Mateusz Ratajczak, money.pl: Czuje się pan Świętym Mikołajem?
Rafał Brzoska, prezes Integer: (śmiech) Widzę co najwyżej siebie i całą firmę jako pomocników Świętego Mikołaja.
Czyli elfy. Pewnie się kurierzy ucieszą z takiego przydomka.
Dostarczamy już teraz blisko 23 paczki na sekundę, czyli 82 tys. paczek na godzinę. Bierzemy odpowiedzialność za to, żeby wszystkie przesyłki dotarły w terminie, bez niepotrzebnych nerwów. Wiem, że od tego, czy prezenty są na czas, zależy uśmiech wielu osób. Dlatego przygotowania zaczęliśmy już w styczniu - bo wtedy trzeba zadbać o logistykę, planować inwestycje, myśleć o dodatkowych miejscach pracy.
Znamy się na swojej robocie, niech mi pan wierzy. Świąteczną gorączkę przejdziemy bez perturbacji.
Przedstawiciele branży mówią wprost: prezenty przez internet trzeba zamówić wcześniej, maksymalnie do 14 grudnia, bo później będzie różnie. Mogą nie dojść.
Tak mówią ci, którzy się nie przygotowali.
To kiedy zamawiać, żeby na pewno - mówiąc wprost - wszystko przyszło?
Mam złożyć deklarację? Jeżeli przesyłka zostanie wysłana w przedświąteczny czwartek, to w wigilijny poniedziałek będzie do odebrania. Z tej możliwości skorzystają jednak nieliczni. Polacy doskonale wiedzą, że trzeba kupować wcześniej. I nie ze względu na czas przesyłki, a po prostu na wybór.
Wróćmy na ziemię. Śledzi pan sytuację w Komisji Nadzoru Finansowego, w polityce?
W pokoju, w którym siedzimy, nie działają żadne szumidła. Tylko klimatyzacja.
A tak na poważnie, staram się nie śledzić. Nie mam ochoty podcinać sobie skrzydeł w myśleniu i skupianiu się na biznesie. Przedsiębiorcy w Polsce mają dostatecznie dużo wyzwań. Po co więcej emocji?
Zupełnie nic? Żadnych mediów?
Tylko media społecznościowe. Z Twittera dosyć szybko wiem, która ze stron politycznego sporu właśnie ma podwyższoną temperaturę. Traktuję to jednak wyłącznie w kategoriach humorystycznych. Bo gdy spojrzy się na Polskę z dalszej perspektywy, to czasami trudno uwierzyć, że żyjemy w 2018 roku, w centrum Unii Europejskiej. I nie mówię o wrażeniach, a o faktach.
Nie ma miejsc idealnych, to pewne. Warunki do robienia biznesu w Polsce wciąż są atrakcyjne, ale przez lata się pogarszają. Pamiętajmy o tym. Nie zmusi mnie pan do narzekania, bo już dawno nauczyłem się, że trzeba patrzeć do przodu. Ale dla Polski byłoby lepiej, gdyby do polityki trafiali tylko profesjonaliści.
Myślałem, że ma pan więcej żalu do polityków. Wygrywaliście przetargi, wgrywaliście sądowe batalie, a umowa na obsługę Centrum Usług Wspólnych nigdy nie została podpisana. I...
... i prawie biznes się wywrócił. Ponad pół miliarda złotych, dokładnie tyle musieliśmy zapłacić za decyzje polityków z poprzedniego rozdania. Mamy to doskonale policzone. Pomimo oficjalnego potwierdzenia wyników przetargu i naszej wygranej InPost, Centrum Usług Wspólnych nie podpisało umowy i nie mogliśmy rozpocząć świadczenia usług. I to wszystko pomimo 14 orzeczeń sądowych potwierdzających prawidłowość oferty. Sama gotowość do startu nas kosztowała. Suma jest zawrotna.
Będziecie się domagać tych pieniędzy?
To nie jest decyzja prezesa, a wszystkich akcjonariuszy.
Rozważacie ją?
Odpowiem jeszcze raz: doskonale wyliczyliśmy koszty i straty wynikające z decyzji politycznych w stosunku do naszej firmy. I mamy to udokumentowane. Na razie tyle.
Każde działanie przynosi swoje następstwa. Każde. Ja to wiem, bo jestem w biznesie. Moja błędna decyzja odbije się na firmie. Politycy powinni mieć podobną świadomość. Następstwa są zawsze, małe lub duże, dziś lub za kilka lat, ale zawsze są.
