Działania Ministerstwa Zdrowia mogą doprowadzić do zamknięcia większości małych sklepików w szkołach. Od 1 września prowadzenie biznesu może nie tylko stać się nieopłacalne, ale i ryzykowne. Wszystko przez tworzone rozporządzenie resortu zdrowia, do którego załączona zostanie lista produktów dopuszczonych do sprzedaży w szkołach. Jej projekt wystraszył przedsiębiorców nie na żarty.
Ustawa usuwająca niezdrową żywność ze szkół to idealny przykład, jak urzędnicy są w stanie zepsuć dobry i potrzebny pomysł. Drobni przedsiębiorcy za opieszałość i pomysłowość resortu zapłacą utratą swoich biznesów.
Ministerstwo Zdrowia za sprawą inicjatywy polityków Polskiego Stronnictwa Ludowego wydało w ubiegłym roku wojnę pladze otyłości wśród polskiej młodzieży. Efektem jest przyjęcie nowelizacji ustawy o bezpieczeństwie żywności i żywienia. Sama nowelizacja nie wniesie rewolucyjnych zmian w szkołach, dopóki nie pojawi się do niej odpowiednie rozporządzenie Ministra Zdrowia. A tego wciąż nie ma. Przedsiębiorcy zwracają uwagę, że nowe wytyczne pojawią się za późno i nie do wszystkich zdążą się przygotować. Zwłaszcza że projekt rozporządzenia zawiera cały szereg kuriozalnych pomysłów.
Rewolucja w sklepikach i stołówkach. Co zmienia ustawa?
W zamiarzeniach resortu w sklepikach szkolnych możliwe będzie kupienie wyłącznie kanapek na bazie pieczywa razowego lub pełnoziarnistego, sałatek, mleka i produktów mlecznych, warzyw i owoców, a także niektórych napojów, o ile nie mają w swoim składzie zbyt dużo cukru. Żadnych batonów, chipsów, drożdżówek i słodzonych napojów gazowanych. W skrócie: tylko zdrowe, naturalne i niskokaloryczne produkty.
Zatem w teorii niebawem wejdą przepisy, które pomogą wychowywać zdrowe dzieci. Zmiany w nawykach żywieniowych najmłodszych zapowiedziała premier Ewa Kopacz podczas expose. Wystarczy jednak wczytać się głębiej w proponowane zmiany, by dostrzec szereg kuriozalnych wymogów.
Od września sklepikarze będą mogli sprzedawać kanapki z wędliną, która zawiera nie więcej niż 10 gramów tłuszczu w 100 gramach produktów. Jednak w rozporządzeniu nie ma ani słowa, jak sklepikarze mieliby udowadniać kontrolerom, że wędlina w ich bułce spełnia te wymagania. Dodatkowo do bułek nie trafią żadne sosy - oprócz keczupu przygotowanego z przynajmniej 128 gramów pomidorów - oraz sól. Idea słuszna, lecz nie bierze pod uwagę, że wymóg przedstawiania wartości odżywczej na produktach pojawi się dopiero pod koniec przyszłego roku (obecnie wciąż jest to dobrowolne działanie producenta).
W efekcie nietrudno będzie dostać od kontrolerów wysoką karę finansową. Za złamanie zakazu mają grozić kary do 5 tysięcy złotych. Dyrektor placówki będzie mógł też rozwiązać umowę z firmą cateringową lub właścicielem sklepiku.
Inne ciekawe zapisy? Suszone owoce i orzechy mogą być sprzedawane tylko w opakowaniach do 50 gramów i ani orzeszka więcej. Po co ministerstwo ogranicza gramaturę i skąd akurat tak małe porcje? Resort tłumaczy, że podjął taką decyzję, by ograniczyć u dzieci podaż energii z takich produktów. A decyzję poprzedził szczegółową analizą rynku.
