Były prezes Bumaru (obecnie to Polski Holding Obronny) Roman B. usiądzie na ławie oskarżonych. Chodzi o wielomilionowe kontrakty na dostawę broni, które kwestionuje prokuratura. "Śledczy uważają, że Bumar starając się o kontrakty zbrojeniowe wypłacił niesłusznie dziwnym firmom - pośrednikom prawie 4 miliony dolarów prowizji" - informuje Radio ZET.
Jak informuje Mariusz Gierszewski, dziennikarz Radia Zet, śledczy przygotowali już akt oskarżenia przeciwko Romanowi B., byłemu prezesowi Bumaru. W sprawę zaangażowany był też jego zastępca. Śledczy kwestionują kontrakty zbrojeniowej firmy sprzed 11 lat.
Prokuratura jest zdania, że byli szefowie polskiego holdingu zbrojeniowego nie dopełnili obowiązków i przekroczyli uprawnienia. Śledczy wskazują, że Bumar płacił prowizje za kontrakty podejrzanym spółkom. Miliony dolarów miały trafić między innymi do Rahmana El-Assira - handlarza broni z Libii. W dokumentach pojawia się jako reprezentant Golden Vision. Firma miała wyłączność na pośrednictwo w sprzedaży broni produkowanej przez Bumar.
El-Assir był już przesłuchiwany. Zdaniem prokuratury pieniądze trafiły do Libańczyka zupełnie za nic. Jego kontakty w niczym nie pomogły, nie załatwił firmie żadnych kontraktów po wojnie w Iraku. Postać EL-Assira pojawiła się również podczas sprzedaży stoczni - wtedy był reprezentantem tajemniczego katarskiego inwestora.
Roman B. nie jest prezesem Bumaru od 2007 roku. Stanowisko zajmował aż przez dziesięć lat. 9 lat temu spółka nie podała oficjalnych powodów odwołania szefa - nieoficjalnie mówiło się o konflikcie z rządem.
Kolejny akt oskarżenia nie zaniepokoił adwokatów jednego z oskarżonych. Anonimowo tłumaczył dziennikarzowi Radia ZET, że dowody zebrane przez prokuraturę są po prostu marne. Świadczyć ma o tym chociażby fakt, że śledztwa w tej sprawie trwają już prawie 10 lat.
W 2012 roku Prokuratura już zarzucała Romanowi B. działanie na szkodę zbrojeniowego giganta. Wcześniej jednak prokuratura umorzyła sporą część śledztwa. Powód - brak znamion przestępstwa. Śledczy nie znaleźli wtedy dowodów, że umowy na kontrakty zbrojeniowe w Malezji służyły do wyprowadzania pieniędzy ze spółki. A takie właśnie były pierwsze zarzuty. Już wtedy prokuratura zdecydowała, że skupi się na innych wątkach - między innymi tym dotyczącym broni wysyłanej do Iraku i prowizji za umowy.
Sprawę komplikowały również problemy prokuratury z otrzymaniem dokumentów z Wielkiej Brytanii i Szwajcarii. Oczekiwanie na pomoc prawną przedłużało się. Warszawscy śledczy czekali aż ponad cztery lata na papiery. Gdy je otrzymali - wznowili śledztwo.