- Nie chciałem zginąć, rozbrajając minę. To był wybór: wyjazd albo wojna. Wojna, czyli śmierć - opowiada w rozmowie z money.pl Wiktor, Ukrainiec pracujący w Polsce. Historie ludzi przyjeżdżających do nas zza wschodniej granicy to nie tylko opowieści "jak się dorobić". To często wstrząsające doświadczenia. Biedy, wojny i trudnych wyborów.
Wiktor w 2012r. skończył studia geograficzne na Czerniowieckim Uniwersytecie Narodowym im. Jurija Fedkowycza. Pierwszy raz Polskę odwiedził w 2011 r. Jako turysta.
- Chciałem zobaczyć, jak ludzie żyją w Unii. Polska to była dla mnie okazja, żeby zobaczyć, jak wygląda właśnie to życie "na Zachodzie" - opowiada o swoich pierwszych wrażeniach.
Wtedy jeszcze nie myślał o tym, żeby przyjechać tutaj do pracy. Skończył studia i dostał pracę w państwowym instytucie, który zajmował się kontrolami fabryk i maszyn pod względem ich szkodliwości dla środowiska. Wiktor odwiedził Polskę jeszcze raz, rok później.
Do Polski albo na wojnę
W 2014 r. sytuacja Wiktora diametralnie się zmieniła. Dla instytutu, w którym pracował, nagle zabrakło pieniędzy. Nikt nie myślał już o ochronie środowiska. Rozgorzała wojna i wszystkie pieniądze szły na cele militarne. Zaczęły się zwolnienia.
- Nie czekałem, aż przyjdzie moja kolej. Sam się zwolniłem i postanowiłem pojechać do Polski. Wyjechałem z moim przyjacielem ze studiów - relacjonuje.
Najpierw pracował w fabryce, później na budowie. Swojego obecnego szefa spotkał dwa lata temu.
- Od razu zaoferował mi pomoc. Był u mnie w domu, widział wszystko na własne oczy. W jego firmie pracuje tylko dwóch Ukraińców i trzynastu Polaków. Nie ma mowy o jakimkolwiek masowym wypieraniu - opowiada.
Wiktor pracuje legalnie, płaci podatki i jest w Polsce zameldowany. Zarabia siedem razy więcej niż na Ukrainie. Ale zwraca uwagę, że pobyt w Polsce to nie tylko okazja, by "się dorobić". To nie kaprys, nie chęć pogoni za bogactwem czy zabrania pracy Polakom. To wojna zrobiła z niego imigranta.
- To już nawet nie chodzi o to, że przez wojnę tracimy pracę i szansę na normalne życie. Gdybym tam został, musiałbym pójść walczyć. Skończyłem obowiązkowe szkolenie wojskowe i byłbym saperem. Jestem ekologiem, nie żołnierzem. Nie chciałem zginąć, rozbrajając minę. To był wybór: wyjazd albo wojna. Wojna, czyli śmierć - wyjaśnia.
W Polsce najlepsi są ludzie
Wiktor często jeździ w delegacje po całym kraju. Pracował już w różnych miastach - Lublinie, Katowicach, Warszawie i Kielcach. I jak mówi, w Polsce nigdy nie spotkał się z żadnym przejawem nietolerancji. Co najbardziej podoba mu się u nas?
- Ludzie. Wszyscy, których poznałem, rozumieją moją sytuację. Wiedzą, co się u nas dzieje i chcą mi pomóc. Pierwszego dnia w pracy każdy służył mi pomocą. Na Ukrainie wyglądałoby to inaczej - ciągle słyszałbym, że jestem nowy, nic nie umiem i mam się nie odzywać. Tutaj wszyscy są bardzo pomocni - mówi.
Wiktor przyznaje, że w ciągu ostatnich dwóch lat niemal wszyscy jego najbliżsi sąsiedzi wyjechali do pracy do Polski. Wcześniej większość jego znajomych jeździła dorabiać do Moskwy.
Teraz sporo mówi się o tym, że Ukraińcy mogą masowo przesunąć swoje zainteresowanie na zachód od Polski. Tam będą mieli okazję zarobić zdecydowanie więcej.
