"Przegrzanie gospodarki" - ta fraza od ubiegłego tygodnia pojawia się coraz częściej w mediach za sprawą ekonomistów Citi Handlowego. W poniedziałek kontynuowano temat w "Dzienniku Gazecie Prawnej". Cztery miesiące temu podobne ostrzeżenia artykułowała agencja Standard & Poor's, ale gospodarka jak na złość potem jeszcze przyśpieszyła.
Czym grozi ewentualne przegrzanie? Tym, że gospodarka się w pewnym momencie "zatnie". Za szybki wzrost konsumpcji może doprowadzić do spadku oszczędności, a to z kolei do braku środków w gospodarce na inwestycje. Za duży popyt bez rosnącej podaży doprowadza do wzrostu inflacji i... zaczynają się problemy.
Najwyższy wzrost PKB od 2008 r.
Tyle teorii. Tempo rozwoju faktycznie w czwartym kwartale było wysokie - najwyższe od 2008 r. Choć danych szczegółowych o strukturze wzrostu jeszcze nie ma, to ekonomiści wskazują, że nie tylko konsumpcja, ale i inwestycje skoczyły ostro w górę - prawdopodobnie nawet w tempie dwucyfrowym. Co trzeba podkreślić, zarówno inwestycje państwowe, jak i prywatne.
Zobacz też: Nagrody Szydło. Kto dostał najwięcej?
Nie tylko nie malały depozyty w bankach, mimo oferowanych bardzo niskich odsetek, ale nawet wzrosły. W ciągu roku o 57 mld zł. To tempo niższe niż rok wcześniej (96 mld zł) i najniższe od 2013 r., ale nadal wysokie. Niepokoić może trochę fakt, że spadały depozyty terminowe, a rosły bieżące - ale jak ma być inaczej przy tak niskich odsetkach?
Co powinno niepokoić, gdy nadchodzi przegrzanie? Między innymi rosnąca inflacja. Wzrost cen konsumpcyjnych wyniósł w styczniu 1,9 proc. rok do roku. Niewysoko, a do tego tempo spowolniło w porównaniu z grudniem.
NBP nie reagował zresztą nawet na wcześniejsze przyśpieszenie wzrostu cen komunikatami ostrożnościowymi, które mogłyby wskazywać, że rozważa podwyżkę stóp procentowych. Wręcz przeciwnie, bank wskazuje, że wzrost cen wynika z czynników jednorazowych. A to przymrozki na wiosnę ubiegłego roku i związane z nimi wysokie ceny jabłek, a to skażone jaja w Europie Zachodniej, czy niedobory masła w związku z popytem Chińczyków. Czynniki sezonowe mają to do siebie, że nie trwają długo i wystarczy, że przymrozków na wiosnę w tym roku nie będzie, by wskaźniki cen się uspokoiły.
Import wystrzelił w końcówce roku
Na przegrzanie mogłaby też wskazywać rosnąca nierównowaga w handlu zagranicznym. Inaczej pisząc, gdy przy rosnącej konsumpcji skokowo rośnie import, a nie równoważy go eksport, to nie jest to dobra wiadomość. Wskazywałoby to na przykład, że program "Rodzina 500+" wcale nie wzmacnia gospodarki polskiej, ale gospodarki krajów ościennych, bo kupujemy towary importowane.
Czwarty kwartał ub.r. faktycznie dał niepokojący sygnał. Import towarów wyrażony w złotówkach wzrósł o aż 14 proc. rok do roku. Eksport zwiększył się o "zaledwie" 9 proc. W rezultacie skończyło się minusem 5,9 mld zł w ostatnich trzech miesiącach ubiegłego roku. W 2016 było plus 4 mld zł.
Tyle że to był jedyny kwartał w 2017 r. z ujemnym saldem obrotów handlowych - wszystkie pozostałe wyszły na plus. Cały rok zakończył się nadwyżką handlową w wysokości 2,1 mld zł. Negatywnie na strukturę handlu zagranicznego oddziaływał przy tym kurs umacniającego się złotego oraz wzrost cen ropy pod koniec roku. Czy to czynniki, które wskazywałyby już na kłopoty gospodarki?
Sygnał ostrzegawczy mogła jeszcze dać malejąca dynamika produkcji przemysłowej - o 2,7 proc. rok do roku w grudniu. Ale nie można zapominać, że nastąpiło to po długiej serii dużo wyższych wzrostów, nawet w niektórych miesiącach ponad 10 proc. By ferować na tej podstawie jakieś opinie, trzeba poczekać o wiele dłużej.
Kolejna sprawa, która mogłaby wywołać niepokój, to deficyt budżetowy. Gdyby państwo zwiększało wydatki socjalne ponad miarę, tj. ponad dochody podatkowe, a konsumpcja poszłaby na zakup towarów z importu, czyli nie umacniałaby krajowej gospodarki, wtedy można by wskazać, że gospodarka nie daje rady. Tyle że budżet państwa skończył rok na minusie 25 mld zł, czyli najniższym od 2011 r.
Zyski wcale nie spadają
A wreszcie spadek bezrobocia i wzrost zatrudnienia - mogą przecież wywołać presję płacową. A ta zmniejszy zyski przedsiębiorstw i utrudni inwestycje.
Bezrobocie zeszło na koniec ub.r. do poziomu 6,6 proc., mimo napływu ponad miliona Ukraińców. Średnie płace wzrosły w ciągu roku o ponad 7 proc. Według najnowszych dostępnych danych GUS to wcale jednak nie zmniejsza zysków firm.
Te spoza sektora finansowego nawet zwiększyły wynik netto o 8 proc. w pierwszych trzech kwartałach ub.r. Jeśli nawet firmy decydują się na podwyżki, to chwilowo mają je z czego dawać. A do tego nie brakuje pieniędzy na wzrost inwestycji, bo - pomimo podwyżki wynagrodzeń - zyski idą w górę.