Rząd Beaty Szydło ma zamiar zwiększyć obciążenia osób, które dobrze zarabiają, a dotąd miały zmniejszane składki emerytalne. Chodzi o 331 tysięcy podatników. Budżet zarobi ponad 3 mld zł, co pozwoli załatać w części dziurę budżetową. Prawdopodobnie podwyższona zostanie stawka PIT przy drugim progu podatkowym. Wyliczyliśmy, że zamiast 32 będzie to 39 procent.
Zasada ograniczenia składek emerytalno-rentowych od trzydziestokrotności przeciętnego wynagrodzenia została wprowadzona do systemu emerytalnego w 1999 roku. Ustalono wtedy, że podstawa wymiaru emerytury nie może być wyższa niż 250 proc. przeciętnego wynagrodzenia. W konsekwencji ograniczono pobór składek od osób najlepiej zarabiających, by potem na starość nie pobierali nadmiernie wysokich emerytur.
Plan rządu był wtedy dość wyrafinowany. Nie łudźmy się - władza wcale nie zrobiła tego z miłości do bogatych. Chodziło o to, by zdjąć z państwa zobowiązania w przyszłości.
Bogatszy podatnik co prawda nie płaci od pewnego momentu składki emerytalnej i rentowej i dostaje więcej na rękę, ale 32 procent z tej oszczędności wcale nie trafia do jego kieszeni, bo wraca do Skarbu Państwa w postaci podatku PIT. Brak składki zwiększa po prostu podstawę opodatkowania. A państwo nie zaciąga przy tym żadnych dodatkowych zobowiązań emerytalnych na przyszłość.
Teraz okazuje się, że rząd Beaty Szydło nie ma zamiaru działać w białych rękawiczkach i wyrafinowane metody odstawił na bok. Po prostu bogaci mają oddać więcej i już.
Wyższa stawka opodatkowania PIT?
Jak podaje czwartkowa „Gazeta Wyborcza” ZUS wysłał do rządu pomysł jak obciążyć osoby, które przestają w ciągu roku płacić składki emerytalne.
Podczas tzw. przeglądu emerytalnego, w którym ZUS zorganizował debaty z niezależnymi ekspertami, pracodawcami i związkowcami rozważano opcję przywrócenia pełnej składki emerytalnej. To rodziłoby jednak wyższe zobowiązania emerytalne państwa. Ostatecznie, jak podaje gazeta, zdecydowano się więc na wersję uproszczoną - składki nie będą wyższe, wyższy będzie po prostu podatek. Gdy przekroczony zostanie próg 30-krotności rocznego wynagrodzenia składki nadal będą się zerować, ale wyższy będzie za to podatek.
- To dobre rozwiązanie. Jest szansa, że w 2018 roku wejdzie w życie - powiedział anonimowy rozmówca „GW”.
W ten sposób „bogacz” dostanie mniej, a państwo więcej zarobi i do tego nie nałoży na siebie zobowiązań na przyszłość.
Z tego wyłania się obraz zwyczajnego podwyższenia stawki podatku dla drugiego progu podatkowego PIT z 32 procent. Według naszych wyliczeń stawka może wzrosnąć do 39 procent.
Z czegoś trzeba sfinansować niższy wiek emerytalny
W bieżącym roku zasada redukcji składki emerytalno-rentowej dotyczy według informacji „GW” 331 tysięcy osób, które zarabiają powyżej 10 137,50 zł miesięcznie brutto. To kwota trzydziestokrotność prognozowanej średniej płacy 40055 zł brutto miesięcznie.
Osoby, które zarabiają 15 tys. zł brutto dostają przez prawie cztery miesiące roku na rękę nawet o 1,3 tys. zł więcej miesięcznie, niż by dostawały, gdyby składka emerytalna pobierana była w całości. Przy zarobkach 20 tys. zł brutto oszczędność rośnie do 1,7 tys. zł miesięcznie przez prawie pół roku.
Jeśli przyjąć, że średnie zarobki tych najlepiej uposażonych wynoszą 20 tys. zł brutto miesięcznie, to od 331 tysięcy osób wpłynęło by rocznie około 3,4 mld zł podatku więcej do budżetu.
To pozwoli przynajmniej w części zalepić dziurę budżetową. Po stronie wydatków trzeba już od przyszłego roku liczyć 23 miliardy na Program 500+. Potem dojdzie jeszcze około 10 mld zł rocznie na obniżony wiek emerytalny.
Ten obowiązywać będzie dopiero od październiku przyszłego roku, czyli gros kosztów dopadnie budżet w 2018 roku. Z tego właśnie powodu rząd szuka już teraz dochodów na ten trudny dla finansów państwa czas.