- Wkurza mnie to, co się w Polsce dzieje - mówił w 2015 roku Ryszard Petru, tłumacząc, dlaczego zakłada partię. Dziś, nie mniej wkurzony, z niej odchodzi. Z nowym programem wróci na wybory 2019. Petru ciągnie do polityki, choć mógłby ją rzucić. Bo dużo lepiej radzi sobie jako biznesmen.
Jak pisaliśmy w ubiegłorocznym podsumowaniu zarobków polityków, spośród liderów polskich partii Petru był najbogatszy. Jego majątek to około trzy miliony złotych, podczas gdy Jarosława Kaczyńskiego - pół miliona, a Grzegorza Schetyny - półtora miliona.
Na swojej działalności gospodarczej - Ryszard Petru Consulting - w której zajmuje się doradztwem w zakresie prowadzenia działalności gospodarczej i zarządzania zarobił do jesieni 2015 roku na czysto 600 tys. zł, a przez cały 2015 rok - prawie trzy razy tyle. Słabiej poszło mu za to w 2016 roku. Wyciągnął z biznesu tylko 100 tys. zł (ile zainkasował w 2017 roku, jeszcze nie wiadomo, bo oświadczenia majątkowe posłów za ten rok nie zostały jeszcze opublikowane).
Dodatkowe 100 tys. zł zarobił Petru w 2016 roku na zasiadaniu w radach nadzorczych Vistuli i spółki Euco. W rezerwie ma jeszcze akcje spółek Wawel i Energa i pieniądze odłożone na funduszu stabilnego wzrostu. W 2016 roku wszystko to było warte ponad 150 tys. zł.
Fragment oświadczenia majątkowego Ryszarda Petru za 2016 rok.
Na kontach bankowych ma prawie milion złotych w polskiej walucie i grubo ponad milion w dolarach i euro.
To wszystko pozwala mu dostatnio żyć bez pobierania wynagrodzenia należącego się parlamentarzystom. Najwyraźniej Petru zdaje sobie z tego sprawę, bo nie bierze uposażenia poselskiego (prawie 10 tys. zł miesięcznie brutto), a jedynie dietę poselską - około 2,3 tys. zł miesięcznie na rękę. W sumie w 2016 roku Petru dostał za bycie posłem niecałe 30 tys. zł.
"Pragnę przypomnieć, że w przeciwieństwie do większości posłów, nie jestem posłem zawodowym i nie pobieram wynagrodzenia za pracę w Sejmie" - pisał rok temu na Twitterze Petru.
Tymczasem apelujący o skromność polityków Jarosław Kaczyński zainkasował ponad pięć razy tyle (plus jeszcze emerytura).
Petru mógłby spokojnie żyć bez kariery w polityce (do której - nawiasem mówiąc - próbował się też dostać z list Unii Wolności w 2001 roku, ale wtedy UW nie przekroczyła progu wyborczego). Mógłby nadal pozostać przy roli ekonomisty, eksperta, komentatora, którą pełnił wcześniej. Ale wyraźnie nie chce.
- Wkurza mnie to, co się dzieje w Polsce - mówił w 2015 roku w rozmowie z "Gazetą Wyborczą". - Wkurzają mnie bramki na autostradach, wkurza bezsensowna debata o ochronie zdrowia, bo nic z niej konkretnego nie wynika, nic się po niej nie dzieje, czy promocja systemu taniej siły roboczej w Polsce. My jesteśmy dumni, że jesteśmy tani, a potem ludzie dziwią się, że zarabiają dwa tysiące - tłumaczył.
I dodawał, że chce odważnej, konstruktywnej, nowoczesnej i lepszej zmiany. Taka miała być jego partia. Jednak po początkowej euforii po świetnym wyniku w wyborach, entuzjazm - i w partii, i wśród wyborców - zaczął spadać. Petru stał się sławny za sprawą swoich językowych wpadek i relacji z posłanką Joanną Schmidt, coraz gorzej dogadywał się z częścią działaczy.
Jesienią 2017 roku stracił fotel przewodniczącego Nowoczesnej na rzecz Katarzyny Lubnauer. Niedługo później założył stowarzyszenie Plan Petru. Teraz, po odejściu z partii Joanny Scheuring-Wielgus i Joanny Schmidt, sam również zrezygnował.
- Nasi wyborcy oczekują ode mnie i od nas wyrazistości, jednoznaczności i szczerości, a tego nie ma. Wiem, że dzisiaj Nowoczesna tego nie oferuje. Robię to z bólem serca, bo Nowoczesna to moje własne dziecko, ale które dziś już podąża swoją własną drogą - wyjaśnił w piątek decyzję o odejściu z partii.
Jak dodał, na razie będzie posłem niezależnym i pozostanie w opozycji. Zapowiedział przygotowanie "kontroferty" na wybory parlamentarne w 2019 roku.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez * *dziejesie.wp.pl