Ustawa krajobrazowa miała być remedium na chaos wizualny w polskich miastach: wielkoformatowe siatki reklamowe, które szczelnie zasłaniają wieżowce, poszarpane bannery reklamowe na płotach, rażące w oczy telebimy. Obowiązuje od dwóch lat, ale żadnej poprawy na naszych ulicach nie widać. Co poszło nie tak?
Miało być pięknie, czysto i ładnie. A jak wyszło? Tak jak zwykle. Chaos reklamowy jak rzucał się w oczy każdemu, kto choć na kilka dni znalazł się w polskim mieście, tak robi to do teraz. I to bez znaczenia, czy jesteśmy w małym powiatowym miasteczku czy metropolii.
W 2013 roku Sejm przyjął ustawę mającą bałagan ukrócić. Przepisy zaczęły obowiązywać w 2015 r.
Ustawa definiuje pojęcie reklamy, szyldu, krajobrazu, krajobrazu kulturowego, krajobrazu priorytetowego. Co najważniejsze, upoważnia samorządy do uchwalenia lokalnego kodeksu reklamowego, który określi, jakie reklamy i szyldy mogą wisieć w danym miejscu. Wprowadza także kary za nielegalne banery. Samorządy, które zdecydują się na opracowanie kodeksu, mogą pobierać opłaty od umieszczonych na ich obszarach reklam. Stawki ustalają same.
Skoro może być tak pięknie, to dlaczego nadal jest tak brzydko?
Miasta bronią się, że dopiero trwają prace nad opracowaniem kodeksów reklamy. Urzędnicy, mając w pamięci przykład Łodzi, w której wojewoda zakwestionował uchwałę krajobrazową, działają ostrożnie i ważą każde spisane słowo.
Piotr Hukalo / Reporter
Łódź chciała być w awangardzie, a jest wielka niewiadoma
W listopadzie 2016 r. łódzcy radni przyjęli kodeks krajobrazowy, popularnie zwany reklamowym. Miał doprowadzić do zmniejszenia liczby reklam. Te, które pozostaną, miały być mniejsze i bardziej ujednolicone. Zanim łodzianie mogli sobie wyobrazić miasto wolne od reklam, do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego poskarżyły się firmy zajmujące się reklamą, które zarzuciły magistratowi, że uchwała zawiera błędy - przykładowo, posługuje się nieostrymi pojęciami. Przedsiębiorcy nie byli w swych wątpliwościach odosobnieni; skargę złożył także wojewoda łódzki.
Sąd wydał niekorzystny dla miasta wyrok, ale skoro jest on nieprawomocny (miasto złożyło kasację), to kodeks wciąż obowiązuje.
I tak od 1 stycznia 2018 roku zniknąć mają wiszące na płotach bannery reklamowe. Przedsiębiorcy, którzy nie usunęli ich do końca 2017 r. ryzykują kary finansowe - nawet 100 zł dziennie. Wyjątek przewidziano dla bannerów reklamujących okolicznościowe wydarzenia kulturalne i sportowe. Takie będą mogły wisieć przez 3 tygodnie poprzedzające event.
Zanim kary zaczną uzupełniać budżet miasta, przedsiębiorcy zostaną o nowym prawie powiadomieni. Urząd zapowiada, że roześle ulotki informacyjne.
W Łodzi znikną bannery, co nie oznacza, że oczy odpoczną od feerii barw. Przepisy nie obejmują siatek reklamowych, które przez wiele miesięcy zasłaniają nierzadko całe kamienice. Pozostałe nośniki reklamowe znikną później, bo kodeks reklamowy wprowadza dla nich długie okresy przejściowe (w zależności od części miasta, w której się znajdują, gdyż kodeks dzieli obszar gminy na trzy części). Znaczną część miasta regulacja obejmie dopiero po 1 stycznia 2022 r. - choć biorąc pod uwagę, że uchwale, która to ustanawia, wkrótce przyjrzy się Naczelny Sąd Administracyjny, wiele może się jeszcze zmienić.
Marek Lasyk / Reporter
Ciechanów liderem porządkowania ulic
Lepiej z zadaniem, jakie stawia ustawa krajobrazowa, poradzili sobie urzędnicy z Ciechanowa. W maju 2016 r. stał się on pierwszym miastem, w którym zaczęła obowiązywać wydana na podstawie ustawy uchwała. Wyznacza ona miejsca, w których reklamy mogą się pojawiać i określa warunki, jakim muszą odpowiadać. Zabrania instalowania ich na zabytkach, w strefie do 20 metrów od pomników przyrody, na terenach cmentarzy i ich ogrodzeniach, a także wzdłuż ulic w taki sposób, który zakłóca odczytanie znaków drogowych lub ogranicza widoczność kamer monitoringu miejskiego.
Zapisy uchwały zabraniają umieszczania reklam na drzewach, w szpalerach drzew oraz w sposób pogarszający warunki wegetacji roślin.
