- Na serce w Polsce umiera się po cichu. Przez tę decyzję kilkadziesiąt osób straci życie, tego jestem pewien. Niepotrzebnie - mówi money.pl prof. Paweł Buszman, prezes Polsko-Amerykańskiej Kliniki Serca. - Operowaliśmy wielu pacjentów, którzy byli dyskwalifikowani przez inne szpitale. Tam ich skazywano na śmierć, my walczyliśmy. Nie wiem, gdzie oni teraz pójdą - mówi.
700 skomplikowanych operacji serca rocznie, drogi sprzęt, niska śmiertelność pacjentów, specjalistyczna kadra i czołowe lokaty w rankingach najlepszych szpitali w Polsce. To Gdańskie Centrum Sercowo-Naczyniowe. Od października zamknie drzwi dla części pacjentów. Dlaczego? Bo placówka nie znalazła się na liście sieci szpitali. Odwołania nie pomogły, los Centrum jest zatem niepewny.
O co chodzi? O reformę systemu zdrowia, którą w tym roku wdrożyło Ministerstwo Zdrowia. Stworzyło tzw. sieć szpitali, które mogą liczyć na pewne finansowanie. Tam powędruje ponad 90 proc. pieniężnego tortu. Ten, kto jest na liście, nie martwi się o środki - nie ma płacone od liczby wyleczonych pacjentów, a dostaje z góry ryczałt. Resort jest zdania, że nowe zmiany "pozwolą optymalizować liczbę oddziałów specjalistycznych".
Optymalizacja dla Gdańskiego Centrum Sercowo-Naczyniowego oznacza ogromne problemy. W czerwcu było już jasne, że placówka do sieci się nie dostała. Dlaczego? Nie spełniła kryteriów "szpitala". I nie miało znaczenia, że podejmuje się kilkuset skomplikowanych operacji rocznie i ratuje życie. Nie miało znaczenia, że pacjenci będą czekać w dłuższych kolejkach. Po pierwszej decyzji zaczęła się walka o los placówki. Były pisma, oświadczenia, rozmowy. Nic nie pomogło.
Bez finansowania placówka będzie przynosić straty. A przynoszące straty placówki się po prostu zamyka. Na bypassy serca, operacje wymiany zastawek, leczenie chorej aorty, osierdzia czy nowotwory pacjenci będą musieli iść gdzieś indziej. Zawałowcy też będą odwożeni w inne miejsce.
Profesor Buszman stara się zachować spokój, choć decyzją pomorskiego Narodowego Funduszu Zdrowia jest zbulwersowany. Nie przez względy finansowe spółki, którą zakładał i od lat kieruje. Całe życie poświęcił kardiologii. Od lat alarmuje, że na serce umiera za dużo Polaków, a problem jest bagatelizowany.
Prof. Buszman kieruje American Heart Of Poland, czyli Polsko Amerykańską Kliniką Serca. Ona jest właścicielem gdańskiej placówki. Już nie raz spierał się z dyrektorami lokalnych Kas Chorych, później dyrektorami NFZ. Jego szpitale zwykle broniła jakość, wyraźnie lepsza od państwowych placówek. Potwierdzały to dane Ministerstwa Zdrowia.
Prof. Buszman zdobył w 2015 roku tytuł EY Przedsiębiorca Roku. Pierwsze kroki zawodowe stawiał w ośrodku kardiologii w Zabrzu, kierowanym wówczas przez znanych kardiologów - prof. Stanisława Pasyka i prof. Zbigniewa Religę. Początki nie były jednak wcale tak optymistyczne. O tym, jak Buszman zaczynał można przeczytać na łamach money.pl.