Nie mam jednak ochoty mówić, że rząd jeden lub drugi był dla nas zły. Muszę być z firmą, muszę o niej myśleć, a nie rozliczać innych. Nie bylibyśmy tu, gdzie jesteśmy. Gdyby ludzie w firmie nie zrozumieli, że musimy działać, to InPostu i Integera by już nie było. Dokonaliśmy wręcz niemożliwego, bo w ciągu kilku miesięcy zupełnie przeorganizowaliśmy biznes. Z listów przerzuciliśmy się na paczki. Niech mi pan pokaże drugą firmę, która przeszła taką przemianę, bo stała nad krawędzią. My staliśmy.
Sam pan przyznał w rozmowie z money.pl kilka miesięcy temu, że żyje w strachu. Wciąż?
Tylko wariat się nie boi. Strach w biznesie jest potrzebny.
Ale to strach przed decyzjami politycznymi?
Przed wydarzeniami, na które nie mam wpływu.
Nie chce się pan dać wciągnąć w politykę, oj nie chce.
Bo trzymam się od niej naprawdę z daleka.
To czego się pan boi? Braków kadrowych?
Tak. Decyzja Niemiec, które otwierają swój rynek dla pracowników z Ukrainy, mnie martwi. Martwi mnie, że masa dobrych pracowników może wyjechać. A z drugiej strony w Polsce mamy połączenie obniżania wieku emerytalnego z silnymi nastrojami antyimigranckimi. To potencjalne hara-kiri dla gospodarki.
Ale Polacy chcieli iść na wcześniejszą emeryturę.
Jak ktoś ma potrzebę iść wcześniej na emeryturę, to niech idzie. Jeżeli jednak taka decyzja sprawi, że dostanie 500 złotych świadczenia, to musi mieć taką informację. Pokazaną wprost: pracujesz dłużej, masz więcej - pracujesz krócej, masz mniej. Gdybym miał przejść na emeryturę za takie pieniądze, to wielokrotnie bym się zastanowił.
Ale...
... pracodawcy wcale nie są święci. W USA jest kultura pracy wśród osób nawet po 80. roku życia. Mają warunki, są chętni do ich zatrudniania. Z doświadczonych pracowników się korzysta nawet gdy mają wiele lat.
I pan zatrudniłby 80-latka?
A dlaczego nie? Mój ojciec pracował dekadę po osiągnięciu wieku emerytalnego. Firma go potrzebowała, miał szefa, który mu powiedział wprost: zostań z nami. I został na dziesięć lat. Nie mam najmniejszego problemu z zatrudnianiem osób w wieku przedemerytalnym i emerytalnym. Szukam po prostu dobrych pracowników.
Boję się, że pracownicy z Ukrainy wyjadą, a ktoś wpadnie na pomysł, by wiek emerytalny jeszcze obniżać. Już teraz w całym transporcie i logistyce Ukraińcy stanowią blisko 50 proc. pracowników. To olbrzymia grupa dobrych pracowników. Jak wyjadą, to zaczną się problemy.
Zaczniemy ściągać ludzi z Bangladeszu, z Indii.
Mam na biurku trzy oferty od firm zajmujących się ściąganiem pracowników z odległych krajów. Nie odpowiadam. Zrobię to, gdy pojawią się większe problemy z pracownikami.
Gospodarka może się posypać?
Nieuwzględnianie takich trendów w polityce to głupota. Takie sytuacje po prostu trzeba doskonale monitorować. Wszystko zależy od skali. Wyjedzie 10 proc. pracowników? Biznes sobie poradzi. Wyjedzie połowa? Będzie dramatycznie. Wyjedzie więcej? Mamy tragedię.
Kurier jest panem na rynku?
Pracownik jest bardzo ważny. W tej branży nie jest obce podkradanie sobie pracowników, a nawet pokazywanie nierealnych ofert z zarobkami. Już byli tacy, którzy obiecywali gruszki na wierzbie, ale zapominali o ukrytych kosztach. Tak się nie bawimy. Prawdą jest, że to pracownik teraz wybiera miejsce.
Odpowiedź na problemy rynku pracy jest oczywista. To automatyzacja. Każdy pracodawca, którego nie stać na droższych pracowników, szuka nowych rozwiązań. A to pcha całą gospodarkę do zmian. Jeżeli ktoś ma problemy z kierowcami, to szuka rozwiązań autonomicznych. I z pewnością my też będziemy interesowali się tego typu rozwiązaniami.
