Czy doradca ministra rolnictwa – 26-letni Sebastian Łukaszewicz - składał fałszywe oświadczenia? Tak twierdzi OKO.press, tropiąc kolejnego "Misiewicza" w Białymstoku. Niestety, dziennikarze mieli pecha – pomylili osoby. Ten, którego szukali nie jest doradcą. Jest sympatycznym młodym człowiekiem, który całkiem nieźle gra na gitarze w białostockim zespole.
Chodzi o tekst, który zrobił w piątek dużą karierę na Facebooku – OKO.press opisywało w nim Łukaszewicza i jego karierę w ministerstwie rolnictwa. Główny zarzut: doradca ministra Jurgiela "zapomniał", że prowadził firmę i nie wpisał tego faktu do oświadczenia.
Doradca po publikacji tekstu zaprzeczył, że w ogóle miał firmę. A OKO.press winę za sytuację właściwie przerzuciło na Łukaszewicza – bo nie odpowiedział na pytania.
- Oczywiste jest, że środki, z jakich może skorzystać dziennikarz gromadząc informacje, są ograniczone. W sprawie Sebastiana Łukaszewicza dotarliśmy do ściany – tłumaczyło się OKO.press.
"Dzisiaj uzyskaliśmy kolejne potwierdzenie, że w Białymstoku nie ma drugiego 26-letniego Sebastiana Łukaszewicza" – brzmiała z kolei odpowiedź na pytanie Wirtualnemedia.pl o dowody w tej sprawie.
Będę – uprzedzam – złośliwy. 5 minut na Facebooku wystarczy, by nabrać podejrzeń, czy nie przestrzelono z zarzutami. Tyle zajmuje znalezienie drugiego Sebastiana Łukaszewicza, w podobnym wieku do doradcy Jurgiela. Po godzinie odpisał na moje, jedno proste pytanie – czy jest właścicielem firmy opisanej w artykule.
Ten drugi Łukaszewicz ma niewiele wspólnego z polityką. Jest założycielem rockowego zespołu, gra na gitarze. Założył - na krótko, bo rok - działalność opisaną w artykule OKO.press.
"Faktycznie te dane są moje, więc najwyraźniej pomylono, ale nie mam zupełnie z tym nic wspólnego, znaczy teraz mnie lekko zamurowało" – odpisał.
Rozumiem problemy, o jakich pisze Bianka Mikołajewska, jeśli idzie o kontakty z instytucjami i urzędnikami. W WP money mamy dokładnie te same – nie dostajemy odpowiedzi na pytania, a jak już dostajemy, to często niepełne. Tak samo mieliśmy w przypadku Kancelarii Sejmu i maszynek do głosowania. Albo dostajemy informację o tym, że przedłużono termin odpowiedzi.
Tym jednak nie możemy się zasłaniać, jeśli stawiamy konkretnej osobie konkretne zarzuty.
I demokracji i mediom w Polsce istnienie OKO.press jest potrzebne. Potrzebne są media bezkompromisowe, kontrolujące władzę. Fact-checking, czyli weryfikowanie faktów, które to weryfikowanie OKO wpisało w swoją misję, jest najtrudniejszą, najmniej wdzięczną, a do tego kosztowną ścieżką w dziennikarstwie. Wymaga jednocześnie buty (wobec świata) i pokory (wobec faktów). Ale nie ma w nim drogi na skróty. Inaczej cała misja wobec czytelników stanie się swoją własną parodią.
Paradoksalnie, do tej pory stroniłem – z powodu licznych wątpliwości - od wspierania OKO.press. Dziś pierwszy raz wpłaciłem dotację na konto. Kibicuję.