,4 mln osób), 6,8 mln emerytów, a wreszcie bezrobotni. W tzw. wieku produkcyjnym biernych zawodowo jest łącznie 5,3 mln osób.
W Polsce równość płci prawie idealna
Z łącznej liczby biernych zawodowo 5,1 mln to mężczyźni, a 8,2 mln to kobiety. Duża różnica pomiędzy płciami. Tyle że te statystyki uwzględniają osoby pobierające emerytury i renty, wśród których większość stanowią kobiety. Emerytek i rencistek jest 3 mln, a emerytów i rencistów 2,1 mln. Po ich odjęciu ze statystyk, jako biernych zawodowo, a zdolnych do pracy uznać można 3 mln mężczyzn i 5,2 mln kobiet.
Są wśród nich uczniowie, ludzie zniechęceni bezskutecznym poszukiwaniem pracy, ale też i... osoby zajmujące się domem. Te ostatnie to często tak naprawdę pracujący (gotują, sprzątają, piorą, robią zakupy, zajmują się dziećmi), ale bez formalnego wynagrodzenia.
Niektórzy po prostu muszą się w domu zajmować na przykład niepełnosprawnym dzieckiem, za co dostają zasiłek opiekuńczy. Bierność nie musi być jednak koniecznością - nie każdy pracować zawodowo chce i musi. Niektórzy mają na tyle dobrze zarabiającego współmałżonka, że praca drugiej osoby nie jest konieczna.
Gdyby zaryzykować twierdzenie, że z 1,7 mln osób zajmujących się domem i z tego powodu biernych zawodowo zdecydowaną większość stanowią kobiety, to liczba osób prawdziwie biernych zawodowo mężczyzn i kobiet jest w Polsce prawie identyczna - 3 mln mężczyzn i 3,5 mln kobiet.
Twierdzenie, że program "Rodzina 500+" wygonił kobiety z pracy zawodowej, nie jest więc chwilowo poparte żadnymi przekonującymi danymi.
Po prostu strategia rezygnowania z pracy za dodatkowe 500+ zł na pierwsze dziecko ma ręce i nogi tylko przy założeniu, że zarabia się płacę minimalną i na dojazdy do pracy wydaje co najmniej 100 zł miesięcznie. Jeśli zarobki idą jednak w górę, to perspektywa się już zmienia.
Nawet praca w Biedronce niewarta rezygnacji dla 500+
Przyjmijmy, że wyznacznikiem możliwości znalezienia pracy dla osób nawet bez formalnych kwalifikacji jest sieć handlowa Biedronka. Na wstępie pracownicy dostają tam 2300 zł brutto, czyli 1669 zł na rękę. Gdyby zrezygnować z tej pracy w zamian za 500 zł netto za pierwsze dziecko, to w budżecie domowym robi się dziura prawie 1,2 tys. zł. Czy zalepią ją inne zasiłki, które trzeba "wychodzić" po urzędach i potem udowadniać, że jest się biednym? Marne szanse.
Do tego po trzech latach w Biedronce zarabia się 2600 zł brutto (1877 zł), a są spore dodatki np. za "niechorowanie". Ponad 2,5 tys. brutto otrzymuje się na wstępie w Lidlu. Czy nawet mało zarabiająca kobieta z niskimi kwalifikacjami ma motywację, żeby to wszystko rzucić w zamian za 500 zł? Na zdrowy rozum nie. Oczywiście są patologie, ale najwyraźniej stanowią margines, niezauważalny z poziomu badań ankieterów GUS.
500 zł dodatkowego dochodu na pierwsze dziecko dla rodziny nie wydaje się stanowić już motywacji, żeby pracę rzucać, bo pensje w gospodarce idą w górę. Na koniec czerwca średnie wynagrodzenie było o 4,6 proc. wyższeniż rok wcześniej, a realnie o 2,7 proc., tj. biorąc pod uwagę inflację 1,9 proc. Przy tym bezrobocie, według unijnych statystyk, zeszło już do bardzo niskiego poziomu 5 proc.
Kobiety rezygnują więc z pracy prawdopodobnie głównie w tych rodzinach, gdzie i tak takie plany były, a jedna z osób zarabia tyle, że wystarczy. Tradycyjny model rodziny, w której mężczyzna zarabia, a kobieta nie musi harować zawodowo, ma obecnie większe szanse realizacji, choć statystyki pokazują, że chwilowo zarobki są jeszcze nadal za niskie, żeby trend w tym kierunku był zauważalny.