Skuteczność rekomendacji giełdowych typu "kupuj" lub "sprzedaj" jest - delikatnie mówiąc - marna, a dla wielu raporty domów maklerskich to wróżenie z fusów. Badania pokazują jednak, że w krótkim czasie dzięki nim można skutecznie zarabiać na giełdzie. Ważny jest jednak refleks i dostęp do raportów odpowiednich instytucji. Długoterminowe inwestowanie w tym przypadku traci sens.
Rocznie wydawanych jest w Polsce 1500-1800 rekomendacji giełdowych. To specjalne raporty domów maklerskich i różnego rodzaju firm inwestycyjnych, w których analitycy na kilka lat do przodu próbują prognozować wyniki finansowe konkretnych spółek. Do tego oceniają ryzyko, jakim mogą być obarczone ich szacunki i porównują potencjał jednej spółki względem jej konkurentów rynkowych. Efektem tego jest m.in. zalecenie "kupuj" lub "sprzedaj" skierowane do inwestorów, w zależności czy wyliczona przez ekspertów cena docelowa akcji jest wyższa, czy niższa od aktualnego kursu na giełdzie.
Zbiór przykładowych rekomendacji giełdowych można znaleźć TUTAJ.
Choć już na logikę tego typu analizy oparte głównie na założeniach nie są zbyt wiarygodne, badania pokazują, że inwestorzy giełdowi przykładają do nich ogromną wagę. Tym samym przekładają się one na realną wycenę firm poprzez zmiany cen akcji. A te bywają bardzo duże. To każdorazowo może być dobrą okazją do zarabiania pieniędzy. Stopy zwrotu dochodzą nawet do kilkunastu procent. Co ciekawe, wcale nie w długim horyzoncie czasowym, jak mogłoby się wydawać, a w perspektywie godzin lub dni.
O tym, w jaki sposób można wykorzystać tego typu zależności, rozmawialiśmy z autorem badań nad rekomendacjami giełdowymi, dr hab. Pawłem Mielcarzem z Akademii Leona Koźmińskiego, autorem książki pt. "Krótkookresowy wpływ rekomendacji na rynek giełdowy w Polsce”, którą wydało PWN.
Zanim o zarabianiu pieniędzy, kilka słów o samych rekomendacjach. Skuteczność rekomendacji giełdowych typu "kupuj" lub "sprzedaj", jakich dziennie wydaje się co najmniej kilka, jest delikatnie mówiąc marna. Dla wielu obserwatorów raporty domów maklerskich to wróżenie z fusów, a przynajmniej tak można to określić na podstawie ich skuteczności.
"Badania nad skutecznością rekomendacji maklerskich w Polsce są póki co skromne, jednak te, które powstały, sugerują raczej kiepskie osiągnięcia analityków" - czytamy w opracowaniu Adama Zaręby i Przemysława Konieczka z Uniwersytetu Ekonomicznego w Szczecinie, którzy badali to zagadnienie. Przytaczają w nim podobne analizy naukowców, takich jak Konopko i Kokolus (2012 rok) czy profesora Biedrzyńskiego (2008 rok), którzy wyliczyli, że zalecenia wydawane przez domy maklerskie sprawdzały się w jedynie około 50 proc. przypadków.
Z tezą, że rekomendacje giełdowe to wróżenie z fusów, nie zgadza się nasz rozmówca dr hab. Paweł Mielcarz, choć jednocześnie przyznaje, że nie zna badań pokazujących, iż długoterminowe kupowanie rekomendowanych spółek ma większy sens i z dużym prawdopodobieństwem przyniesie wymierne korzyści.
To, co - jego zdaniem - najważniejsze w rekomendacjach, to fakt, że wierzą w nie inwestorzy. A skoro tak jest (niezależnie od sensowności rekomendacji) można je wykorzystać do zarabiania pieniędzy.
Jak zarabiać?
- Ważny jest bezpośredni dostęp do rekomendacji u źródła, najlepiej w największych trzech, czterech domach maklerskich. Gdy wychodzi raport z rekomendacją "kupuj", dokładnie tak robimy. Liczy się też szybkość reakcji. Im większy refleks, tym lepiej. Wtedy zwiększamy prawdopodobieństwo ponadprzeciętnych stóp zwrotu - radzi Paweł Mielcarz i dodaje, że tak naprawdę rekomendacje "żyją" do dwóch tygodni od ich wydania. Po tym czasie przestają mieć znaczenie, a przynajmniej statystycznie nie mają już żadnego wpływu na ceny akcji.