Trudno w to uwierzyć, bo podobnych opakowań orzechów nie znaleźliśmy w kilku największych warszawskich hurtowniach spożywczych. Sklepikarze mogą mieć nie lada problem z zamówieniem do sklepiku odpowiednich produktów. Jeżeli występują na rynku to warto zadać pytanie, ilu producentów ma je w ofercie. Okazać się przecież może, że dodatkowym i niezamierzonym beneficjentem zmian będzie właśnie któryś z wytwórców, który nieoczekiwanie stanie się głównym graczem w tej kategorii.
Nie tylko orzechy i suszone owoce będą miały ograniczone opakowania. Taki sam los czeka soki owocowe i warzywne. Porcja 330 mililitrów to maksimum. Resort uznał, że zdrowych soków nie można pić za dużo. Lepiej, by dzieci kupowały dwa produkty niż jeden? W końcu rozporządzenie nie zabrania sprzedawcy sprzedania kilku soków jednej osobie. Trudno jednocześnie oczekiwać, by 18-letni licealista zadowolił się kartonikiem soku dla 6-letniego pierwszoklasisty. - Ministerstwo przygotowało projekt, który nie bierze pod uwagę różnic pomiędzy najmłodszymi uczniami a tymi, którzy zaraz kończą szkołę - mówi dr Dobrawa Biadun z Konfederacji Lewiatan, która stanęła w obronie drobnych przedsiębiorców.
Dziwnych rozwiązań w rozporządzeniu ministerstwa nie brakuje. Wymagania w stosunku do zawartości cukru uniemożliwią sprzedaż w sklepikach szkolnych na przykład niektórych batonów musli. W dokumencie nie ma z kolei nic o stabilizatorach smaku i konserwantach, więc jeżeli część produktów nie będzie miała za dużo cukru, to trafi do sprzedaży bez problemu.
Sklepikarze już wiedzą, że dni ich biznesu są policzone
Ile osób może mieć kłopoty? Samych szkół podstawowych jest w Polsce ponad 13 tysięcy. Jeżeli przyjmiemy, że w przynajmniej co drugiej działa sklepik, wyśrubowane przepisy uniemożliwią pracę 6 tysiącom przedsiębiorców. Do tego dochodzą jeszcze ci, którzy prowadzą biznes w gimnazjach. Rynek wart 200 milionów złotych może po prostu przestać istnieć.
Większość przedsiębiorców przyznaje, że projekt jest dla nich zabójczy. I nie chodzi tylko i wyłącznie o część zapisów. Sklepikarze prognozują, że większość dzieci i młodzieży przeniesie się do sklepów znajdujących się niedaleko szkoły. Tam znajdą i słodkie przekąski, i napoje bez żadnych ograniczeń. Część sklepów jest zaledwie kilkanaście metrów od wejścia do gmachu szkoły.
- Być może niedługo sklepików nie będzie w ogóle, bo proponowane wymagania są tak wyśrubowane, że prowadzenie działalności przestanie być opłacalne. Dzieci będą zatem musiały przynosić jedzenie z domu, albo wychodzić poza teren szkoły - ocenia dr Dobrawa Biadun. Ekspertka zwraca uwagę na pozostałe problemy rozporządzenia - przyrządzanie soków na miejscu w małych sklepikach na pewno nie przysłuży się zdrowiu. - Tam nie ma do tego żadnych warunków - mówi.
- Resort zdrowia w ogóle nie zadał sobie pytania, co tak naprawdę jest sprzedawane w sklepikach szkolnych. Zdecydowana większość właścicieli sklepików po rozmowach z rodzicami i dyrektorami postawiła na zdrowsze przekąski. Takie inicjatywy były i będą, nie potrzeba do tego żadnej rygorystycznej ustawy, która przepycha się kolanem w ostatniej chwili - tłumaczy Biadun.