Czyli śledzi pan to, co obiecuje na przykład Elon Musk.
Jeszcze kilka lat temu niektórzy śmiali się z jego wizji łączenia miast tunelami i pojazdami o gigantycznej prędkością. Teraz interesują się tym największe metropolie i biznes. Lubię ludzi, którzy w taki sposób udowadniają swoje racje.
Musk przekonuje, że pracownicy dla dobra firmy powinni pracować i po 100 godzin tygodniowo.
Sam pewnie tyle pracuję.
Prezes o liczbie godzin w pracy decyduje sam. Inaczej ma pracownik.
Każdy powinien pracować tyle, ile chce. Pod jednym warunkiem - dostanie za to adekwatne wynagrodzenie. Chcesz pracować 100 godzin i zarabiać dwa lub trzy razy więcej? Śmiało. Przy zachowaniu odpowiednich standardów bezpieczeństwa. Tak jak prawo do emerytury nie powinno być ograniczone, tak nie powinno być ograniczone prawo do dłuższej pracy.
Gdzie podział się ten agresywny kapitalista Rafał Brzoska?
Jestem agresywny tylko gdy mówimy o szansach rynkowych. Jeżeli na coś stawiam, to stawiam wszystkie karty. Kolonializm, a przecież do tego sprowadza się zmuszanie pracowników do dziesiątek nadgodzin, nie jest mi bliski. Wykorzystywanie słabszych przez silniejszych też nie.
Biznes z ludzką twarzą.
Biznes racjonalny.
To wniosek po historii sprzedaży spółki Bezpieczny List i tysiąca pracowników za małe pieniądze?
To akurat jedna z najtrudniejszych decyzji, jakie musieliśmy podjąć. Ten przypadek był spektakularnie nagłośniony, na długo będzie utożsamiany ze mną. Pamiętajmy jednak o wymiarze tej sytuacji.
Dwa lata temu, przez bezprawne działania państwa i monopolistyczną politykę, stanąłem na granicy bankructwa. Pomimo wygranych postępowań sądowych i orzeczeń, zostaliśmy doprowadzeni do gigantycznych strat. I walcząc o uratowanie 7 tys. miejsc pracy, musieliśmy podjąć wiele trudnych decyzji. W tym tę o sprzedaży Bezpiecznego Listu. W finale tego procesu, co przyznaję z przykrością, ludzie stracili pracę.
I zaczęło się mówienie, że Brzoska to cwaniak.
Dla mnie ta historia to moment zwrotny. Nie trzasnąłem drzwiami do gabinetu i nie powiedziałem: zwalniam ludzi, sprzedaje spółkę. Ratowałem firmę. I przez cały czas wierzyłem, że uda mi się wyjść na prostą. Kiedy tylko zaczęliśmy na nowo notować wzrosty po pozyskaniu inwestora, powołaliśmy Fundację InPost. Po to, by pomagać pracownikom m.in. Bezpiecznego Listu. Wypłaciliśmy im rok temu po 1000 zł bezzwrotnego grantu edukacyjnego.
Dziś wiem, że wiele rzeczy mogłem zrobić inaczej. Już raz w money.pl przepraszałem i nie boję się tego słowa. Obiecałem sam sobie, że nie zostawię tej sprawy, że do niej wrócę. I to właśnie robię.
Teraz? Niby jak?
Teraz chyba mogę już powiedzieć. Odkupiłem właśnie spółkę Bezpieczny List i spłaciłem wszystkie zobowiązania wobec dostawców, Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych i Urzędu Skarbowego. Wszystkie przekazy pieniężne dla byłych pracowników zostały już nadane i w najbliższym czasie dotrą do adresatów.
Całość środków wygospodarowałem z własnego portfela.
Ile?
14,5 mln zł.
Dlaczego?
Bo wierzę, że tak trzeba. Jesteśmy, jako firma, jako menadżerowie, doświadczeni biznesowo i życiowo zdecydowanie bardziej niż te dwa lata temu. Wiemy doskonale, że skoro można pewne rzeczy zrobić lepiej, to się je po prostu robi lepiej. Jeżeli da się pewne rzeczy naprawić, to się je po prostu naprawia. Nawet po czasie. Nawet po dłuższym czasie.
Dlaczego zdecydowałem się na ten krok? Ze względu na ludzi. Trzeba być przyzwoitym. Nie mam wpływu na państwo, na przetarg, na sądy i prokuratury. Bo przecież to splot tych wydarzeń doprowadził do kryzysu. Mam jednak wpływ na to, co się dzieje z firmą, gdy wyszliśmy na prostą. Spółka stoi twardo na nogach i nie zapomina o nikim.
