A to wcale niemała grupa Polaków. Jak szacuje rząd, na 13,6 mln gospodarstw domowych w Polsce, aż 5,5 mln wykorzystuje węgiel kamienny do ogrzania domu, podgrzania wody albo przygotowania posiłków. To aż 40 proc.
Rządowy projekt ustawy zakłada, że na rynek nie będą trafiać muły węglowe i flotokoncentraty. To najtańszy rodzaj paliwa - powstają one jako odpady przy wydobyciu węgla. Wystarczy spojrzeć na któryś z portali ogłoszeniowych. Tona mułu to koszt około 250-300 zł. Węgiel lepszej jakości jest co najmniej dwa razy droższy.
Choć specjaliści bronią wartości mułów i flotokoncentratów – wszak to węgiel, tyle że w drobinach o średnicy mniejszej niż 1 mm – to nie ulega wątpliwości, że przy spalaniu w niedostosowanych do tego piecach przyczyniają się do powstawania smogu. Stąd pomysł wyrzucenia ich z rynku.
Biedny jak Polak
Rząd zdaje sobie sprawę, że rachunki wzrosną - choć to ile wydajemy na ogrzewanie zależy też od tego, jak mamy ocieplony dom, kiedy palimy i jak. Wprawdzie korzyści wyeliminowania odpadów górniczych z rynku w perspektywie przerosną koszty, ale zapłacić więcej trzeba będzie już teraz. Owszem, zmiany pomogą poprawić jakość powietrza, którym wszyscy oddychamy. To dobrze wpłynie na zdrowie Polaków i zmniejszy obciążenia wynikające z kosztów leczenia chorób układu oddechowego. Jednak dla wielu Polaków jest to korzyść dość abstrakcyjna.
Wystarczy spojrzeć na liczby, do których sięgnął rząd przy pracach nad ustawą. W polskich gospodarstwach zużywa się około 1,5 mln ton mułów węglowych i flotokoncentratów oraz 0,7 mln ton węgla brunatnego. Po zakazie wprowadzania tych paliw do obrotu trzeba będzie je czymś zastąpić. Nawet biorąc pod uwagę, że droższe paliwa są bardziej wydajne, to i tak koszty wzrosną.
To poważny problem, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę, że tzw. ubóstwo energetyczne dotyka nawet 12,5 proc. Polaków. to 4,6 mln osób. Te 4,6 mln osób wydaje na ogrzewanie więcej, niż jedną dziesiątą swoich dochodów. Tak wynika z badań Instytutu Badań Strukturalnych.
Krajobraz po wyroku
Rząd długo przymierzał się do znowelizowania ustawy określającej jakość paliw. Zwłaszcza, że poza tym, że wyrzucenie z rynku najtańszego węgla jest niepopularną decyzją, to jeszcze w tej sprawie ścierają się interesy producentów węgla i ekologów.
Ci pierwsi będą musieli dostosować się do nowych wymogów, utracą też część przychodów ze sprzedaży. Skutki finansowe dla dużych przedsiębiorstw w ciągu dziesięciu lat rząd szacuje nawet na 810 mln zł. Ekolodzy natomiast wskazują, że propozycje rządu idą nie dość daleko, by szybko wyeliminować problem smogu.
O pracach nad ustawą pisaliśmy w money.pl już półtora roku temu. Ustalenia, konsultacje i opiniowanie ciągnęło się miesiącami, a politycy przerzucali odpowiedzialnością za chmurę zanieczyszczeń zalegającą nad Polską każdej zimy.Poza przeciwnikami politycznymi winiono zachodnie korporacje i importowany ze wschodu węgiel.
Sprawy nieco przyspieszyły w ostatnich tygodniach. Premierem został Mateusz Morawiecki, który walkę ze smogiem postawił wśród swoich priorytetów. Członkowie rządu zaczęli zapowiadać, że ustawa trafi do Sejmu jeszcze w styczniu. Mamy marzec, a projekt dopiero trafił na posiedzenie rządu. Ale w międzyczasie rozbrzmiał prawdziwy sygnał ostrzegawczy. Trybunał Sprawiedliwości UE uznał, że Polska łamie unijne normy czystości powietrza. Tym samym wylądowaliśmy w unijnej oślej ławce razem z Bułgarią. Otworzyła się też droga do nałożenia na nasz kraj wysokich kar.
Zanim to się stanie, minie jeszcze przynajmniej kilka miesięcy, jeśli nie lat. Jednak rząd musi szybko przekonać Brukselę, że ma realny plan działań zmierzających do tego, by jakość powietrza wreszcie zaczęła się poprawiać. Ustawa o jakości paliw stałych jest jednym z elementów tego planu.