Potwierdzają to właściciele sklepików. - Świeże owoce od dawna mam w ofercie. Efekt był taki, że większość z nich wracała do mnie do domu i dzieciaki miały na kolację. W szkole nikt ich nie kupował - tłumaczy jeden ze sklepikarzy. Nie chce ujawniać nazwiska, gdyż boi się kontroli. - Dziś narzekamy na resort, a za kilka miesięcy przyjedzie do nas kontrola i na siłę wykaże, że robimy złe kanapki - mówi.
Na drugiej stronie przeczytasz, jakie zarzuty mają sklepikarze w stosunku do Ministerstwa Zdrowia
Osób, które boją się ogromnych kar za absurdalne wymogi jest zdecydowanie więcej. Wszyscy przyznają, że nie mają problemu ze zmianą asortymentu w swoich sklepach, ale bez odpowiedniej akcji informacyjnej i edukacji żywnościowej to będzie gwóźdź do trumny ich biznesu. - Dzieciaki z dnia na dzień nie przestaną pić słodkich napojów czy jeść batoników. My stracimy źródło utrzymania, ale ministerstwo będzie mogło pochwalić się akcją przeciwko wstrętnym sklepikarzom, którzy tuczą dzieci - mówi anonimowy właściciel sklepu.
Rozporządzenie w takiej formie będzie kosztowne nie tylko dla sklepikarzy, ale również dla rodziców. Nie można ignorować faktu, że zdrowe bułki i soki będą zdecydowanie droższe. Dla części dzieci oznacza to brak przekąski w szkole.
Resort wciąż pracuje nad rozporządzeniem
Ministerstwo na pytania Money.pl dotyczące przepisów zapowiada krótko: - Rozporządzenie będzie obowiązywać od 1 września. jednak Magdalena Horszowska-Jóźwicka z biura prasowego resortu nie zdradza nam, kiedy się pojawi i w jakiej formie. Z internetowego serwisu Rządowego Centrum Legislacji dowiadujemy się, że... wciąż trwają konsultacje społeczne. W rzeczywistości skończyły się 20 lipca, ale wniosków i stanowisk stron na razie nie znamy. Resort zapewnia, że takie były i się z nimi właśnie zapoznaje.
Co ciekawe, minister do współpracy zaprosił prawie 80 organizacji pozarządowych oraz... Telewizję Polską czy stowarzyszenie reklamodawców. Ile wspólnego mają przedstawiciele tych podmiotów z opracowaniem projektu dla sklepikarzy i stołówek - ciężko powiedzieć.
Na konsultacje przepisów dotyczących żywienia dzieci w szkołach zaproszenie trafiło do Telewizji Polskiej i Stowarzyszenia Komunikacji Marketingowej SAR. Ilu ekspertów żywienia i małych przedsiębiorców zrzeszają te podmioty? Na te pytania resort zdrowia nie udzielił odpowiedzi
Dr Dobrawa Biadun zwraca uwagę, że Ministerstwo Zdrowia wybrał wakacje na termin konsultacji z prostego powodu. Urzędnicy liczą, że w okresie urlopów nie będzie zbyt wielu uwag do rozporządzenia i szybko uda się odhaczyć zadanie jako wykonane. - Resort zaprosił na konsultacje wiele podmiotów, ale nie zadał sobie trudu, żeby porozmawiać z samorządami, dyrektorami szkół i sklepikarzami, a to w końcu ich najbardziej dotkną zmiany w przepisach - tłumaczy ekspertka.
Jednocześnie dodaje, że wcale nie zdziwi się, kiedy rozporządzenie pojawi się 1 września, czyli w dniu, od którego powinno było obowiązywać. - Ministerstwo Zdrowia przyzwyczaiło nas już do takiego działania. To idealny przykład, jak dobry pomysł można zepsuć. To rozporządzenie wylewa dziecko z kąpielą. Zamiast na edukację dzieci i rodziców stawiamy na karanie sprzedawców. Czy to pomoże, że dzieciaki nie kupią w szkole czekoladowych batoników, ale za to w domu na kolację zjedzą paczkę chipsów?