Kłody pod nogi teraz rzuciła dyrektor pomorskiego Narodowego Funduszu Zdrowia. - Nasza placówka była na mapie potrzeb województwa. To jasne, że była potrzebna w całej Polsce, bo przecież nikomu nie odmawiamy leczenia. Ale i tak nie została wpisana na tzw. listę szpitali sieci. To najlepsza kardiochirurgia w Polsce. I nie mówię tego w oparciu o własne wymysły, a oficjalne krajowe rejestry. Ministerstwo Zdrowia dobrze wie, że mamy jedną z najniższych śmiertelności dla tego rodzaju zabiegów. Dobrze wie, jak trudnych pacjentów chcemy operować - tłumaczy prof. Buszman. I zaznacza, że jego placówki od dawna odkłamują tezy, że prywatne szpitale biorą tylko najłatwiejszych pacjentów i chcą za to kasować.
- Podejmowaliśmy się najtrudniejszych operacji w kraju. I ratowaliśmy życie! Leczymy dwa razy trudniejszych pacjentów niż okoliczne szpitale. A wyniki mamy też dwa razy lepszy. Średnia śmiertelność to u nas 0,66 proc. Bezwzględnie najlepsze osiągnięcie w tej kategorii w Polsce. A przypomnę, że ryzyko oceniane jest na 3 do 4 proc. - wyjaśnia. Na wynik z zazdrością patrzeć mogą okoliczne szpitale.
Dlaczego szpitala nie ma w sieci? - To wszystko ma znamiona zmowy przeciwko nam. Być może jest to szerszy plan, by w ogóle usunąć prywatne szpitale z Polski. Wysoko stawiamy poprzeczkę, jesteśmy niewygodni. Jesteśmy w końcu konkurencją - mówi wprost prof. Buszman. Poprosiliśmy pomorski NFZ o komentarz do sprawy. Gdy go otrzymamy - opublikujemy.
Odwołania? - Przyniosły taki skutek, że prezes NFZ zażądał wyjaśnień od dyrektor NFZ. W swoim piśmie podała jednak nieprawdziwą informację dot. liczby wykonywanych zabiegów, a przecież NFZ ma bardzo dokładne dane dotyczące tego, ile i jakich świadczeń wykonujemy - tłumaczy.
Z żalem przyznaje też, że na miejsce po jego placówce już szykują się inne ośrodki. Narodowy Fundusz Zdrowia organizuje konkurs, jednak obejmujący tylko część Pomorza. O problemach prywatnych placówek po reformie zdrowia pisaliśmy już tutaj.
Brudne zabiegi. Pacjenci trafią do gorszych placówek?
Z informacji profesora wynika, że w konkursie chce startować szpital, który w ogóle do operacji serca nie jest przystosowany. Dlaczego? Zabiegi na sercu mają być wykonywane w tym samym miejscu, gdzie operuje się pacjentów po wypadkach samochodowych. - To są tzw. brudne zabiegi. Na tym samym bloku operacyjnym po prostu nie można robić kardiochirurgii. Tak samo jak nie można kłaść na Oddziałach Intensywnej Opieki Medycznej ludzi z chorobami serca i ludzi z infekcjami płuc. To się źle skończy - mówi.
Co brak finansowania dla jednego ze szpitali oznacza dla spółki? W sumie niewiele. - Z punktu widzenia finansowego jest to obojętne dla spółki. Ośrodek był prowadzony na zasadzie bilansowania przepływów i kosztów. Prowadziliśmy ten ośrodek, bo mogliśmy pokazać jakość, szkolić lekarzy i pielęgniarki oraz prowadziliśmy badania naukowe. W zasadzie pewnym jest, że to się skończy - mówi.
Prof. Buszman nie chce komentować najbliższych planów firmy. Nie chce mówić, czy będzie podejmować kroki prawne. Zwraca jednak uwagę, że pacjentami zaczną zajmować się teraz gorsze placówki. Efekt? Więcej błędów lekarskich i procesów.
- Fundusz ma dbać o wykupienie najlepszych usług na rynku, powinien reprezentować interes pacjenta. A tego nie robi. I nie słyszałem, żeby którykolwiek z dyrektorów był nagradzany za zmniejszenie umieralności na danym terenie i poprawiły się wskaźniki zdrowotne - dodaje.