- To miała być normalna praca, z domu, z nie najgorszą wypłatą. Zamiast dziewczyną od turystyki, zostałam specjalistką od prania brudnych pieniędzy. Boże, jak to brzmi - opowiada money.pl Marta. Jej konto bankowe wykorzystali przestępcy. Teraz bank je zablokował, do niej zgłasza się policja.
Sprawdzamy, jak to się dzieje, że Polacy, przez przypadek, zostają słupami cyberprzestępców.
Młoda, wygadana, przed 30-stką, z Łodzi. To Marta. - Mam boreliozę, akurat szukałam nowej pracy. Przez lata pracowałam w firmach finansowych, zaliczyłam epizod w urzędzie. Ale teraz potrzebowałam czegoś na czas choroby. Praca zdalna była idealna, czasami muszę się położyć. Przecież w biurze tego nie zrobię. Wysyłałam dziesiątki wiadomości i przyszła w końcu odpowiedź. Nawet fajna - opowiada money.pl. Biuro turystyczne. - Niby pracy jest pod dostatkiem, ale trudno znaleźć coś sensownego - dodaje. Nie wybrzydzała. Zgodziła się.
3,6 tys. zł brutto wypłaty. Praca od 9 do 17, zlecenia przekazywane przez telefon lub SMS. Na papierze wszystko wyglądało profesjonalnie. Firma z wieloletnim doświadczeniem, oferuje umowę, kontakt przez telefon był wzorowy. - To nie było moje wymarzone miejsce, ale na jakiś czas dobrze się było zahaczyć. Tak sobie przynajmniej wtedy myślałam - opowiada.
Usłyszała, że ma wprowadzać do systemu dane, obsługiwać klientów, wymyślać nowe wycieczki i założyć nowe konto w jednym z banków lub udostępnić własne. Wszystko na potrzeby firmy. Bo czasami trzeba na szybko coś kupić, komuś przelać pieniądze. Musi być na to gotowa.
Pierwszego dnia Marta dostała zadanie wymyślenia wycieczki z Kaliningradu do Helsinek. Podejrzane? Nie, typowe jak na firmę turystyczną. Zadanie dostawała rano, o 17 miała telefon kontrolny. Wykonała, wysłała, dostała pochwałę.
Kolejnego dnia dostała zadanie, by wymyślić imprezę urodzinową dla Brytyjczyków, którzy przyjadą do kraju. Zabawy, atrakcje, trasa. Kolejnego dostała polecenie - na prywatne konto dostaniesz przelew, wypłać i przelej dalej. "To dla kontrahenta, tu masz dane" - powiedział jej przełożony z nowej pracy. Sprawdziła konto, a tam dodatkowe 15 tys. zł. Polecenie wykonała. I kontakt się urwał. Dzwoniła, smsowała, pisała maile. Cisza.
Po kilku dniach bez reakcji zadzwoniła do firmy, od której dostała pieniądze. I tam usłyszała najgorsze: "Te pieniądze nam ukradli, skąd je pani ma?". I wtedy zdębiała.
Sama zgłosiła się na policję. Wpisała po powrocie z przesłuchania nazwę firmy do sieci. I tutaj przyszedł drugi cios. - Wpis "uwaga, oszustwo" zapamiętam do końca życia. Wcześniej nie było ani słowa o tej firmie. Ale najwidoczniej zaczęły się pojawiać już pierwsze zgłoszenia, ludzie wędrowali na policję. Ktoś ostrzegł. Szkoda, że tak późno - opowiada. Później bank zablokował jej konto i możliwość zlecania przelewów.
Słup przez przypadek
Przez lata przestępcy chodzili na Dworzec Centralny w Warszawie. Tam zaczepiali bezdomnych i oferowali kilkaset złotych za założenie konta. Dawali pieniądze do ręki i brali do najbliższego oddziału banku. I bajerowali, że to niby dziadek potrzebuje miejsca na odkładanie pieniędzy z emerytury, bo źle dysponuje gotówką. - Nie wiem, czy bankowcy w to wierzyli, czy żyli zgodnie z zasadą, że klient to klient. Konto zakładali, choć pewnie mieli sporo wątpliwości - opowiada jeden z warszawskich policjantów, zajmujący się cyberprzestępczością.
