W tym roku zgłoszono kilka razy więcej szkód niż normalnie, a sezon burzowy jeszcze się nie skończył. Ubezpieczeni często narzekają, na to w jaki sposób i w jakim terminie są obsługiwani. Choć nie mają dachu nad głową, to na rzeczoznawcę często czekać muszą po 10 dni.
- Dane z wczoraj (22 lipca 2015 r. - przyp. red.) mówią o zniszczeniach w 35 budynkach mieszkalnych, 81 gospodarczych, 1 cukierni, 2 budynkach w stanie surowym. To są setki tysięcy, jeśli nie miliony złotych. Wszyscy teraz liczymy, ile przez ostatnie burze straciliśmy – mówi Money.pl Paweł Gardy, wójt gminy Zaleszany, która była jedną z ciężej poszkodowanych w trakcie ostatnich nawałnic.
W poniedziałek Ministerstwo Spraw Wewnętrznych przyznało, że tylko w ciągu weekendu uszkodzonych w całym kraju zostało około 1,2 tys. budynków, z czego 700 domów wymaga gruntownej naprawy.
Choć meteorolodzy przypominają, że burze to normalna sprawa o tej porze roku w naszej strefie klimatycznej, to ubezpieczyciele przyznają, że tegoroczne są o wiele groźniejsze niż zazwyczaj.
- Do wtorku (21 lipca 2015 - przyp. red.) do godziny 12. mieliśmy zgłoszonych 12 tysięcy szkód, kilkukrotnie więcej niż normalnie o tej porze roku. To będzie musiało mieć negatywny wpływ na wyniki finansowe firm ubezpieczeniowych. Tragedii jednak nie ma. To nie jest rok 2010 i powódź. Wszystko jest pod kontrolą - mówi Money.pl Marcin Tarczyński, analityk z Polskiej Izby Ubezpieczeń.
I tak Towarzystwo Ubezpieczeń Compensa w ciągu ostatnich tygodni dostało blisko tysiąc zgłoszeń o wypłatę odszkodowania. PZU ujawniło nam, że zgłoszono do nich czterokrotnie więcej szkód niż zazwyczaj.
- W efekcie nawałnic, które w miniony weekend przeszły nad Polską, zarejestrowaliśmy osiem razy więcej szkód majątkowych niż standardowo. Zgłoszenia pochodzą przede wszystkim z terenu województw dolnośląskiego, wielkopolskiego, kujawsko-pomorskiego, śląskiego i mazowieckiego - wymienia Mirosław Krzewiński z ERGO Hestia.
W opinii Marcina Tarczyńskiego na razie nie można jeszcze mówić o konkretnych kwotach, jakie trzeba będzie wypłacić, bo rzeczoznawcy wciąż pracują w terenie. Wiadomo jedynie, że w skali kraju chodzi o dziesiątki milionów złotych.
- Mogę tylko powiedzieć, że większość osób zgłasza szkody związane z uszkodzeniem budynku, zalaniem, uszkodzeniem samochodu oraz zniszczonymi uprawami – wylicza.
Kliencie, zadzwoń sobie na infolinię
Nie wszyscy z pracy ubezpieczycieli są zadowoleni. Wójt Paweł Gardy żali się, że firmy chciały przysyłać rzeczoznawców do jego gminy dopiero za tydzień, a w skrajnych przypadkach nawet za 10 dni.
- Ludzie potracili cały majątek. Dach zrywało na początku ulewy, a potem burza szalała przez 30 minut. Zalane mają więc całe mieszkania, zniszczone meble, podłogi, sprzęt elektroniczny. Większość osób nie miała ani czasu ratować dobytku, ani nawet znaleźć miejsca na przeniesienie swoich rzeczy. A teraz słyszą, że ubezpieczyciel przyjdzie za kilka dni – wyjaśnia Paweł Gardy.
Opisuje też przypadek osoby, która pojechała do biura firmy ubezpieczeniowej, chcąc zgłosić szkodę. Tam zamiast pomocy, nakazano jej jedynie dzwonienie na infolinię. Wójt twierdzi jednak, że teraz ubezpieczyciele działają już sprawniej, bo rozesłał do nich pismo z prośbą i groźbą o lepsze zajęcie się swoimi klientami. - Wszystko wróciło do normy, więc już nie będę ujawniał nazw firm – dodaje.
- U nas pomogła pani minister Teresa Piotrowska, która wizytowała naszą gminę. Wielu mieszkańców żaliło się, że rzeczoznawcy każą czekać na siebie po 7 dni i dłużej. Po jej interwencji większość towarzystw wysłało już do nas swoich przedstawicieli. Tylko jeszcze HDI u nas nie było – mówi Andrzej Wieczyński, wójt kujawsko-pomorskiej gminy Obrowo, która także ucierpiała w trakcie ostatnich nawałnic.
Rzecznik Warty, do której należy marka HDI przyznaje, że w ostatnim czasie jego firma ma więcej pracy niż zazwyczaj i to może być powodem tak długiego oczekiwania na rzeczoznawcę.
- W tak ekstremalnych sytuacjach mogą zdarzyć się pojedyncze przypadki, w których proces likwidacji się wydłuża, za co poszkodowanych przepraszamy - powiedział Andrzej Gilewski.
PZU-bus rusza w Polskę
Marcin Tarczyński z PIU twierdzi, że większość towarzystw starało się, by jak najszybciej pomóc ubezpieczonym. Dodaje, że część z nich zaczęło stosować także uproszczoną formę wypłaty odszkodowań.
- Dotyczy to niewielkich szkód na kwotę do 3-5 tys. zł. W takim wypadku nie trzeba czekać na likwidatora. Wystarczy przesłać zdjęcia zniszczonego mienia, na przykład samochodu, a pieniądze szybko trafią na konto klientów. Często wystarczy fotografia nawet z telefonu komórkowego. Zaznaczam jednak, że nie dotyczy to wszystkich firm ubezpieczeniowych – mówi Tarczyński.
Inną stosowaną - według niego - w ostatnich dniach metodą, jest wypłata części odszkodowania. Jeśli rzeczoznawca oceni, że zniszczenia są duże, to zanim ubezpieczyciel oszacuje całkowitą szkodę, może wypłacić kilka tysięcy złotych, tak by człowiek miał z czego żyć.
- U nas takiego ludzkiego podejścia zabrakło. W okolicznych sklepach budowlanych rzeczywiście wystarczyło powiedzieć, że ma się dach zniszczony i bez płacenia można było dostać potrzebne materiały. U firm ubezpieczeniowych o żadnych zaliczkach nie słyszałem - żali się wójt Wieczyński.
We wtorek, 21 lipca, a więc w kilka dni po nawałnicach, na uruchomienie mobilnego biura, zdecydował się największy polski ubezpieczyciel. PZU, który do piątku zamierza odwiedzić specjalnym autobusem - można w nim zgłosić szkodę - najbardziej poszkodowane przez burze miejscowości.