Jego życie to amerykański sen, tyle że na jawie. Sposób, w jaki osiągnął sukces, może wzbudzać spore wątpliwości. Pod lupę działalność milionera Roberta Gryna wziął "Bloomberg". Jego zdaniem to przykład żerowania na ludzkiej naiwności.
Jeździ luksusowymi autami, nurkuje w Kalifornii, imprezuje w Hollywood. Milioner Robert Gryn w wieku 30 lat znalazł się na liście 100 najbogatszych Polaków. Już w 2017 r. majątek 30-latka był szacowany na 710 mln zł.
27 marca w "Bloomberg Businessweek" ukazał się tekst na temat milionera - Polaka. Do tej pory mało kto wiedział, czym tak naprawdę zajmuje się jego firma Codewise.
"Druga najszybciej rozwijająca się firma w Europie" - tak ją reklamuje sam Gryn. Jej historii - według milionera - nie umiał opisać nikt. Zwłaszcza dziennikarze. Dlatego napisał ją sam i umieścił w serwisie Linkedin.
Amerykański "Bloomberg Businessweek" podjął jednak wyzwanie, któremu nie sprostały inne media, i opisał praktyki, do jakich ucieka się Codewise. Są one co najmniej kontrowersyjne.
Żerowanie na naiwnych internautach
"Oni wychodzą i znajdują dla mnie kretynów" - tymi słowami rozpoczyna się artykuł w amerykańskim serwisie.
"Gryn wpadł na stację w Berlinie jak celebryta, ubrany w szary garnitur, błyszczący złoty zegarek i złote lustrzane okulary przeciwsłoneczne. Był śledzony przez osobistego kamerzystę, a mężczyźni, których nie rozpoznał, podbiegli do niego, by się przywitać" - tak Robert wyglądał, gdy pojawił się na jednej z konferencji w Berlinie. A to tylko jeden z wielu intrygujących opisów jego osoby.
"Nie zajmujemy się utrzymywaniem porządku w internecie" – miał powiedzieć. "Jeśli zakażemy ludziom korzystania z Voluum, następnego dnia robiliby to samo gdzie indziej. Przynajmniej konsolidujemy złe jabłka w jednym miejscu". Niestety, sporo w tym prawdy.
Twierdzi, że wywodzi się z "szarej i smutnej Polski" jest uosobieniem przepychu i luksusu. Wszystko musi być "na bogato". Tygodnik opisał więc, na czym Polak to bogactwo zbudował.
Złodziejstwo albo kradzież - pod żadnym pozorem nie można oceniać w ten sposób biznesu Gryna. Jednak działalność oparta na reklamach, które jak uczciwie stwierdził: "wyciągają pieniądze od ludzi, którzy ich nie mają", łagodnie mówiąc, do najbardziej etycznych działań nie należy.
"Po prostu wykorzystuję możliwości stworzone przez wielkie korporacje, działające w kapitalistycznym systemie, który został zbudowany wokół nakłaniania ludzi do kupowania rzeczy, których nie potrzebują" - miał powiedzieć.
Gryn dodał, że marzy o zmianie kierunku i zrobieniu czegoś pozytywnego dla świata. Rozważa inwestowanie w zrównoważoną hodowlę ryb lub powrót do szkoły.
"Wszystko, co robię, jest daremne" - powiedział amerykańskiemu dziennikarzowi, wpatrując się w ocean, słuchając mew. "Niezależnie od sukcesu firmy, którą buduję, ułatwiam to, w co głęboko wierzę, czyli w źle zaprojektowany system".
Chwila refleksji miała jednak trwać krótko.
- To tylko ciut bardziej finezyjna forma obrabiania bezbronnych ludzi z ich pieniędzy. Nikt nie chce być oszukany, a te oferty to przecież czyste oszustwo – napisał Rafał Agnieszczak, twórca internetowych biznesów, takich jak Fotka.pl, o tym co robi Gryn.
- Dlatego jednak szacun dla Roberta za szczerość (...). Tak, wyciągasz kasę od tych, którzy i tak jej mają mało. Nadal daleko jestem od uwierzenia, że teraz wszystko będzie full-legal, ale naprawdę cenna jest ta publiczna deklaracja, że masz świadomość, co robisz ludziom – skomentował Agnieszczak na Facebooku.
Gryn ma o swojej działalności inne zdanie. "W Polsce ludzie nie mogą odnieść sukcesu" - twierdzi. "Kojarzą go z kradzieżą lub złodziejstwem".
Dodał: "Ta postkomunistyczna mentalność - ja to roztrzaskam, uwalniając część naszego społeczeństwa z tego myślenia" - powiedział amerykańskim mediom. O swoim biznesie mówi: "To naprawdę szalone. Czasami mnie to przeraża".
Historia inna niż wszystkie
I faktycznie, jest w niej coś przerażającego. Spółka zarabia na analityce. Śledzi ruch użytkowników, co pozwala optymalizować kampanie w internecie tak, by generowały jak największą ilość "klików". To umożliwia m.in. zmianę słów w reklamie tak, by można było sprofilować ją pod użytkownika. Tym samym - sprzedawać jak najwięcej.