Login i hasło do bankowości internetowej wystarcza do wyprania pieniędzy.
Popularnym miejscem werbunku były też noclegownie, przytułki i jadłodajnie dla biednych. Były - bo teraz przyszły nowe czasy.
W tej chwili słupa najłatwiej złapać w internecie. Najczęściej tak, jak wpadła Marta - pod przykrywką oferty pracy zdalnej. Duża wypłata, mało obowiązków, praca z domu. Do takich ogłoszeń CV spływają lawinowo. I każdy dostaje odpowiedź, bo do wyprania są dziesiątki przelewów. Na dworzec trzeba było kogoś wysłać. A pracę można oferować przez telefon, trop gubić połączeniami z różnych telefonów i kart SIM.
I tak było w przypadku Marty. Na papierze wszystko wyglądało profesjonalnie: firma turystyczna chce się rozwijać i podbijać Polskę. Zajmują się ekskluzywnymi wycieczkami. Przestępcy coraz częściej podszywają się pod prawdziwe firmy. Te mają strony internetowe, działalność prowadzą od lat. Nikt nie będzie nic podejrzewał.
Firma werbująca słupy zachowuje wszystkie pozory: przesyła umowę, oferuje okres próbny, nawet małe zdalne szkolenie. Podaje też adres siedziby - wszystko dla uwiarygodnienia. Zadania pracowników przychodzą mailowo. Zawsze banalne, nie mają wzbudzać podejrzeń.
Fragment umowy o pracę
Dokumenty wyglądają po prostu normalnie. I choć można znaleźć w nich fragment, że pracownik będzie przyjmował pieniądze firmowe na swoje konto, to nie martwi to ludzi.
Wpadka
Konto bankowe Marty posłużyło do wyprania pieniędzy z konta małej firmy, która została zaatakowana przez hakerów. 15 tys. zł, które otrzymała, powędrowało na kryptowaluty. Do kieszeni cyberprzestępców. Spieniężą je w innej części świata, spokojnie, bez zmartwienia o odpowiedzialność.
- To nowość - mówią zgodnie policjanci, z którymi rozmawialiśmy. Do tej pory mechanizm był prosty. Dostajesz przelew, wypłacasz w bankomacie i wędrujesz do oddziału Western Union lub innej firmy odpowiadającej za przekazy pieniężne. Cała kasę przesyłasz na dane kogoś z Gruzji, Białorusi, Ukrainy lub Rosji. Zabierasz prowizję i czekasz na kolejne zadania. Marta została najzwyklejszym słupem. Człowiekiem od prania brudnych pieniędzy, pochodzących z kradzieży.
Kim jest słup? To osoba wykorzystana przez przestępców do oszustwa gospodarczego. W razie wpadki to do niego puka policja. A gdy sprawa jest poważna - to właśnie on siada na ławie oskarżonych. Na nim oczywiste ślady przestępstwa się kończą.
Zainfekowanie komputera, kradzież hasła, podmiana numeru konta w przelewie bankowym - to wszystko można zrobić przez internet. Ale ukradzioną gotówkę w końcu trzeba wypłacić. To właśnie ma zrobić słup. Wypłacić i przekazać dalej. Wyprane pieniądze znikają za granicą, a słup staje się bezużyteczny. I dlatego "pracodawca" już do Marty się nie odezwał.
To pomocnik idealny
Zarobek? Prowizja zależy od przelanej kwoty, najczęściej kilkaset złotych, maksymalnie kilka tysięcy. Mało który słup dorabia się drugiej wypłaty. W zależności od skuteczności służb, zwykle prędzej czy później dostanie wezwanie na komisariat w celu złożenia wyjaśnień. I tak będzie się tłumaczyć z przelewu. Uchowają się tylko ci, którzy trafią na milczących oszukanych. To ludzie, którzy stracili pieniądze, ale nie idą na policję. - Zwykle ze wstydu - opowiada policjant.
