Na kontrrewolucję w oświacie, według różnych szacunków, rząd ma przeznaczyć od 1,5 do 1,7 mld zł. Powrót do starych rozwiązań to nie tylko realny wydatek, ale również zwolnienia dla nauczycieli, pustki w jednych szkołach i chaos w innych. Właśnie dlatego dziś pod hasłem "Nie dla chaosu w szkole" na ulice wyszli nauczyciele, rodzice, samorządowcy, przedstawiciele organizacji pozarządowych i eksperci. List do minister edukacji napisał także Rzecznik Praw Obywatelskich, który alarmuje, że skutkiem reformy będzie m.in. zwiększenie różnic edukacyjnych między miastem a wsią.
Powrót do 8-letniej szkoły podstawowej, 4-letnich liceów i 5-letnich techników oraz dwustopniowych szkół branżowych to druga ze sztandarowych obietnic wyborczych PiS. Reforma ma obowiązywać już od przyszłego roku.
Ile dokładnie pochłonie pieniędzy - nikt właściwie nie wie. Wicepremier Mateusz Morawiecki - będący jednocześnie ministrem rozwoju odpowiadającym. za finanse – jeszcze w październiku zapowiadał, że rząd przygotował na wprowadzenie kontrreformy 1,6 mld zł.
Dosłownie chwilę wcześniej minister edukacji Anna Zalewska pytana o koszty reformy edukacji, odpowiadała enigmatycznie: "ponad 42 miliardy, jeśli tak żartujemy", aby w listopadzie zapowiedzieć, że ma na nią przeznaczone aż 900 mln zł. Obie te sumy są oczywiście niepoważne. Pierwsza jest niemożliwa, bo to cała kwota, jaką państwo wydaje na działalność szkół. Druga skrajnie niedoszacowana, zwłaszcza, że jak zauważają eksperci, potrzeba będzie nawet kilka milionów złotych na jedną gminę. A tych jest w Polsce prawie 2,5 tysiąca.
To właśnie ten brak konkretnych wyliczeń, przedstawienie dokładnych rozwiązań niepokoi ekspertów. Wciąż nie jest znana nawet nowa podstawa programowa. Uczniowie nie wiedzą, w jakiej szkole będą się uczyć we wrześniu 2017 r., rodzice, do jakiej szkoły poślą swoje dzieci, a nauczyciele, czego właściwie będą w tych szkołach uczyć i ilu z nich będzie potrzebnych.
Według wyliczeń ZNP reforma ta może pozbawić pracy nawet 45 tys. pedagogów. - I to nie tylko tych z gimnazjum. Pani minister zaklina rzeczywistość, zapominając, że to szkoła daje pracę nauczycielom, a nie samorządy. Nikt nie będzie tworzył etatów, jeżeli nie ma wystarczającej liczby godzin, bo jest za mało dzieci. Najwięcej straci na tym młodzież ze szkół wiejskich - przekonuje Sławomir Broniarz. Raport na ten temat przeczytasz w money.pl.
**Terapia szokowa**
- Obecnie MEN funduje nam w oświacie terapię szokową zupełnie nie gwarantując, że pacjent przeżyje. Wszystko dzieje się za szybko - to zarzucamy ministerstwu. Nie ma żadnego merytorycznego uzasadnienia, by wprowadzać tak głębokie zmiany poprzez likwidację gimnazjów – mówiła podczas konferencji prasowej zapowiadającej protest Krystyna Norwa ze Społecznego Towarzystwa Oświatowego.
Zdaniem przewodniczącego ZNP jedynymi konkretami, jakie od pewnego czasu słyszą, to bezwzględna niczym nie podparta krytyka. Tymczasem - jak zaznaczył - z badań polskich i międzynarodowych wynika, że "gimnazja to jedne z najnowocześniejszych szkół w Polsce, są najmocniejszym ogniwem systemu edukacji w Polsce".
Według niego minister edukacji obraża polskich nauczycieli mówiąc, że gimnazja nie wyrównywały szans. - To jest hańba, to są słowa niegodne "Pierwszego nauczyciela RP" - podkreślił. Jego zdaniem wypowiedzi minister krzywdzą też uczniów.
- Wielu gimnazjalistów pyta: Dlaczego pani minister tak źle się o nas wyraża? Co mamy im powiedzieć? Że są najsłabszym ogniwem, że są potworami, na jakie kreują ich media, rząd, ministerstwo. Nie możemy na to pozwolić - zapowiada.
