Dziś 55 proc. gimnazjalistów wybiera szkoły zawodowe, ale potem i tak często zasilają szeregi bezrobotnych. Czy właśnie ogłoszona reforma edukacji to zmieni? - Biznes, który chce partycypować w przygotowaniu zawodowym, nie może być zaskoczony finansowaniem 30-40 proc. potrzebnych środków - powiedział w programie #dziejesienazywo prof. Jacek Męcina, były wiceminister pracy i polityki społecznej. I dodaje, że orientacja zawodowa powinna dotyczyć już 10-letnich dzieci.
Minister edukacji narodowej Anna Zalewska ogłosiła plan wielkiej reformy edukacji. W ramach tych zmian mają zniknąć szkoły zawodowe, a zastąpią je dwustopniowe szkoły branżowe. To kolejna reforma szkolnictwa zawodowego w krótkim czasie.
Poprzednia została wprowadzona w 2012 roku i miała przekonać uczniów, by wybierali "zawodówki". Udało się. W roku szkolnym 2012/2013 tylko 17 proc. gimnazjalistów wybierało szkoły zawodowe, w 2015 roku już 55,5 proc. z nich. Jednak co z tego, skoro co trzeci uczeń nie zdaje egzaminu zawodowego, a na dodatek najczęściej wybieranymi kierunkami jest mechanik samochodowy, kucharz i fryzjer – a to właśnie w tych zawodach jest największa liczba zarejestrowanych bezrobotnych. Zawodówki są zatem nadal niedopasowane do rynku pracy. Czy tym razem PiS-owi uda się to zmienić?
- Od dawna mówimy, że ze szkolnictwem zawodowym trzeba coś zrobić. Ta koncepcja podejścia branżowego bardzo mi się podoba. Musimy myśleć o branżach, które są zainteresowane odbiorem uczniów, ale też będą partycypować w ich kształceniu - mówił w programie #dziejesienazywo prof. Jacek Męcina z Uniwersytetu Warszawskiego, były wiceminister pracy i polityki społecznej.
Ale ma też zastrzeżenia do pomysłu minister Zalewskiej. - Mi brakuje silniejszego podejścia do reorientacji zawodowej na wczesnym etapie kształcenia. Już dziecko 10-letnie powinno być poddane procesowi odkrywania swoich mocnych stron i kształtowania zainteresowań - twierdzi prof. Męcina.
- Szkoły zawodowe wtedy będą efektywnie kształciły, jeśli uda się doprowadzić do tego, że w firmach będą powstawały miejsca praktycznej nauki zawodu i będzie współdziałanie między szkołami zawodowymi a biznesem. Już dziś biznes mówi, że brakuje pracowników. To jest najlepszy czas na to, żeby budować system kształcenia zawodowego - uważa były wiceminister pracy i polityki społecznej.
- Podoba mi się determinacja minister Zalewskiej. Rzecz w tym, żeby tak to zorganizować, żeby mieć 10 firm, które są zdecydowane, żeby tworzyć miejsca praktycznej nauki zawodu. Dobrym pomysłem w tej reformie jest to, że widzimy poszczególne szczeble edukacji, że szkolnictwo zawodowe nie zamyka się na kolejne ścieżki kształcenia. W Niemczech czy Austrii, które są dla nas wzorcem kształcenia dualnego, bardzo często jest tak, że młody człowiek wybiera szkołę zawodową i zostaje ślusarzem, ale po jakimś czasie idzie na studia i realizuje swoje aspiracje wyżej - mówił prof. Męcina.
Za to jednak będą musieli zapłacić pracodawcy. - We wszystkich tych systemach istnieje partycypacja przedsiębiorców w kosztach kształcenia. Rzecz w tym, że w systemie niemieckim, w którym co najmniej 30 proc. kosztów ponoszą przedsiębiorcy, mamy do czynienia z dojrzałym biznesem. W Polsce cały czas mamy większość firm małych i mikro, które nie będą w stanie wygenerować żadnych dodatkowych środków na to, żeby kształcić pracowników - zaznaczał.
- Biznes, który chce partycypować w przygotowaniu zawodowym, nie może być zaskoczony finansowaniem 30-40 proc. środków - dodał były wiceminister pracy i polityki społecznej.
Z drugiej strony zaznaczył, że to państwo powinno również wziąć na siebie koszty zakupu maszyn do firm. - Trudno sobie wyobrazić, żeby ślusarz dwie szlifierki numeryczne przeznaczył dla swoich uczniów, trzeba pomóc mu kupić takie maszyny, które będą wykorzystywane nie w procesie produkcji, a w procesie nauki - dodał.