Czyli miał pan wyrzuty sumienia.
Dlaczego stawia pan tę sprawę od razu w negatywnym świetle?
Wyrzuty sumienia nie są niczym negatywnym.
Mają negatywny wydźwięk. Tymczasem to nie wyrzuty sumienia, a odpowiedzialność i przekonanie o słuszności takiej decyzji. Spłacam dziś nie swoje długi. Nie wiem, ile jest w historii prywatnych firm i inwestorów, którzy doprowadzeni niemal do ruiny przez państwo, zaraz po wyjściu na prostą zaczynają od spłaty zobowiązań. Inaczej nie można było postąpić.
Jak niby dziś lub jutro miałbym świętować sukcesy firmy? Nie wyobrażam sobie tego.
A nie ma pan przekonania, że bierze pan w części odpowiedzialność za państwo, które nie wywiązało się z kontraktu?
Tak. Częściowo spłacam dług za państwo polskie, które odpowiedzialności za swoje nieprawidłowości, a także sytuację moich pracowników i firmy brać nie chce i nigdy nie weźmie. To przez monopolistyczne zapędy państwa stanęliśmy na krawędzi. Mieliśmy wtedy wybór: albo trudna restrukturyzacja, albo nie ma firmy. Przeszliśmy piekło, przeszliśmy wnioski o upadłość. Nie poddaliśmy się. I zawsze powtarzałem, że do tamtych ludzi wrócę. Bo wtedy ich zawiedliśmy, choć wszystkim staraliśmy się znaleźć nową pracę, znaleźć miejsce u nas, pomóc w nowej drodze. I choć to nie była moja personalna decyzja, to odpowiedzialność biorę za siebie.
Powiem też panu szczerze. Mam już dość wycierania sobie gęby moim nazwiskiem. Wolę, żeby inne firmy brały z tego pozytywny przykład, że warto walczyć, że warto ratować firmę, że trzeba pamiętać o ludziach. I że nie wolno się poddawać. Jestem i nadal będę bezkompromisowym krytykiem monopolistycznych postępowań państwa. Będę zawsze mówił głośno o nieprawidłowościach i punktował je w imieniu swoim i prywatnego biznesu.
To symboliczny koniec?
Zdecydowanie tak. Bezpieczny List jest w moich rękach, wszystkie zobowiązania są spłacone lub już spłacane, a przelewy w drodze.
I spółka do zamknięcia?
Tak.
Na czym się teraz skupiacie?
Idziemy w elektromobilność. Testujemy samochody elektryczne. Nie będę nikogo czarował - to rozwiązanie mocno obniżające koszty przesyłek. A w tym biznesie to bardzo istotne.
Jaka to perspektywa?
Testy zakończą się w okolicach połowy przyszłego roku. Już teraz wypadają pomyślnie, ale wolę poczekać na ostateczne wnioski. Jeżeli będą na plus, to w ciągu dwóch lat jesteśmy w stanie wymienić połowę floty na elektryczną. To zapowiedź. Ambitna, ale bardzo realna.
Muszę zapytać o potencjalną okazję dla biznesu. Ruch szuka inwestora.
To dla nas żadna okazja inwestycyjna. To zupełnie inny model biznesowy i w dodatku oparty na zamykającym się, umierającym rynku. Agonia prasy jest nieunikniona. Za dwa, trzy lata nie będzie prasy drukowanej. Nie wierzę w ten model biznesowy. Nie wierzę też w jego przemianę. Nie da się być trochę kawiarnią, trochę paczkomatem, trochę stacją benzynową z przekąskami. Nie jesteśmy zainteresowani.
Klienci pana stresują? Ich komentarze, często pełne żalu, bo czekają na przesyłkę.
Na większość komentarzy odpowiadam, nie boję się. I jak potrafię, to pomagam. Lubię rozmawiać z klientami, nawet jeżeli czasami dostanę w odpowiedzi ostry komentarz.
Bierzemy pod uwagę sugestie o nowych paczkomatach. Mamy skomplikowany model predykcyjny zainteresowania usługą dla każdej gminy i to decyduje o lokalizacji, ale uważnie słuchamy też głosu ludzi. Dostajemy petycje od burmistrzów małych miasteczek, dostajemy listy. W ciągu roku w małych gminach postawiliśmy 850 maszyn.