Ekonomista doszedł do takich wniosków na podstawie własnych badań, które prowadził na warszawskiej giełdzie w latach 2008 - 2012. Analizował rekomendacje i ich wpływ na notowania akcji konkretnych spółek, których te raporty dotyczyły. Podkreśla, że te same zależności są aktualne również dziś.
Oczywiście w przypadku pozytywnych zaleceń typu "kupuj" zwykle skutkiem są wzrosty notowań spółek i analogicznie dla rekomendacji "sprzedaj" - spadki. Co ciekawe, wpływ negatywnych ocen ma jednak silniejsze konsekwencje.
- W przypadku pozytywnych rekomendacji średnie odnotowywane wzrosty cen akcji do kilkunastu dni były rzędu 3-4 proc. Dla negatywnych, spadki sięgały nawet 6-7 proc. - podkreśla autor badań. Jest to też ważna wskazówka dla inwestorów, by szczególnie uważali na pojawiające się raporty z zaleceniem "sprzedaj".
Negatywne bardziej dotkliwe
Negatywnych rekomendacji wydaje się zdecydowanie mniej. Niezależnie od koniunktury zaledwie jedna na pięć sugeruje sprzedaż akcji.
Tu można wskazać na kolejną ciekawą zależność. Giełdowi gracze, a tym samym ceny akcji, mocniej reagują na rekomendacje negatywne wydawane przez analityków o ponadprzeciętnych kwalifikacjach, czyli takich, którzy mogą się pochwalić tytułem doradcy inwestycyjnego lub międzynarodowym certyfikatem CFA. Wpływ zalecenia "sprzedaj" wydanego przez zwykłego analityka jest statystycznie mniejszy.
- Inwestorzy przyjmują, że ktoś, kto ma dużo do stracenia, dwa razy zastanowi się, zanim wyda rekomendację negatywną dla spółki. Domyślnie są one bardziej przemyślane - komentuje ekonomista.
Kilka procent w górę lub w dół w cenach akcji to tylko średnie wartości. Zdarzają się przypadki, gdy rekomendacja potrafi wywoływać nawet kilkunastoprocentowe ruchy cen akcji jednego dnia. Najlepszym tego przykładem była pamiętna rekomendacja analityków włoskiego UniCredit, którzy w 2008 roku wycenili akcje drugiego największego koncernu paliwowego w Polsce, czyli Lotosu, na zero. Oznaczało to po prostu, że firma jest nic niewarta. Jak wtedy argumentowano, było ponad 50-procentowe prawdopodobieństwo, że Lotos zbankrutuje.
Inwestorzy w dniu wydania rekomendacji błyskawicznie zareagowali wyprzedając udziały w spółce. W najgorszym momencie notowania Lotosu spadały nawet o 19 proc. Jedynie bezpośredni dostęp do rekomendacji i błyskawiczna reakcja na nią pozwoliły wtedy ograniczyć duże straty.
Wielkość ma znaczenie
Badania statystyczne nad wpływem rekomendacji analityków na ceny akcji przyniosły wiele ciekawych wniosków natury psychologicznej. Okazuje się, że im dłuższy raport i opatrzony większą liczbą tabel i wykresów, tym większy wywiera wpływ na decyzje podejmowane przez inwestorów. Szczególnie w czasie pierwszego kontaktu czytelnika z opracowaniem.
- Ma on wrażenie, że analiza jest przygotowana rzetelniej. Z kolei brak szczegółowego uzasadnienia wyceny zdecydowanie osłabiał jej wpływ na ceny akcji - wskazuje Paweł Mielcarz.
Ma też znaczenie, który dom maklerski firmuje analizy.
- Większe zaufanie budzą rekomendacje domów maklerskich umiejscowionych poza Polską. Co więcej, statystycznie większy wpływ na ceny akcji mają raporty wydawane przez największe instytucje. Są one w stanie mobilizować do działania większą liczbę inwestorów - podkreśla ekonomista.
Według statystyk Krajowego Depozytu Papierów Wartościowych, na koniec ubiegłego roku najwięcej rachunków maklerskich prowadził DM mBanku. Za nim plasowały się domy maklerskie Pekao i PKO BP, mające zbliżony poziom klientów (około 170 tys.). Z większą stratą do nich plasowały się DM BZ WBK, BM Alior Banku i DM BOŚ. Teoretycznie to ich raporty mają największy wpływ na giełdę.