Agencja Standard & Poor's postraszyła niedawno przegrzaniem polskiej gospodarki. Amerykańscy analitycy docenili wzrost wskaźników gospodarczych, a nawet stabilność budżetu państwa, ale zwrócili uwagę, że stymulowana sztucznie konsumpcja (500+, przywrócenie wieku emerytalnego) efekty da tylko chwilowe.
Na czym może polegać przegrzanie (a konkretnie wg S&P - „przestymulowanie”) gospodarki? W dużym skrócie, na tym, że zwiększony transfer pieniędzy do społeczeństwa przeznaczany jest na konsumpcję, ale bardziej towarów importowanych (sprzyja temu umocnienie krajowej waluty), niż wyprodukowanych w kraju. W związku z tym gospodarka wcale realnie nie zyskuje. I pozytywny efekt w postaci wzrostu PKB szybko się kończy.
Dodatkowo popularność przy przegrzaniu powinny zyskiwać nieruchomości, co przekładać się powinno na wzrost ich cen.
Ekonomiści PKO BP na środowym spotkaniu prasowym podkreślili, że nic takiego teraz w Polsce nie widać. Owszem, w naszym regionie Europy są niebezpieczne tendencje. Rumunia, Węgry, Czechy - tam może dziać się źle. Ale nie w Polsce.
- Wbrew ostrzeżeniom S&P wzrost importu nie będzie tak silny. Eksporterzy mają sprzyjające otoczenie zewnętrzne, wspierający jest kurs złotego - zauważyła na spotkaniu prasowym Marta Petka-Zagajewska, starszy ekonomista PKO BP.
- Jeśli nawet polska gospodarka jest trochę przegrzana, to dużo mniej niż inne w regionie - wskazuje Piotr Bujak, główny ekonomista banku. - Mamy nadwyżkę towarową (w handlu zagranicznym - red.). Rynek pracy jest mniej przegrzany niż gdzie indziej. W Rumunii, w Czechach i na Węgrzech pensje rosną dużo szybciej. Widać tam znaczący deficyt handlowy - dodał informując, że ceny nieruchomości w Polsce rosną bardzo powoli, a w pozostałych krajach regionu bardzo szybko.
„Dwucyfrowy” wzrost płac już blisko
Ekonomista zauważa, że polski wzrost płac jest umiarkowany, biorąc pod uwagę spadek bezrobocia i popyt na pracę. Po części jest to efekt imigracji Ukraińców. Nadal jednak nawet ich przyjazd nie zaspokaja rynku pracy.
Widać to w przemyśle. Aż 23,9 proc. firm ma obecnie problemy ze skompletowaniem załogi.
- Wraz ze wzrostem braku rąk do pracy przedsiębiorstwa rezygnują nawet z zamówień, bo nie mają „kim” ich wykonać. Popyt jest silny - wskazuje Petka-Zagajewska. - Rosnące koszty firmy będą przekładać na odbiorców - dodaje wskazując, że firmy sygnalizują już, że to się udaje - odbiorcy produktów zgadzają się płacić więcej.
- Popyt na pracowników rośnie szybciej niż napływ imigrantów. Będziemy się zbliżać do dwucyfrowego wzrostu płac - powiedział Bujak. Wskazał orientacyjnie, że taki efekt wystąpi w kilku miesiącach przyszłego roku. - Napływ imigrantów rośnie i to najważniejszy powód, dla którego napięcia na polskim rynku pracy są relatywnie małe - dodał.
Ekonomista przyznał, że presja płacowa w Polsce (podnosi koszty pracy) rośnie. Ale słabiej niż w innych krajach regionu - Czechach, na Węgrzech i w Rumunii.
Według Bujaka, to powiększa naszą przewagę konkurencyjną i skłoni firmy zagraniczne do inwestowania prędzej u nas niż w pozostałych krajach regionu.
Obserwacje ekonomistów wskazują, że inwestycje będą szły w kierunku redukcji pracochłonności. Wskazali, że już to się dzieje - realizowane są obecnie automatyzacje w wielkich magazynach.
Rezerwy na ciężkie czasy
Co więcej, według Bujaka, wbrew opinii S&P polskie władze wcale nie stosują procyklicznej polityki fiskalnej (czyli stymulacji ze strony budżetu przy dobrej koniunkturze), tj. jeśli nawet mamy deficyt budżetowy przekraczający 2 proc. PKB, to głównie dlatego, by wykorzystać fundusze unijne.
- Trudno wymagać od rządu, by ciął deficyt, gdy trzeba wykorzystać środki unijne - twierdzi Bujak. - W ten sposób zabezpieczane są środki na polski wkład w te inwestycje - dodał.
Ekonomista uważa, że polityka fiskalna polskiego rządu jest neutralna - ani pro-cykliczna, ani anty-cykliczna. Procyklicznie działa natomiast bank centralny.
Stopy procentowe NBP są poniżej poziomu inflacji, czyli relatywnie najniższe w historii, więc można to uznać za stymulację gospodarki w czasie dobrej koniunktury.
- Ale rząd ma rezerwy fiskalne i na wypadek pogorszenia koniunktury jest sporo miejsca, by zwiększyć deficyt, np. poprzez obniżenie podatków - zauważa Bujak.
Ekonomiści twierdzą przy tym, że wzrost PKB przyśpieszy.
- Dane o chęci dokonywania zakupów wskazują, że dynamika konsumpcji wyniesie w przyszłym roku około 5 proc. - podali. To wpłynie na wzrost dynamiki PKB nawet do prawie 5 proc. (4,6 proc. w drugim kwartale 2018 r.).
- Jesteśmy na szczycie i długo na nim pozostaniemy - twierdzi Piotr Bujak.
Wyższe raty kredytów już od połowy roku?
Spłacający kredyty muszą się przygotować, że w przyszłym roku ich raty kredytowe wzrosną. Ekonomiści PKO BP twierdzą, że czas rekordowo niskich stóp procentowych NBP w Polsce zbliża się ku końcowi.
Prognozują, że do podwyżki stóp dojdzie już w połowie 2018 r., o 25 pkt. procentowych. Według analityków PKO BP w Radzie Polityki Pieniężnej „gołębie” stanowisko prezesa NBP Adama Glapińskiego - czyli odkładanie podwyżki poza rok 2018 - zostanie przegłosowane przez ostrożniejszych członków rady.
- Właściwie RPP nie będzie miała innego wyjścia, bo przyśpieszy inflacja. Już od marca-kwietnia przyszłego roku - twierdzi Bujak. Dojdzie wtedy do poziomu 2,7 proc. rok do roku.
W bieżącym roku wzrost cen jeszcze spowolni. Pytany, czy nie obawia się trendu przyśpieszenia cen żywności, Bujak zauważa, że obecne wybicie w górę części produktów wkrótce będzie miało odreagowanie w dół.
- Do końca 2019 roku przewidujemy trzy podwyżki stóp NBP po 0,25 pkt. procentowych każda - podsumowuje temat Mariusz Adamiak, dyrektor biura strategii rynkowych. Według niego w tym samym czasie Europejski Bank Centralny podniesie stopy o tylko 0,25 pkt. procentowych.
Złoty osłabnie do końca roku
Adamiak zauważa, że złoty najprawdopodobniej osłabi się do końca roku. W jednej trzeciej będą miały na to wpływ czynniki lokalne, a w dwóch trzecich - globalne.
Te globalne to głównie euro, z którym złoty jest silnie związany.
- Europejski Bank Centralny ma we czwartek ważne spotkanie - wskazuje Adamiak. - Oczekiwana jest mapa drogowa wychodzenia z luźnej polityki monetarnej. Europa ma jednak większe rezerwy na rynku pracy i niewykorzystanych mocy produkcyjnych niż np. USA. Bank będzie więc prawdopodobnie czekać i sporo czasu przed nami. Umacnianie się dolara do euro będzie miało wpływ i na złotego - ocenia.
Według Adamiaka na rynku widoczna będzie tendencja do podwyższania rentowności obligacji. Wpłynie na to m.in. redukowanie aktywów przez Fed i większa emisja długu związana z obniżką podatków przez USA.
Za polskie obligacje 10-letnie rząd będzie musiał już dać około 3,5 proc. odsetek, by znaleźć nabywców. To zwiększy koszty obsługi długu państwa. Mogło być jednak gorzej.
- Dobra sytuacja budżetu wpłynie na ograniczenie podaży obligacji, a to kotwica dla rentowności - wskazał Adamiak.
Pytany, o ile jego zdaniem mogą wzrosnąć rentowności na rynku obligacji rządowych, stwierdził, że prawdopodobnie nie o aż 1 pkt. procentowy, ale wszystko zależy m.in. od inflacji. Jeśli ta przyśpieszy, to i wzrost ponad 1 pkt. procentowy jest realny.