Jestem przekonany, że poza miejską Polską też jest szansa dla zakupów przez internet. Tu chcemy się rozwijać. Polacy coraz częściej i świadomiej kupują w sieci, my rośniemy wraz z tym trendem. W ciągu roku o 60 proc.
To szansa dla e-commerce. A hamulec?
Długi czas wysyłki. Nie samego transportu, a po prostu wysyłki. To zniechęca. Sam zamówiłem pięć dni temu towar i do dziś go nie mam. I jako konsument pytam wprost: WTF? Co się dzieje? Zamówiłem artykuły pierwszej potrzeby dla dziecka i ich nie ma. Gdybym wiedział, że tak będzie to wyglądać, to kupiłbym w sklepie stacjonarnym. I tak działa każdy konsument. To jest problem.
Stany magazynowe wielu sprzedawców są po prostu niewystarczające. Nie mają towaru, który sprzedają. A powód jest prozaiczny - brak środków na inwestycje. Drugą zmorą zakupów przez internet są zawyżone koszty dostawy. U nas ktoś płaci nam 8 zł, a ściąga od klienta dwa razy więcej. To problem dla nas, bo to my jesteśmy obciążeni i odległym terminem dostarczenia, i ceną. Dlatego chcemy walczyć.
Jak?
Na przykład usługą Allegro Smart, czyli abonamentem na przesyłki. Klient płaci raz i ma cały rok dostaw za darmo. W programie są tylko uczciwi sprzedawcy. Kombinujesz? Wylatujesz. A przecież darmowa dostawa to silny magnes.
Sami też myślimy, jak oferować lepsze warunki uczciwym sprzedawcom. Nad tym jeszcze pracujemy, szukamy optymalnych rozwiązań.
Przyszłością zakupów są drony? Paczki będą nam spadać z nieba?
Zejdźmy na ziemię. Lubię drony, ale na wakacjach. Można sobie ładny film nagrać, zrobić piękne zdjęcia. Nie nadają się do tego, żeby masowo dostarczać nimi zakupy. Gdyby w samym Londynie zastąpić kurierów dronami, to na niebie byłoby 30 tys. obiektów. Ktoś to sobie potrafi wyobrazić?
Czas dostawy będzie skracany na przykład w sortowniach, gdzie pojawią się roboty. Już są w Chinach.
O właśnie. Chiny i zakupy Polaków w Azji to dla was problem? Tamtejsze przesyłki trafiają jednak do innego gracza.
Teraz? Absolutnie tak, to wyzwanie. W przyszłości? Będzie pan zdziwiony. W ciągu kilku miesięcy w kwestii dostaw paczek z Chin do Polski wiele się zmieni. Więcej nie powiem.
A jak widzicie siebie za granicą?
Jesteśmy jeszcze w Wielkiej Brytanii i Włoszech, ale to obecność symboliczna. W tej chwili stawiamy na rozwój paczkomatu eksportowego. Pojawialiśmy się w Chile, w Kolumbii, w Australii, ale czas na nowy model. Tworzymy tanią maszynę, na naszym oprogramowaniu i z naszym wsparciem. Chcemy paczkomaty oferować na całym świecie jako usługę. Nie będziemy już sami wchodzić na rynek kurierski w nowych krajach, bo to za drogie i czasochłonne. Budowanie własnego biznesu za granicą na wzór polskiego jest bez sensu.
Popełnił pan w tej kwestii błąd?
Popełniłem. Nie udało się, wyciągam wnioski, zmieniamy kierunek. Tak trzeba działać. Nie powiedzieliśmy jeszcze wszystkiego.
To znaczy?
Zmienimy oblicze paczkomatów. To mogę obiecać. Już dziś ludzie nie muszą czekać na paczkę do momentu, aż kurier zapełni maszynę. Oni biorą paczkę, on niezależnie uzupełnia skrytki. To duża różnica. Jeszcze niedawno zdarzało się, że ludzie czekali po kilkadziesiąt minut. Teraz problemu nie ma. I chcemy rozwiązać kolejny problem.
A konkrety?
Za 9, może 10 miesięcy. Będzie mobilnie. A 7 sekund, które dziś trzeba poświęcić na odbiór paczki, przejdzie do historii.
Rośniemy rok do roku o 60 proc. I nie chcemy zwalniać. A do tego potrzebne są rozwiązania, których inni będą nam zazdrościć. Nawet sam Amazon. I takie pozdrowienie kieruję do konkurentów. I życzę oczywiście wszystkim wesołych świąt.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl