Uwolnienie rynku sprzedawców energii dało milionom Polaków nadzieję na niższe rachunki. Dziś jednak rynek jest w odwrocie. Stracą odbiorcy firmowi, indywidualni i ci, którzy zaczęli prąd sprzedawać.
Ostatnie plajty m.in. spółek Energia dla Firm i Energetycznego Centrum nie napawają optymizmem co do przyszłości branży. Do ich upadku przyczyniły się długoterminowe kontrakty dla odbiorców z gwarancją niskiej ceny za energię. Niestety, ta w ostatnim czasie zaczęła mocno drożeć w hurcie.
Wzrost ten jest na tyle znaczący, że problem może dotknąć kolejnych graczy na rynku. W lipcu okazało się, że od poprzedniego lata ceny energii na Towarowej Giełdzie Energii wzrosły o całe 60 proc. Sprawą zajął się wtedy prezes Urzędu Regulacji Energetyki.
Niewiele to jednak zmieniło. Przed kilkoma miesiącami na TGE można było za megawatogodzinę zapłacić ok. 170 zł, potem w czerwcu było to już 233 zł, a w ostatnich notowaniach cena oscyluje w pobliżu 290 zł. Taniej nie będzie.
Sami są sobie winni?
- Patrząc na długofalowe prognozy, zakłada się wzrost cen hurtowych energii elektrycznej nawet o 28 proc. do 2035 r. Wpływa na to wiele czynników, ale głównie rosnące zapotrzebowanie na energię elektryczną, ceny uprawnień do emisji CO2, przestarzałe technologie wytwarzania, znaczący udział węgla w miksie wytwórczym - mówi money.pl dr Robert Zajdler, ekspert ds. energetycznych, adiunkt Wydziału Administracji i Nauk Społecznych Politechniki Warszawskiej Politechniki Warszawskiej.
Co jednak bardzo istotne, odbiorcy indywidualni tych wahnięć na razie nie odczuwają. Tutaj maksymalne taryfy zatwierdza prezes URE. Niewykluczone, że w tej sytuacji spółki złożą wnioski o podniesienie progów, ale realnie może to zacząć obowiązywać dopiero od przyszłego roku.
Jak przekonuje nasz rozmówca, obecne bankructwa sprzedawców energii to nie tylko efekt wzrostów cen energii na rynku hurtowym.
Winna może tu być również ich strategia otwarcia na ryzyko zmieniających się cen. Taki sprzedawca, który wszedł w ten biznes po uwolnieniu rynku energii, ma kilka możliwości zarządzania ryzykiem związanym z cenami na giełdzie.
- Kiedy znajduje klienta, któremu chce sprzedać energię elektryczną i podpisuje z nim umowę, od razu zabezpiecza cały wolumen potrzebny na dostawy dla tego klienta. Ma określoną marżę, ale nie jest otwarty na ryzyko wzrostu cen - mówi Zajdler.
Może on jednak zaryzykować i nie kupić tej energii albo kupić ją w mniejszej ilości, np. 20-30 proc., licząc, że za jakiś czas kupi ją na giełdzie taniej i zwiększy swój zysk. W takim myśleniu mogły pomagać analizy historyczne wskazujące, że ceny rzeczywiście mogą zanurkować.
Trzeba będzie znaleźć nowego dostawcę
- Być może taka właśnie gra rynkowa, czy - jak niektórzy to nazwą - spekulacja, mogła mieć wpływ na zaistniałą sytuację tych sprzedawców - dodaje Zejdler.
Wspomniana przez eksperta gra rynkowa może mieć jednak poważne konsekwencje dla tych, którzy podpisali umowy z tymi plajtującymi właśnie sprzedawcami. Tak naprawdę zarówno odbiorca firmowy, jak i indywidualny ma tu dwa zmartwienia.
Pierwsze związane jest z koniecznością szukania nowego sprzedawcy energii elektrycznej, a do tego czasu korzystanie ze sprzedawcy rezerwowego. Kto to taki?
To firma wyznaczana przez prezesa URE spośród największych sprzedawców prądu na danym obszarze. To ona dostarcza nam energię po tym, jak nasz dotychczasowy dostawca splajtował.
Następnie możemy podpisać umowę z nowym sprzedawcą, którego sami wybierzemy. Tu jednak, szczególnie dla firm, pojawia się pewien kłopot związany z zabezpieczaniem finansowania energii.
Zimny prysznic
- Kiedy dowiadujemy się z dnia na dzień o takiej plajcie, możemy nie być od razu przygotowani np. na wyższe ceny. Ponadto trzeba szybko szukać kolejnego dostawcy, który zaproponuje nam cenę lepszą od sprzedawcy rezerwowego - mówi ekspert. Dla dużych odbiorców może to oznaczać duże i nieprzewidziane wcześniej w budżetach na dany rok wydatki.
Niestety, nie miejmy złudzeń. Cena energii elektrycznej kupiona obecnie będzie wyższa niż ta zagwarantowana dwa lata temu.
- Jeśli umowa jest sprzed dwóch lat, to w sytuacji niewywiązywania się tego sprzedawcy z umowy na skutek np. bankructwa, odbiorca musi przegotować się na wyższe ceny. Różnica może wynosić np. kilkanaście złotych na jednej megawatogodzinie - mówi dr Robert Zajdler.
Czy kolejne plajty oznaczają zatem, że uwolnienie rynku i pojawienie się dużej liczby nowych graczy na rynku sprzedaży było tylko chwilowe?
Winny nie tylko węgiel
- Wciąż jesteśmy państwem, które ma zbyt skromnie zdywersyfikowany rynek dostaw energii elektrycznej. Mamy silnie skoncentrowany rynek wytwórców, zazwyczaj produkujących energię opartą na węglu i wciąż niewielkie połączenia transgraniczne - wylicza ekspert z Politechniki Warszawskiej.
Ta skromna liczba innych typów wytwarzania powoduje - zdaniem naszego rozmówcy - że rynek hurtowy nie jest w stanie skompensować ryzyka dotyczącego danej technologii, np. wzrostu cen uprawnień do emisji CO2, wysokich temperatur, niskiego stanu wód. A to skutkuje znacznymi tąpnięciami cen hurtowych.
- Na takim rynku trudno jest działać dużej liczbie sprzedawców, bo oni również mają mniejsze możliwości wypracowania marży. Nie mają po prostu przestrzeni na konkurowanie cenami. Jeżeli jednak w większym zakresie zdywersyfikujemy strukturę wytwarzania, w większym stopniu odejdziemy od węgla, pojawią się inne źródła i kierunki importu energii, to i bardziej uzasadnione będzie zróżnicowanie ofert i sam wzrost liczby sprzedawców - konkluduje Robert Zajdler.
Dzięki temu uda się zawrócić na drodze do bardziej rozdrobnionego rynku. Co może jeszcze bardziej istotne, wzrośnie również poziom bezpieczeństwa energetycznego.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez * *dziejesie.wp.pl