Boom gospodarczy nie nastąpił, ludzi Leonida Kuczmy nie powsadzano do więzień, a korupcja nie zniknęła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. "Przekrój" pisze, że w rok po pomarańczowej rewolucji na Ukrainie panuje marazm. Mimo jej twórcy wciąż uważają, że "było warto".
Tygodnik zauważa, że wielu tych, którzy rok temu organizowali protesty zastanawia się dlaczego nowa władza nie rozliczyła tych, którzy fałszowali wybory czy zamykali opozycyjne gazety. Dowodem na to, że ludzie byłego prezydenta Kuczmy trzmają się mocno jest triumfalny powrót do jednej z telewizji Wiaczesława Pichowszeka, symbolu upodlonego reżimowego dziennikarstwa.
Zdaniem wielu Ukraina zmarnowała najlepszy czas na radykalne zmiany, gdyż rok temu społeczeństwo było na nie gotowe. Nie wprowadzono nawet symbolicznych zmian, milicja dalej nazywa się milicją, a oskarżeni siedzą tak jak w czasach ZSRR w metalowych klatkach.
Wieloletni deputowany opozycji Taras Stećkiw mówi, że prezydent Juszczenko i premier Tymoszenko stanęli przed następującą decyzją: albo robią szybkie reformy i ryzykują utratę poparcia, albo "dojeżdżają" na populiźmie do wyborów w przyszłym roku. "Wybrali to drugie, gorsze rozwiązanie" - mówi Stećkiw.