**Rzecznik Praw Obywatelskich alarmuje**
- Zmiana obwodów szkolnych, przepełnienie szkół, dwa roczniki w liceum i technikum, zwiększanie różnic edukacyjnych między miastem a wsią - to niektóre z problemów, na które - w związku z planowaną reformą edukacji - zwraca uwagę Adam Bodnar.
Do rzecznika zaczęły napływać skargi indywidualne oraz wystąpienia organów samorządu terytorialnego z zastrzeżeniami i prośbami o podjęcie tego tematu - napisał rzecznik praw obywatelskich w wystąpieniu do minister edukacji narodowej Anny Zalewskiej.
Podkreślił, że skutki proponowanych zmian dotkną nie tylko dzieci kończące szkołę podstawową i gimnazjalistów, ale także pierwszoklasistów, dzieci z zerówek, a nawet uczniów liceów i techników - do tego doprowadzą bowiem zmiany w sposobie naboru do szkół, likwidacja gimnazjów i konieczna z tego powodu zmiana granic obwodów szkolnych.
RPO zwrócił uwagę, że w związku z reformą samorządy będą zobowiązane (na czas wygaszania gimnazjów, czyli od 1 września 2017 r. do 31 sierpnia 2019 r.) do dostosowania sieci szkół podstawowych i gimnazjów. Mają na to czas tylko do 31 marca 2017 r. Rzecznik podkreślił, że termin ten jest bardzo krótki, biorąc pod uwagę, że w związku z reformą konieczna jest głęboka reorganizacja systemu szkolnictwa.
Przypomniał, że na skutek zmian wprowadzonych przez poprzedni rząd, wiele dzieci poszło do szkoły w wieku 6 lat. W 2009 r. naukę w I klasach rozpoczęły wszystkie siedmiolatki i, zgodnie z wolą rodziców, część sześciolatków. W kolejnych latach zwiększała się liczba dzieci w I klasach szkoły podstawowej. W efekcie - zdaniem rzecznika - żeby uniknąć organizacji zajęć w systemie zmianowym, trzeba będzie przenosić część dzieci do innych szkół, także poprzez tworzenie filii.
Kolejna kwestia, która niepokoi obywateli, zwracających się do RPO, to zwiększanie różnic edukacyjnych między miastem, a wsią. Gimnazja były szansą dla uczniów z terenów wiejskich i słabiej zurbanizowanych, które - w przeciwieństwie do dzieci miejskich - nie mają dostępu do gęstej sieci placówek o wysokiej renomie.
"Swobodne kształtowanie systemu oświaty jest elementem polityki państwa, ale każdej uzasadnionej i przeanalizowanej zmianie towarzyszyć powinno podejmowanie środków, które zapobiegną bądź zamortyzują ewentualne negatywne efekty uboczne jej towarzyszące. Z punktu widzenia ochrony praw obywatelskich jest to troska, którą kierować się powinny wszystkie organy władzy publicznej" - napisał RPO do Zalewskiej.
**"Rząd chciał kupić przychylność dla reformy"?**
Rząd już raz próbował obłaskawić protestujących nauczycieli. Od 35 do 63 zł podwyżki mają otrzymać od stycznia przyszłego roku nauczyciele, co będzie pierwszą zmianą na plus od pięciu lat. W tej sprawie interweniował sam Jarosław Kaczyński. Gest ten jednak nie przekonał związkowców.
"Solidarność" zapowiada, że będzie walczyć o "prawdziwe podwyżki". Jeszcze dalej idzie prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego, który twierdzi, że minister edukacji chce "kupić przychylność dla reformy oświatowej". - To żenująca podwyżka - mówi money.pl Sławomir Broniarz.
Wynagrodzenia pedagogów są ustalane odgórnie i zależą od stopnia awansu zawodowego oraz kwoty bazowej, zapisanej w ustawie budżetowej. W przyszłym roku ma ona wzrosnąć i wynieść 2752 zł. Najlepiej wykształceni nauczyciele mogą według ustawy budżetowej zainkasować co miesiąc ponad 5000 zł brutto.
Problem wynagrodzeń nauczycieli to jednak jedna sprawa, a zdaniem ZNP nieprzemyślana ustawa burząca obecny system oświaty to kwestia druga. ZNP nie składa więc broni. Oprócz pikiet, przemarszy zamierzają w ramach protestu przed Sejmem usypać kopiec z kredy, symbolizujący złamane kariery edukacyjne i zawodowe. Dzisiejszy protest potrwa do godziny 15.
Projektami wprowadzającymi reformę oświaty ma zająć się Sejm na kolejnym posiedzeniu, rozpoczynającym się 29 listopada.