2,5 mld zł chcą wydać kolejarze na nowe pociągi i remont starych. Jest tylko jeden problem. Finansowanie tych inwestycji opiera się na pieniądzach ze sprzedaży udziałów PKP Energetyki. Prywatyzacji, którą PKP chce unieważnić. Szefowie kolei nie widzą w tym żadnej sprzeczności.
PKP Energetyka poszła pod młotek za poprzednich władz - zarówno PKP, jak i całego kraju. Ministrowie z rządów PO-PSL przychylnie patrzyli na prywatyzację kolei. Za ich czasów na giełdzie zadebiutowało PKP Cargo, a PKP Energetyka i Polskie Koleje Linowe trafiły w ręce funduszy inwestycyjnych.
Po wygranej PiS w wyborach i po wymianie władz we wszystkich spółkach Grupy PKP tendencja się odwróciła. Prywatyzacje zostały wstrzymane, a w przypadku PKP Energetyki do sądu trafił pozew o stwierdzenie nieważności transakcji sprzedaży spółki.
Energetyka sfinansuje wagony
Sprzedaż PKP Energetyki była jedną z ostatnich i najbardziej kontrowersyjnych prywatyzacji przeprowadzonych przez rząd PO-PSL. Transakcję sfinalizowano 25 września 2015 r. Spółkę za blisko półtora miliarda złotych kupił fundusz CVC Capital Partners (poprzez firmę zależną Caryville Investments). Poprzedni zarząd PKP, który tę prywatyzację przeprowadzał, obiecał, że miliard złotych trafi na dokapitalizowanie PKP Intercity. Te pieniądze miały być przeznaczone właśnie na inwestycje.
Minęło prawie półtora roku. Nowy już zarząd PKP Intercity przyjął właśnie strategię taborową. Chce do 2020 r. zainwestować 2,5 mld zł w modernizację 455 wagonów i zakup 55 nowych. Nowe wagony mają być dostosowane do jazdy z prędkością 200 km/godz. Chce też kupić 40 nowych lokomotyw i wyremontować 20 starych. Modernizację ma też przejść 15 stacji serwisowych przewoźnika. Plany nowy zarząd ma więc bardzo podobne do tych, które miał poprzedni. Nawet finansowanie się zgadza. Pieniądze mają pochodzić dokapitalizowania PKP Intercity przez spółkę - matkę, funduszy unijnych i środków własnych. Niemal połowa pieniędzy na inwestycje ma pochodzić ze sprzedaży udziałów PKP Energetyki.
Sprawa w sądzie
Mamy sytuację, w której PKP jednocześnie chce unieważnienia prywatyzacji energetycznej spółki i inwestuje pieniądze, które za nią zainkasowała. Zarząd nie widzi w tym nic dziwnego. - Dokapitalizowanie PKP Intercity jest faktem i nie zamierzamy tego cofać - mówi prezes kolejowej grupy Mirosław Pawłowski.
Może się jednak okazać, że nie będzie miał wyboru. Jeżeli sąd zdecyduje się przychylić do wniosku PKP i stwierdzi nieważność sprzedaży, to pieniądze trzeba będzie oddać. Przynajmniej tak wynika z przepisów. - Jeśli sąd uzna, że umowa jest nieważna, to nie doszło w ogóle do przeniesienia udziałów, w związku z czym zapłacone za nie kwoty będą nienależne - mówi WP money radca prawny Karol Czubkowski.
Prezes Pawłowski o możliwych wariantach nie chce rozmawiać. - Złożyliśmy pozew, sprawa jest w sądzie i na razie tyle komentarza - ucina.
Na pytanie WP money, co PKP zrobi, jeśli będzie musiało oddać pieniądze odpowiada: - Sądzę, że rynek finansowy tylko czeka na taką szansę.
Oznacza to, że PKP dopuszcza możliwość szukania finansowania na rynku. A polska kolej wyszła z wielomiliardowego zadłużenia dopiero półtora roku temu - właśnie po sprzedaży PKP Energetyki.
Minister powołuje się na ekspertów
Podobnie wypowiada się minister infrastruktury Andrzej Adamczyk. - Czekamy na decyzję sądu w tej sprawie - mówi w rozmowie z WP money. Minister powołuje się przy tym na opinię zespołu, który na jego zlecenie badał proces prywatyzacji PKP Energetyki. - Zespół ekspertów prawa stwierdził w sposób jednoznaczny: transakcja z punktu widzenia prawa jest nieważna - zaznacza. - Tam stwierdzono przede wszystkim nieprawidłowości w procesie sprzedaży. Nieprawidłowości tego rodzaju i tej wagi, które wręcz nakazywałyby każdemu funkcjonariuszowi publicznemu zgłoszenie tych uchybień. Nie można było przejść nad nimi do porządku dziennego - dodaje.
- Sąd określi dalsze zasady. Możemy się spodziewać, że tak będzie dalej wyglądał ten proces. Nie możemy przyjąć zasady, że PKP nie wystąpi do sądu, bo może trzeba będzie zwrócić pieniądze. To nie jest tak - mówi Andrzej Adamczyk.
Na rozstrzygnięcie sądu trzeba jednak będzie poczekać. - Sprawy o stwierdzenie nieważności ciągną się latami, głownie ze względu na bardzo szerokie postępowanie dowodowe. Mówimy tu o 3-4 latach w pierwszej instancji. W skomplikowanych sprawach wymagających specjalnej wiedzy sądy korzystają z opinii biegłych, a przygotowanie takich opinii trwa, co dodatkowo przedłuża postępowanie. Zawsze trzeba liczyć się również z postępowaniem apelacyjnym, które w zależności od zarzutów może trwać od roku do kilku lat. - mówi WP money Joanna Bogdańska, radca prawny z kancelarii Kruk i Wspólnicy.