Przedsiębiorcy i właściciele nieruchomości oraz nośników reklamowych dostali 12 miesięcy na dostosowanie się do nowych wytycznych.
Większość miast pracuje nad swoimi uchwałami. Krakowski projekt brzmi radykalnie: w ramach walki z wątpliwymi estetycznie rozwiązaniami, zabraniałby grodzenia osiedli. Zakłada podzielenie obszaru Krakowa na tzw. strefy krajobrazowe. Każda z nich ma mieć osobną regulację, by dostosować przepisy do odmiennej sytuacji dzielnic historycznych i peryferyjnych.
Radni wrocławscy rozpoczęli prace nad uchwałą wiosną 2017 r., ale już wcześniej aktywnie działali na rzecz oczyszczenia przynajmniej części miasta z reklam. W 2014 roku ustanowiono park kulturowy na Starym Mieście, Ostrowie Tumskim i pl. Kościuszki. Dzięki temu z centrum udało się usunąć m.in. reklamy zasłaniające elewacje zabytkowych budynków. W zamierzeniu plastyka miasta zasady mają objąć także pozostałe dzielnice, przy czym inne rejony nie zostaną "z automatu" objęte tymi samymi regułami co dzielnice historyczne, bo też inna jest ich specyfika.
Beata Wiśniewska z warszawskiego ratusza przypomina, że samo wejście w życie ustawy krajobrazowej nie pociąga za sobą automatycznych skutków prawnych. Urzędnicy pracują nad uchwałą reklamową. W 2018 r. projekt ma zostać skierowany do konsultacji.
Wiśniewska podkreśla, że uchwała musi być bardzo dobrze przemyślana, bo każde niedopatrzenie zostanie z pewnością wykorzystane przez przeciwników regulowania ładu reklamowego.
- Zaskarżenia do sądów administracyjnych najprawdopodobniej nie da się w związku z tym uniknąć, należy jednak dołożyć wszelkich starań, by uchwała miała w nich wszelkie szanse się obronić.
Gdy nie ma uchwały, trzeba być konsekwentnym
Na szczęście niektóre samorządy radzą sobie bez względu na to, czy przepisy wyposażają je w narzędzia czy nie. Jeszcze kilka lat temu wjeżdżających do Konstancina-Jeziornej (która w powszechnej świadomości funkcjonuje jako "polskie Beverly Hills", ale przede wszystkim jest miastem uzdrowiskowym) witała umieszczona na wysokim słupie reklamowym litera "M", która zapraszała do odwiedzania McDonald's. Urzędnicy wystosowali pismo do zarządu sieci i poprosili o demontaż, na co firma przystała.
Do walki z nielegalnymi reklamami można też wykorzystać kompetencje innych służb. W Poznaniu nadzór budowlany co roku prowadzi około stu spraw dotyczących legalności nośników reklamowych, a większość postępowań kończy się nakazem rozbiórki.
Poznański Inspektorat od lat aktywnie działa na rzecz oczyszczenia miasta z reklam. W 2010 r. przygotował propozycje zmiany przepisów prawa budowlanego. Projekt gdzieś utknął, bo swoje prace nad ustawą prowadził prezydent - a zakończenie tej historii znamy.
Na bałagan i łamanie prawa nie powinno być przyzwolenia
Żadne porządkowanie przestrzeni nie przyniesie efektów, jeśli najpierw nie zmieni się ludzka mentalność i tolerancja dla chaosu. Znane warszawskie stowarzyszenie "Miasto Moje a w Nim" uruchomiło niedawno serwis SprzatamyReklamy.pl. Autorzy w przystępny sposób wyjaśniają, skąd się bierze chaos wizualny i jak reagować, gdy mamy podejrzenie, że banner czy "koziołek reklamowy" został umieszczony niezgodnie z prawem.
Marek Lasyk / Reporter
"Chaos wizualny nie ma jedynie wymiaru estetycznego; to w równej mierze problem prawny, ekonomiczny, społeczny, polityczny. Ujrzenie go z różnych perspektyw pozwala zrozumieć konkretne sytuacje i skutecznie działać na rzecz poprawy obecnego stanu rzeczy. Nawet najlepiej opracowane zapisy prawne pozostaną martwe, jeśli nie będzie powszechnie rozumiany ich sens i nie będą one umiejętnie wykorzystywane" - czytamy na stronie internetowej stowarzyszenia.
Dopóki ludzie będą godzili się na bylejakość, dopóty każdy przystanek autobusowy będzie wyglądał jak słup reklamowy. A takie umieszczane na przystankach czy latarniach ogłoszenia są nielegalne; za ich przyklejanie grozi kara ograniczenia wolności lub grzywny. Do niedawna ukarać można było jedynie osobę złapaną na gorącym uczynku. Przepisy się jednak zmieniły i teraz karze podlega także ten, kto umieszczenie ogłoszenia zlecił. Kara administracyjna to jedno - ponadto każdy przechodzień może takie ogłoszenie zedrzeć i wyrzucić.