Mówiąc najprościej: jeśli system przeanalizował, że użytkownik może być zainteresowany środkiem na odchudzanie, to dokładnie taką reklamę mu wyświetli. Zazwyczaj z usług korzystają ci, którzy w internecie są nie do końca dobrze zorientowani. Często na takich podejrzanych stronach zachęca się do zostawienia danych karty płatniczej.
I tak, jeśli przykładowo producent fałszywych tabletek odchudzających chce je sprzedać za 100 dol. miesięcznie, zamawia usługę w sieci afiliacyjnej. Powiedzmy, że oferuje 60 dol. od transakcji. Sieć rozpowszechnia informacje do podmiotów, które projektują reklamy. Płacą za umieszczanie ich na Facebooku oraz na innych stronach, w nadziei na zarobienie prowizji. Partner podejmuje ryzyko, wykładając pieniądze za wyświetlanie reklam. Nie wie jednak, czy reklama faktycznie zadziała. Jest ryzyko - jest zabawa. Jeśli nawet niewielki procent osób kupi produkt, zyski mogą być ogromne.
Gryn oszacował, że użytkownicy jego oprogramowania śledzącego tylko na Facebooku umieszczają reklamę o wartości ok. 400 mln dol. rocznie. Przy tym na innych stronach zarabia dodatkowo 1,3 mld dol.
Firma handluje także ruchem z tzw. pop-upów, czyli wyskakujących okienek, które wyświetlają niechciane banery. To te okienka, które pojawiają się, kiedy otwieramy jakąś stronę internetową. Część użytkowników w nie klika i napędza zyski firm takich jak Gryna. Jeśli bowiem zdecyduje się na produkt - powiększa zyski firm, które korzystają z usług Polaka.
Taka działalność jest co najmniej dwuznaczna etycznie. Gryn pośrednio zarabia na naiwności innych ludzi. I sam się do tego przyznaje.
Nieopowiedziana historia sukcesu
Zanim zaczął współpracować z Codewise, której jest obecnie właścicielem, już wcześniej działał na rynku marketingu afiliacyjnego. Jak przyznał, przychód z jednoosobowej "firemki" oscylował wokół 300 tys. dol.miesięcznie. Najpierw był WeSave.pl, potem Zeropark.
Przełom nastąpił w 2013 r. Robert wykupił Codewise, firmę zajmującą się tworzeniem stron internetowych w Krakowie. Wykupił ją za "jedyne" 100 tys. dol.
Jej rozwiązanie było z pozoru proste: oprogramowanie zawierało skromne, ale niezwykle użyteczne funkcje, takie jak śledzenie kampanii na wielu platformach - Facebook, Google, Twitter. Zmieniało treść reklam, w zależności od kraju użytkownika. Gryn nazwał to narzędzie Voluum i zaczął oferować je innym partnerom.
Już w pierwszym dniu sprzedaży z usługi miało skorzystać 1000 klientów i wykupić abonament za co najmniej 99 dol. miesięcznie. Na tę okazję - niczym "Wilk z Walstreet" - założył garnitur i z kolegami z firmy rozlewał szampana.
##
Mentor na miarę czasów, w których żyjemy
To, na jakich podstawach zbudował swoją firmę, może nie mieć jednak znaczenia dla młodych, dla których stał się niewątpliwą inspiracją. Jego historia to prawdziwe "american dream", a przy tym dobrze podana - doskonale "sprzedaje się" w mediach społecznościowych.
Gryn sam dba, by był uważany za mentora, torpedując obserwujących tekstami: "Sukces to pójście do przodu, nawet jeśli nie wiesz, jaką drogę wybrać" - czytamy lub: "Bycie przedsiębiorcą to życie przez kilka lat, jak większość nie chce, po to, aby resztę życia spędzić tak, jak większość nie będzie mogła". Czy ktoś nie chciałby w to uwierzyć?
Jak stwierdził: "Sam chcę być źródłem inspiracji dla młodych Polaków, chcę pokazać, że mogą odnieść sukces jako przedsiębiorca, nie licząc na wsparcie rządu".
Prawie 47 tys. obserwujących na Instagramie tylko potwierdza skalę jego popularności. Na swoim kanale umieszcza zdjęcia z wycieczek, ekskluzywnych imprez, rejsów jachtem. Drogie samochody, piękne dziewczyny i motywacyjne filmy - wpisuje się w wizję nowoczesnego lidera - takiego, który chce dzielić się swoją historią i który jak mówi - "jest zobowiązany do inspirowania".
Widzimy zatem prywatne loty odrzutowcem, wycieczki na Ibizę i luksusowe samochody. A to się w internecie sprzedaje. Chcąc, nie chcąc - w takich czasach obecnie żyjemy.
Gryna można znienawidzić - za życie, jakie prowadzi. Za styl, w jaki zarobił pieniądze. Jednak jego przekaz - choćby ten z krakowskiego billboardu, który wykupił w Krakowie: "Nie bądźcie korporacyjnymi niewolnikami, tylko dołączcie do najszybciej rosnącego start-upu w Polsce" - dowodzi, że nie jest to postać jednowymiarowa. Biznes, który prowadzi również. Z jednej strony zarabia na naiwnych, z drugiej - chce inspirować i zmieniać postawy. Pytaniem pozostaje, czy takich liderów dziś szukamy.