Opłaty za prowadzenie rachunku, za kartę i za przelewy, a do tego coraz częściej prowizje za wypłatę gotówki z bankomatu. Czasy darmowych kont odeszły ostatecznie w przeszłość wraz wprowadzeniem podatku bankowego, ale nie oznacza to, że za usługi bankowe musimy co miesiąc płacić. Nie brakuje takich, którzy z promocji bankowych uczynili źródło regularnego dochodu.
- Rekordziści potrafią wyciągnąć z promocji bankowych kilka tysięcy złotych rocznie - mówi nam Tomasz Jaroszek, autor finansowego bloga Doradca.tv. Jak jednak zaznacza, taka efektywność wymaga sporo zachodu. - Trzeba przerzucać pieniądze z konta na konto, zakładać nowe produkty, cały czas pilnować terminów i tego, ile wydajemy poszczególnymi kartami. To już może być dość uciążliwe - przyznaje.
14 781,89 zł w trzy lata. Takim wynikiem chwali się autor bloga Bankobranie, ukrywający się za pseudonimem Mr Złotówa. Na sowim blogu podpowiada swoim czytelnikom, z jakich promocji warto skorzystać i jakie warunki trzeba spełnić. Obecne przykłady to "Do 300 zł za konto Citi Priority", "Premia 100 zł za konto z Lwem", czy "Paliwo wszędzie tańsze o 3 proc.".
Mr Złotówa pisze, że w moim przypadku średni miesięczny zysk to 400 zł (uwzględniam ewentualne opłaty za konta/karty, których w praktyce w większości przypadków da się uniknąć). Można więcej. Choć w przypadku jednej osoby (bez innych domowników) nie powiem, że nie ma limitu. Szacowałbym go na poziomie kwoty 10-12 tys. zł, które maksymalnie można by zarobić w rok (bazuję na promocjach z ub.r.).
Nawet 12 tys. zł w rok
Jak przekonuje, niemal 15 tys. zł w trzy lata nie jest górną granicą kwoty, jaką można uzyskać dzięki bankowym promocjom. - Może być więcej, ale w przypadku jednej osoby nie powiem, że nie ma limitu. Szacowałbym go na poziomie kwoty 10-12 tys. zł, które maksymalnie można by zarobić w rok - mówi, zaznaczając, że opiera się na promocjach z ubiegło roku.
- Trzeba jednak pamiętać o kluczowej zasadzie bankobrania: żyjemy jak dotąd, wydajemy jak dotąd, kupujemy w tych samych miejscach i tyle samo jak dotąd, ale korzystamy z odpowiednio dobranych kart i kont. I w ten sposób można zarabiać "przy okazji" - mówi Finansom WP. To, ile możemy w ten sposób zarobić, zależy bowiem także od tego, ile wydajemy.
- Jeśli ktoś ma większe gospodarstwo domowe, większe dochody i jednocześnie większe wydatki to może zyskać więcej na promocjach bankowych - stwierdza Mr Złotówa Choć i zaznacza, że "więcej" lub "mniej" to dość subiektywna kwestia. - Jeśli ktoś wydaje niewiele, bo na więcej go nie stać, to bankobranie też jest dla niego. Te kilkadziesiąt złotych w budżecie domowym też będzie się liczyć i to bardzo - podkreśla.
Coraz trudniej skorzystać z promocji
Według Jaroszka zupełnie realną kwotą do uzyskania dzięki bankowym zachętom jest 100-200 zł miesięcznie, szczególnie, gdy promocje się nałożą. - Najkorzystniejsze są programy, które zwracają nam część wydanych pieniędzy za pomocą karty. Taki system może nam dać po 100 zł miesięcznie przez pół roku - wyjaśnia.
Na blogu Bankobranie czytamy, że bardzo korzystną formą promocji jest moneyback, czyli zwrot pieniędzy za korzystanie z karty płatniczej. - Lubię moneyback, czyli zwrot części środków, które wydałem płacąc kartą. To namacalny efekt aktywności klienta i poczucie, że dzięki takiemu zwrotowi to za co płacę w sklepie de facto jest dla mnie tańsze - pisze Mr Złotówa.
Autor bloga Doradca.tv ocenia jednak, że promocje bankowe stają się coraz trudniejsze. - Kiedyś była to po prostu nowa lokata plus bonus gotówkowy, albo nowe konto i gotówka na start. Teraz warunki promocji są obwarowane coraz trudniejszymi do spełnienia warunkami.
- Dla banków takie promocje to sposób na "podkręcanie" swoich wyników. W ten sposób mogą co kwartał pochwalić się, że znowu przybyło im klientów, a jednocześnie nie jest do dla nich szczególnie kosztowne. W tym modelu rozliczenie jest za efekt, czyli klienta, który założył produkt, a nie np. za wyświetlenie reklamy - wyjaśnia. - Zdarzają się potknięcia banków, a nawet zmienianie regulaminu promocji w czasie jej trwania, ale społeczność internetowa bardzo skutecznie kontroluje takie działania - mówi Tomasz Jaroszek.
Sprytniejsi niż bank. A fiskus?
Niektórzy łowcy promocji czasem posuwają się jednak za daleko w staraniach o wyciśnięcie maksymalnego zysku z produktów bankowych. Część z nich przyznaje się, że pożyczają własne karty płatnicze znajomym lub członkom rodziny, by płacili nimi za swoje zakupy, "nabijając punkty" właścicielowi karty.
Takie działanie może nie spodobać się nie tylko bankowi, ale w skrajnym przypadku może zainteresować... fiskusa. Może bowiem okazać się, że suma wydatków dokonywane naszą kartą przekraczają nasze dochody.
Mr Złotówa zapewnia nas, że swojej karty nie przekazuje innym osobom "ze względu na umowę z bankiem, jak i bezpieczeństwo".
- Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał być sprytniejszy niż bank, ale myślę, że sektor finansowy przymknie na to oko i zjawisko nie nabierze dużej skali - stwierdza Tomasz Jaroszek. - To tak jak przy kredycie gotówkowym, bank pyta o deklarowane przychody i koszty i nie potrzebuje żadnego potwierdzenia kosztów. W ten sposób klient zaniża deklarację wydatków, a bank dobrze wie, że sprawdzenie tego mogłoby popsuć wynik i klient nie dostanie kredytu. Z kolei klient wie, że bank nie dopyta i koło się zamyka - mówi.