- O wyjeździe do Niemiec nawet nie myślę. Ważniejsza od pieniędzy jest dla mnie odległość do domu. Teraz mogę wyjechać wieczorem, przejechać 650 km i na wieczór jestem w domu. Moja mama ma już 65 lat, chce być w miarę blisko. Nie pieniądze mnie tu przywiodły, więc i pieniądze mnie nie skuszą, żebym wyjechał - mówi.
Jedna jaskółka wiosny nie czyni?
Historia Wiktora pokazuje, że nie można naszych sąsiadów szufladkować. Jednak faktem jest, że obecność Ukraińców wciąż drażni wielu Polaków. Są głosy mówiące, że Ukraińcy są lepiej traktowani i często nie wywiązują się ze swoich obowiązków. Z takich opinii zrodził się już stereotyp "leniwego Ukraińca".
- W moim zakładzie w ostatnim roku zatrudniono chyba więcej osób z Ukrainy niż z Polski. Najgorsze jest to, że oni czują się, jakby mieli specjalne przywileje. Obijają się i korzystają z tego, że lepiej się ich traktuje - mówi jeden z pracowników fabryki na Śląsku.
Wiktor rozumie argumenty sfrustrowanych. Podkreśla jednak, że to nie takie proste.
- Rozumiem, że taka sytuacja nie jest też dobra dla niektórych Polaków. Ale to nie tak, że każdy z nas przyjeżdża tutaj kombinować i zbić kasę. Za pensje czy emerytury na Ukrainie nie da się teraz żyć. O wojnie nie będę tu mówił, chyba nie muszę - stwierdza Wiktor.
Kombinują też pracodawcy
Wśród Ukraińców mówi się o coraz trudniejszym znalezieniu pracy w Polsce. Przyjeżdża ich coraz więcej, więc pracodawcy mają większy wybór. Stawki lecą w dół. Nie chcesz pracować za 10 zł na godzinę? Znajdę takich, którzy będą.
- Znam osoby, które pracują za 7 zł na godzinę, znam takie, które dostają i 20 zł. Trzeba też pamiętać, że większość z Ukraińców pracujących w Polsce dostaje od szefa zakwaterowanie, czasem wyżywienie i dojazd. Nie są więc aż tyle tańsi, na ile wskazywałyby pensje - mówi Wiktor.
Podkreśla też, że wielu Ukraińców przyjeżdżając do Polski nie ma świadomości, że pieniądze, za które pracują, są zdecydowanie niższe niż te, które dostają Polacy. Pracodawcy wykorzystują asymetrię informacji wśród pracowników i czerpią z tego korzyści. Jeśli już ktoś się zorientuje, to i tak nie chce negocjować. Bo do czego ma wrócić?
- Pracowałam latem w hotelu w górach. Była tam też dziewczyna z Ukrainy - lekarka. U siebie brała wolne i przyjeżdżała na miesiąc czy dwa zarobić u nas. Jako sprzątaczka. My zarabiałyśmy po 8,50 zł na godzinę na rękę. Nie wiem, ile dokładnie płacili jej, ale to była stawka niższa niż nasza. Miała za to zapewnione mieszkanie, obiad i śniadanie - opowiada z kolei jedna ze studentek UW.
W tym wypadku dziewczyna też nie miała świadomości, że zarabia mniej niż inni. Z drugiej strony pracodawca rekompensował niższe zarobki zapewnionym utrzymaniem.
Prawdziwy problem został na Ukrainie
Wiktor zaznacza, że prawdziwym problemem nie są ludzie, którzy wyjeżdżają, ale ci, których na legalny wyjazd nie stać. A takich jest wielu. Duża część Ukraińców dostaje miesięczną pensję w wysokości ok. 200 zł. Wyrobienie paszportu to koszt ok. 120 zł.
- Ja takiej biedy nie cierpiałem, ale wojna i tak zniszczyła to moje w miarę poukładane życie. Tamtym ludziom nie ma kto pomóc. I to dopiero jest problem - mówi.
Zwraca jeszcze uwagę na coś innego. Ukraińcy, którzy przyjeżdżają choćby do Polski, często przeżywają szok.
- Przyjeżdżamy i widzimy, jak żyje się w kraju Unii Europejskiej. Każdy, kto wraca na Ukrainę, ma w głowie jedno pytanie: dlaczego u nas nie możemy tak żyć? - kończy rozmowę Wiktor.