Cała Polska, ta miejska oczywiście, od kilku dni mówi o osławionych przysmakach z zakładów mięsnych Constar. Jedna z komercyjnych stacji telewizyjnych skompromitowała znanego producenta wędlin, który to producent jest częścią wielkiego amerykańskiego koncernu. Powiało chłodem nad innymi dużymi producentami w branży. Ale żaden z nich jakoś dotychczas nie wydał ani jednego oświadczenia, ani jednego zapewnienia, że u niego nic z tych rzeczy, że produkcja cacy, a mięsko prima sort. Pewnie siedzą i sprawdzają życiorysy wszystkich nowych pracowników.
Komisja Europejska też ogląda Telewizję Polską, a zapewne i ambasada rosyjska słyszała to i owo. Już mają dostateczny pretekst, aby wstrzymać polski eksport mięsa i wędlin, jeśli tylko zajdzie taka polityczna potrzeba. KE nawet przebąkuje, iż poniesiemy konsekwencje, jeśli tego typu kwiatki, jak w Constarze ujrzą światło w jeszcze jednym zakładzie.
Sieci handlowe i hipermarkety wycofały już wyroby spółki w trosce o dobro klienta, oczywiście same nie maczały w tym palców, oficjalnie czują się tak samo oszukane, jak konsumenci. Co najwyżej zwiększą dostawy z innych zakładów tego samego koncernu, który po prostu przepakuje towar w etykiety z innych swoich polskich zakładów, bo nie mają obowiązku informować w jakiej grupie kapitałowej funkcjonują.
Robotnicy Constaru na czele szefami swoich związków zawodowych twardo trzymają stronę zakładu i twierdzą, że nikt się nie zatruł. Nawet bezdomni, którym zakład za pośrednictwem Caritasu ofiarowywał od czasu do czasu swoje wyroby, kiedy zbliżały się do kresu swojej przydatności do spożycia. Bronią swoich miejsc pracy – dla nich ważniejsza jest praca i płaca niż jakiś nalot na kiełbasie. A w Starachowicach strata 1500 miejsc pracy to nie lada problem.
Jednym słowem – socjalizm kwitnie na całego.
Czy coś się zmieni na skutek śledztwa dziennikarskiego? Nic się zmieni! Trzeba będzie wręczyć trochę więcej łapówek na wyciszenie sprawy, ukarać winnych – kilku dla przykładu. I wózek będzie toczył się dalej.
Wchodząc do Unii Europejskiej podniesiono do granic absurdu normy sanitarne, ekologiczne i jakościowe, jakie spełniać musi zakład, aby w ogóle mógł kiełbaskę wyprodukować. Przebieralnie, temperatury, sterylizacje, normy, przepisy, wykładnie. A wszystko to, bo Ciebie, konsumencie europejski kocham. Zakłady inwestowały więc wielkie pieniądze w nikomu niepotrzebną infrastrukturę norm unijnych.
W rezultacie tylko produkcja masowa może mieć jeszcze rację bytu. Produkcja tradycyjna, lokalna, z pominięciem gigantycznych nakładów, nie może już praktycznie mieć miejsca. Stworzono bariery wejścia do branży, których nowe małe firmy rodzinne nie przeskoczą. Usunięto naturalną konkurencję dla molochów.
Do pilnowania tych setek bzdurnych przepisów powołano dziesiątki ciał administracyjnych. Inspekcje, weterynarze, kontrole, normy, certyfikaty, na poziomie gminy, powiatu, województwa, kraju, Unii. Teraz dniem i nocą, uwijają się jak w ukropie, bez wytchnienia ciężko pracują, aby nam-konsumentom żyło się i jadło smacznie i zdrowo. I co? I nic. Fundujemy im posady, pensje, służbowe samochody, kosztowne zabawki – laboratoria, a na dodatek stwarzamy świetne warunki do dorabiania. Ileż to łapówek przepłynęło, ileż wziątek przeszło z rąk do rąk, iluż krewnych znalazło ciepły stołek w tych trudnych czasach.
Oczywiście zakłady mięsne i sieci handlowe muszą te wszystkie koszty wliczyć w cenę. Coś za coś – nie ma dopływu konkurencji, ale trzeba płacić. Ale płacimy my konsumenci – więc nie dziwmy się, że szynka wygląda, jak cztery szynki, że ma konsystencję pomarańczy (tyle wody), że ta prawdziwa (bez wody i chemii) kosztuje majątek.
Swoją drogą – to bardzo ciekawe dlaczego istnieją bzdurne normy co do zmiany obuwia w zakładzie mięsnym, a nie istnieją normy, ile wody może być w szynce albo mięsa w parówce?
Jedyną szansą na zmianę jest odejście od modelu biurokratycznego. Pieniądze wydane na urzędników wydajmy lepiej na żywność, będzie nas stać na lepszą jakość. I rozpędźmy w diabły te bzdurne normy i przepisy, wpuśćmy na rynek małych, prężnych, regionalnych producentów. Tak jak było kiedyś, kiedy szynka smakowała jak szynka, a wędliniarza znało się po imieniu. Taki gość nie pozwolił sobie na fuszerkę, bo zawód i renomę dziedziczyły jego dzieci. Jedna plama i po renomie całej rodziny. A konkurencja była prawdziwa, a nie sztucznie wyselekcjonowana przepisami i kosztami wejścia w interes. Kto miał talent i smykałkę do roboty, ten produkował. A kto do sprzedaży – ten sprzedawał.
GUS podał, iż właśnie branża mięsna charakteryzowała się jedną z największych dynamiką nakładów inwestycyjnych – ponad 25% w 2004 roku. Jeszcze jeden dowód na to, jakże efektywny bywa socjalizm w zakresie alokacji kapitału inwestycyjnego. Podobno niektórzy w ostatnim tygodniu już przeszli na wegetarianizm, a inni postanowili przetwarzać surowiec mięsny własnym domowym sumptem (w tym moja żona). Ale podążanie w kierunku autarkii gospodarstw domowych i tak jakoś czarno widzę.