Mimo wielomiliardowych programów socjalnych sytuacja finansów państwa była w ubiegłym roku najlepsza w najnowszej historii Polski. Gdyby nie Program 500+, bylibyśmy nie tylko w europejskiej, ale i w światowej czołówce w kategorii zrównoważony budżet. To znacząco zredukowałoby koszty obsługi długu publicznego. Mogliśmy płacić odsetki jak Bułgaria i mieć 350+ właściwie za darmo. Tyle że dopiero za kilka lat.
Według naszych szacunków deficyt budżetu państwa może wynieść w 2016 roku zaledwie 1,8 proc. produktu krajowego brutto (nie uwzględniając minusu w budżecie środków europejskich). To wynik lepszy niż w najlepszym w nowej historii Polski 2007 roku (1,9 proc. PKB).
Dobre wyniki budżet zawdzięcza w dużej mierze jednorazowemu wpływowi ponad 7 mld zł z aukcji LTE i 8 mld zł z zysku NBP. Nie da się też nie zwrócić uwagi na 7-procentową dynamikę najważniejszego dla budżetu podatku, czyli VAT, co dało przyrost dochodów o 8,4 mld zł.
Te pieniądze trafiły jednak natychmiast do Programu 500+. Do rodzin przekazano w ubiegłym roku około 17 mld zł w formie świadczeń pieniężnych. W tym, będzie to 23 mld zł. Wszystko po to, żeby Polaków rodziło się więcej.
Rząd nie ratuje jednak kraju z zapaści demograficznej bezpośrednio z podatków, ale robi to, zwiększając zadłużenie kraju. Przez to wykluczył się z obecności w gronie krajów o niskim deficycie, co daje dość duże profity. A była szansa, żeby znaleźć się w ścisłej elicie.
Niski deficyt to niskie odsetki. Najlepsi płacą mało za obligacje
Gdyby nie Program 500+, deficyt budżetu mógłby spaść do zaledwie 0,9 proc. PKB. Według prognoz OECD na 2016 rok, spośród 31 najbardziej rozwiniętych krajów świata lepszy wynik ma osiągnąć tylko 12, z czego nadwyżkę budżetową - 8 państw.
W samej Europie według najnowszych danych Eurostatu w roku liczonym od IV kw. 2015 r. do III kw. 2016 r. lepsze od 0,9 proc. PKB saldo budżetu państwa miało 16 na 33 badanych krajów, w tym wszystkie trzy kraje nadbałtyckie, Czechy i na przykład Bułgaria.
Gdy się spojrzy, jakie odsetki te kraje płacą za swój dług i porówna się to z Polską, widać że sytuacja budżetowa zdecydowanie wpływa na koszt zadłużenia.
I tak: Korea od swoich obligacji 10-letnich płaci 2,1 proc. odsetek, w przypadku Szwajcarii są to nawet odsetki ujemne -0,07 proc., Niemcy 0,4 proc., a Szwecja 0,7 proc., Czechy 0,5 proc., Dania 0,7 proc., a Bułgaria 2,1 proc. Bez 500+ bylibyśmy z deficytem na poziomie Irlandii, która musi płacić inwestorom zaledwie 1,0 proc. odsetek.
Dobra sytuacja budżetu państwa to po prostu jeden z gwarantów wypłacalności kraju, więc dług krajów z dobrym budżetem (a już najlepiej z nadwyżką) wyceniany jest lepiej od tych, które wydają dużo więcej, niż ściągają w podatkach. Oczywiście znaczenie ma też stabilność bazy podatkowej, czyli gospodarki - tak czy inaczej na równowadze budżetowej Skarb Państwa mógłby dużo zaoszczędzić.
Polska musi płacić obecnie około 3,7 proc. odsetek za nowe emisje. Gdyby udało się nam zbić odsetki o 1,6 pkt. proc., czyli do poziomu Bułgarii, to oszczędność budżetu na obsłudze długu po kilku latach (w miarę spłat poprzednich serii obligacji i zamiany na te mniej oprocentowane) wyniosłaby nawet 16 mld zł rocznie.
Starczyłoby na 350+ i to właściwie bez żadnych kosztów skarbu państwa, ale trzeba by na to poczekać kilka lat. Pod warunkiem, że politycznie PiS miałoby na to tyle czasu.
Tymczasem obsługa długu publicznego stanowi już niebagatelną część wydatków budżetu. Od stycznia do listopada 2016 roku państwo wydało na spłatę odsetek i inne koszty związane ze sprzedażą i odkupem obligacji aż 30,3 mld zł, czyli prawie tyle samo, ile wyniósł podatek dochodowy od osób fizycznych (36 mld zł, nie licząc podatku ryczałtowego)
. Innymi słowy, gdyby nie gigantyczny ponadbilionowy dług publiczny, pensję brutto moglibyśmy dostawać na rękę.
714 mln zł za jedno dziecko
Rząd Beaty Szydło uznał, że ważniejsze jest jednak wspieranie przyrostu naturalnego już w tym momencie, a nie za kilka lat. Przez to każdy nowy mały obywatel rodzi się z rosnącym długiem do spłacenia. Nie mówiąc już o tym, że jest bardzo kosztowny.
Wzrost dzietności jest nawet zauważalny, można więc powiedzieć, że efekty program przynosi. Słyszy się informacje o mniejszej liczbie miejsc wolnych na porodówkach. Od lipca 2016 r. przychodzi na świat miesięcznie 3,5 tys. więcej dzieci niż średnio w 2015 roku. Chwilowo tylko zatrzymało to regres naturalny w Polsce, tj. mniej więcej tyle samo ludzi umiera, co się rodzi.
To jednak niewiele, zważywszy na 30 mld zł rocznych kosztów państwa, licząc tylko zwrot podatku ok. 7 mld zł i 500+ (około 23 mld zł w 2017 r.), a bez becikowego. Na jedno dziecko więcej, które urodziło się w drugiej połowie ubiegłego roku w porównaniu z 2015 r., przypada aż 714 mln zł kosztów programu.