Polskie służby nie mają na Wschodzie żadnych kontaktów, a przez napiętą sytuację polityczną nie ma szans na jakąkolwiek współpracę. Policjanci między sobą spekulują, że to nie tylko polityka jest problemem. - Nie ma szans, by do krajów byłego ZSRR trafiały tak gigantyczne pieniądze i nikt o tym nie wiedział. Władza musi na to przyzwalać. A skoro tak jest, to ślad zawsze urwie się za wschodnią granicą - opowiada nam jeden z warszawskich policjantów.
Policja rozkłada ręce
- My możemy szukać bez końca cyberprzestępców i ich ludzi od werbowania słupów. Ale dopóki ktoś pomaga w praniu pieniędzy, nasza praca nie będzie miała końca. Bez słupa nie ma cyberprzestępców. Możemy odwoływać się tylko do rozsądku ludzi. Jak czują przekręt, niech w to nie wchodzą. Nie ma pieniędzy za nic. Przypadkowa osoba nie ma szans na ucieczkę przed odpowiedzialnością - tłumaczy nam jeden z policjantów, który zajmuje się sprawami cyberprzestępstw.
Za pranie brudnych pieniędzy grozi kara nawet 10 lat więzienia. Wiele zależy od prokuratury i tego, jakie zarzuty stawia. Za paserstwo nieumyślne grozi kara do 2 lat więzienia. Często kończy się na wyroku w zawiasach. A to niektórych nie powstrzymuje od kolejnych "akcji" - w sądach sporo jest wyroków dotyczących recydywistów w tej branży. Wtedy nie ma taryfy ulgowej.
- Słupowi udaje się maksymalnie kilka takich akcji. Najczęściej docieramy do niego już po pierwszym praniu pieniędzy. To dziecinnie proste, wszystko jest w papierach. Amatorzy, którzy chcieli sobie dorobić, nie zacierają śladów. Gorzej, że najczęściej nie mają pojęcia dla kogo pracowali. Ktoś zadzwonił, ktoś kazał, jakieś imię podał. Wpadają tylko takie płotki - opowiada policjant z kilkunastoletnim doświadczeniem w walce z cyberprzestępcami. W sądach na ławie oskarżonych zasiadają tylko "słupy". Ich pracodawcy to "niezidentyfikowani sprawcy".
Ale to warszawscy policjanci mają na koncie takie akcje. Tymczasem sprawy lądują w komisariatach w całej Polsce. Lublin, Elbląg, Olsztyn, mniejsze miejscowości.
Marta przez internet skontaktowała się z innymi "słupami". Niektórzy powędrowali na policję, gdy tylko dostali pieniądze. Zrozumieli, że jest problem, nie przelali ich dalej. Na komisariacie słyszeli: o co w ogóle chodzi? - Jedna z dziewczyn miała w kieszeni 5 tys. zł z przestępstwa. I opowiadała o tym policjantowi. A ten nie mógł zrozumieć, gdzie tutaj przestępstwo. Boję się, że jak tacy zaczną w tej sprawie działać, to nas pozamykają, a prawdziwi przestępcy zostaną na wolności - opowiada Marta.
Jeden z chłopaków usłyszał zadanie, by sprawdzić, jak wygląda przewóz dzieł sztuki z Polski do Gruzji. Wtedy poszedł na policję. I znów - o co panu chodzi? Policjanci nie zostali przygotowani do takich sytuacji. - Nie będe ukrywał, że walka z cyberprzestępczością na prowincji nie ma sensu, ani szans. Szkoda ludzi, którzy są wzywani do wyjaśnień z jakiego maila dostawali polecenia, przecież to wszystko jest w dokumentach - opowiada policjant z Warszawy.
Ile osób dziennie w Polsce staje się słupami? Tego na dobrą sprawę nie wie nikt. Ale spora część z tych osób skończy przed prokuratorem. W kraju są setki takich spraw. Nie ma prokuratorów, którzy zechcą je połączyć w jedną całość. Choć oczywiste jest to, że za większość kradzieży z kont odpowiada ta sama grupa, postępowania toczą się oddzielnie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przezdziejesie.wp.pl