Money.pl: Tysiąc złotych dla studentów co miesiąc. 14 tysięcy dla uczelni na trzy lata na kształcenie ucznia. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego chce zachęcić studentów do studiowania, a uczelnie, które oferują kierunki techniczne, do tworzenia nowych miejsc. Jak Pan ocenia ten pomysł?
Profesor Marek Rocki, senator PO, były rektor SGH: Pozytywnie, chociaż nie jestem jego zwolennikiem dogłębnie. Wolę rozwiązania rynkowe - żeby to firmy zamawiały kształcenie, a nie minister. Może się zdarzyć, że minister myli się w swoich wyliczeniach. Może się zdarzyć, że nie tylu inżynierów jest potrzebnych i nie w tych kierunkach.
Dane statystyczne GUS nie muszą być precyzyjne jeżeli chodzi o braki. Mówią ilu pracuje w danej branży, a nie ilu w niej brakuje. Kształcenie inżynierów powinno być powierzone tym, którzy mają zamówienia wprost z przemysłu.
Money.pl: I takie firmy mówiłyby, że po ukończeniu kierunku my zatrudniamy taką osobę?
M.R.: Bywały takie okresy w historii polskiego szkolnictwa wyższego, kiedy funkcjonowały stypendia fundowane przez firmę. Po pierwsze dawało to studentom motywację do podjęcia pracy w tej firmie, która je fundowała, bo jeżeli takiej pracy by się nie podjęło, to trzeba było zwracać te stypendium. Po drugie ukierunkowywały studia pod potrzeby konkretnych firm, a czasami też dawały powody do pisania prac dyplomowych związanych z tymi firmami, co oznaczało transfer wiedzy z uczelni do firm.
To już było niemierzalne, ale z całą pewnością, wpływało na rozwój gospodarki.
Money.pl: Może uczelnie zamiast otrzymywać pieniądze powinny promować te kierunki, które są mniej popularne, za to potrzebne gospodarce?
M.R.: Brak kandydatów odczuwany przez uczelnie na pewnych kierunkach studiów - tych, które przez kandydatów oceniane są jako trudne - może wynikać z braku promocji, ale może również wynikać z braku przygotowania kandydatów na studia.
Ponieważ matematyka nie jest obowiązkowa na maturze, traktowana jest jako przedmiot poboczny w liceach. Może to powodować, że część kandydatów odrzuca z góry te kierunki studiów, które są związane z matematyką. Jako drastyczny przykład podam to, co zdarzyło się kiedyś w SGH. Studentka straciła przytomność na wykładzie z ekonomii jak zobaczyła równanie różniczkowe stochastyczne. Bo ona myślała, że ekonomia jest nauką czysto społeczną i nie wymaga operowania matematyką.
Nieprzygotowanie z tego przedmiotu powoduje kłopoty nie tylko z brakami kandydatów na politechnikę, ale także w innych miejscach.
Konieczna jest też akcja firm, które poszukują pracowników. Jeżeli prawdą jest, że brakuje nam inżynierów, to aktywność powinny wykazać te firmy, które ich potrzebują.
Money.pl: Czy nie ma ryzyka, że dla tysiąca złotych ludzie pójdą na wybrane kierunki nie żeby się uczyć, ale żeby zarabiać? Część młodych ludzie mówi: _ wszystko jedno jakie studia, ważny jest papier _. Gdy nie dostają się na wymarzony kierunek, studiują gdzie indziej tylko po to, żeby studiować.
*M.R.: *Spodziewam się, że w zamian za stypendium trzeba będzie podjąć pracę związaną z ukończonym kierunkiem. W przeciwnym razie, pieniądze trzeba będzie zwrócić.
Money.pl: A te czternaście tysięcy, które miałyby dostawać uczelnie na wykształcenie takiego studenta, to dużo? Kierunki techniczne to choćby koszty utrzymania laboratoriów.
M.R.: Na trzyletni cykl studiów to niedużo. To raczej wspomaganie dla uczelni niż faktyczne pokrycie pełnych kosztów kształcenia. Przez takie środki nie da się sfinansować infrastruktury. Trzeba pamiętać, że uczelnie od wielu lat nie były dofinansowywane, a czesne, które płacą studenci, pokrywa tylko bezpośrednie koszty studiów - czyli pracę nauczycieli akademickich.
Money.pl: To jaka jest pewność, że znajdą się uczelnie, które będą chciały stanąć do konkursu na rządowe pieniądze?
M.R.: Wygranie w takim konkursie będzie związane z pokazaniem interesującej oferty. To będzie promocja dla uczelni.