Nie tylko przeciętny telewidz, ale nawet osoba nieźle zorientowana w sprawach gospodarki polskiej, może się czuć zagubiona I zmanipulowana słuchając wypowiedzi głównych aktorów Orlengate. Jednak to nie nazywany politycznym zombie Leszek Miller ani zmieniający swoje wersje jak w kalejdoskopie Wiesław Kaczmarek najbardziej mącą w głowach obywatelom. Palmę pierwszeństwa dzierży Zbigniew Siemiątkowski. Były szef służb specjalnych próbując uzasadnić swoje bezprawne działania wobec eksprezesa Orlenu Andrzeja Modrzejewskiego ze świętym oburzeniem mówił ostatnio o korupcyjnym systemie prowizji za ropę dla Polski, którego beneficjantem mieliby być rosyjscy oligarchowie.
Kto i ile miałby wziąć łapówki za ropę płynącą do Płocka nie powiedział, bo jak łatwo się domyślić informacja taka pochodzić musi ze źródeł wywiadowczych, a zatem jest tajna lub ściśle tajna. To nic więc, że gdy komisja śledcza postanowi na niejawnym posiedzeniu zapytać Siemiątkowskiego o bliższe szczegóły - okaże się np. jak ostatnio podczas przesłuchania Andrzeja Modrzejewskiego, że w dokumentach UOP tkwi elementarny błąd merytoryczny (dwie konkurujące ze sobą spółki pośredników handlujących ropą UOP uznał za jedną i tę samą stronę). Ważne jest, że opinia nie będzie mogła tego błędu dojrzeć na własne oczy i przekonać się, kto kręci.
Szum informacyjny powiększają ostatnio wyciekające coraz częściej - najprawdopodobniej z prokuratury - rewelacje jednego z baronów mafii paliwowej. W tej sytuacji komisja powinna jak najszybciej wezwać gangstera przed swe oblicze I wysłuchać, co ma do powiedzenia. Z pewnością przed kamerami czując presję byłby bardziej skłonny do szczerości. Wiele lat temu w USA mafię pogrążyły zeznania skruszonego gangstera Joe Valachi. Przestępca ten początkowo też niezbyt ochoczo dzielił się swą wiedzą z władzami. Przełom psychologiczny stanowił ponoć moment, gdy w sąsiedniej celi obok Valachiego osadzono zawodowego killera, pracującego dla zagrożonej zeznaniami rodziny mafijnej. Słuchając pogróżek dobiegających zza ściany Valachi poszedł po rozum do głowy i zeznał wszystko, co wiedział. Nie trzeba tłumaczyć, że polecenie zastosowania niestandardowego instrumentu nacisku na Valachiego nie zostało nigdzie zaprotokołowane.
Ktoś w amerykańskim aparacie ścigania wykazał się odwagą I fantazją. Nie oczekujmy jednak od naszej komisji zbyt wiele. O jej nieporadności świadczy postulat sprawdzenia księgi wejść do Pałacu Prezydenckiego. Dlaczego posłowie nie wzięli pod uwagę istnienia przepustek stałych? Przecież osoby cieszące się tym przywilejem niekoniecznie muszą być odnotowywane w ewidencji gości głowy państwa i jej najbliższych współpracowników. Tak było za czasów Lecha Wałęsy i nie jest przesądzone, że Aleksander Kwaśniewski zmienił zwyczaje swego poprzednika. Czyżby komisja tylko napinała muskuły udając dociekliwość.
_ Autor jest dziennikarzem tygodnika "Wprost" _