Większościowym udziałowcem Polskich Kolei Linowych jest poprzez spółkę zależną Altura fundusz inwestycyjny Mid Europa Partners. To jeden z największych zagranicznych inwestorów w Polsce. W naszym kraju ulokował kilka miliardów złotych, inwestując m.in. w Żabkę, LuxMed czy Allegro.
W połowie grudnia nadzwyczajne walne zgromadzenie PKL podjęło uchwałę w sprawie dematerializacji akcji oraz ubiegania się o dopuszczenie i wprowadzenie akcji do obrotu na rynku regulowanym prowadzonym przez Giełdę Papierów Wartościowych w Warszawie.
Trudne słowo: repolonizacja
- Każdy dorosły Polak będzie miał okazję nabyć akcje spółki, stać się jej akcjonariuszem i współdecydować o jej przyszłości - komentował Zbigniew Rekusz, partner w Mid Europa Partners. "Możliwość zakupu akcji przez Polaków oraz samorządy lokalne w ramach oferty publicznej wpisuje się więc w trend wzmacniania polskiego akcjonariatu w różnych sektorach gospodarki" - wtórowano mu w oficjalnym komunikacie spółki.
Wydawałoby się, że tak rozumiana repolonizacja spodoba się rządowi. Szczególnie że PiS od czterech lat, czyli od czasu, gdy PKP SA sprywatyzowała spółkę, mówił, że PKL to skarb narodowy i jako taki nie powinien trafić w obce ręce
Okazuje się jednak, że ministerstwo infrastruktury wcale nie wykazuje entuzjazmu. - Nie jest wcale przesądzone, czy do debiutu Polskich Kolei Linowych na giełdzie dojdzie, a jeśli tak, to czy zakończy się sukcesem - mówi money.pl wiceminister infrastruktury Andrzej Bittel. - Wprowadzanie spółki na giełdę jest bardzo skomplikowanym procesem - dodaje.
- A czy możliwość, by każdy Polak mógł sobie kupić udziały w PKL to nie jest właśnie taka pełna repolonizacja? - dopytujemy. - No właśnie nie, bo nie wiadomo, ile udziałów ma trafić na giełdę, na jakich zasadach. Jest za dużo niejasności - tłumaczy wiceminister.
Wskazuje też, że przy wejściu na giełdę trzeba wskazać inwestorom możliwe ryzyka. A takim ryzykiem mogą być obiekcje rządu.
Co nie podoba się rządowi
Te są znane od lat, choć od dłuższego czasu ministerstwo infrastruktury unika twardych słów. Wiadomo jedynie, że minister Andrzej Adamczyk uważa, że do sprzedaży PKL w ogóle nie powinno dojść. Ale nie jest też skory do gwałtownych ruchów.
- Nie będę tutaj uprawiał anarchii - mówił w rozmowie z money.pl. - Doszło do procesu sprzedaży spółki PKL nowemu nabywcy. Możemy się z tym nie zgadzać, możemy używać różnych argumentów, m.in. takiego, że sprzedało się absolutnie dochodowe przedsiębiorstwo i nie było potrzeby sprzedawania go. Tym bardziej, że to przedsiębiorstwo stymulowało rozwój gospodarczy całego regionu – mówił.
Kiedy tylko objął tekę ministra infrastruktury, Adamczyk powołał zespoły prawników i urzędników, którzy mieli jedno zadanie - zbadać przebieg prywatyzacji dwóch spółek z Grupy PKP: PKP Energetyki i Polskich Kolei Linowych. W przypadku Energetyki skończyło się pozwem o unieważnienie transakcji. W przypadku PKL niewiele wiadomo poza tym, że według zespołów podczas prywatyzacji mogło dojść do nieprawidłowości. Jakich? Tego również na razie nie wiadomo.