Kolejki do specjalistów, wizyty na "za rok", pacjent traktowany jak niechciany petent. I od lat to samo.
- Zbulwersowało mnie to, że do gastrologa mogę się dostać w maju przyszłego roku (poradnia przy szpitalu wojewódzkim w Opolu) a do kardiologa w listopadzie jeszcze tego roku... Mam 64 lata i po raz pierwszy muszę skorzystać z pomocy tych specjalistów... to jest bez sensu, pomoc jest mi potrzebna teraz, a nie za rok....ż e n a d a - pisze nasz opolski czytelnik.
- W szpitalu w Mielcu wstrzymano przyjęcia z powodu braku personelu pielęgniarskiego. SOR w Mielcu przyjmuje tylko stany zagrożenia życia - alarmuje czytelniczka, który ukrywa się pod pseudonimem "Pigułka", czyli prawdopodobnie któraś z pielęgniarek. To tylko parę informacji z ostatniego dnia, jakie dotarły do naszej redakcji.
Można narzekać na wiele rzeczy i to z zupełnie słusznych powodów. Człowiek styka się z sytuacjami, których nie widzi w takim natężeniu w prywatnych klinikach i chciałby, żeby było w końcu lepiej. Płaci się pod przymusem regularnie co miesiąc, ale już przymusu zapewnienia dobrej obsługi w systemie często nie widać. No, może wystrój i wyposażenie się poprawiło, ale nadal sam system dobrze nie funkcjonuje.
Chęć do narzekań zapewne zmaleje, jeśli poznamy najnowszą informację Eurostatu. Z badań tej unijnej instytucji wynika, że system ratowania życia działa w Polsce... lepiej niż w większości europejskich krajów. No, przynajmniej lepiej, jeśli chodzi o ratowanie życia.
Podano statystykę procentu śmierci, których można by było uniknąć przy obecnej technice i wiedzy medycznej. Innymi słowy - dowiadujemy się, ile osób umiera, a można by je uratować, gdyby system działał sprawnie. I okazuje się o dziwo, że w Polsce ten wskaźnik stawia nas w samym czubie Europy, nawet przed Niemcami, Austrią, czy Szwecją.
Wskaźnik śmierci, które były do uniknięcia wynosi u nas 29,9 proc. z ogólnej liczby śmierci osób poniżej 75. roku życia. Średnia unijna to 33,1 proc. Najlepiej sytuacja pod tym względem prezentuje się we Francji - 23,6 proc. Najgorzej jest w Rumunii, na Łotwie, Litwie i Słowacji. W tych krajach ponad 44 proc. ludzi umiera, bo system zdrowotny im nie pomógł, choć teoretycznie był w stanie pomóc.
Udział śmierci "do uniknięcia" według obecnej wiedzy medycznej i technologii w krajach Europy w 2015 (jako procent łącznej liczby śmierci osób poniżej 75. roku życia) src="https://www.money.pl/u/money_chart/graphchart_ns.php?ds=1524219830&de=1524841800&sdx=0&i=&ty=1&ug=1&s%5B0%5D=IDA&colors%5B0%5D=%230082ff&tid=0&w=605&h=284&cm=0&lp=1"/>
Gorzej niż w Polsce jest m.in. w Luksemburgu, Niemczech, Szwecji, Wielkiej Brytanii. Wydawałoby się, że wielokrotnie większe kwoty, które trafiają do służby zdrowia w tych bogatych krajach powinny poprawić sytuację. Taka jest przynajmniej argumentacja u nas, że jak tylko zwiększymy wydatki z 4,6 do 6 proc. PKB, to będzie już w porządku. Jak widać pieniądze wcale nie muszą załatwić sprawy pozytywnie.
Eurostat wyliczył, że w Europie można by rocznie uniknąć łącznie 570 tys. przypadków śmierci. Większość z nich to ataki serca - to 32 proc. przypadków śmierci do uniknięcia wśród osób poniżej 75. roku życia. Potem są udary (16 proc.), rak jelit (12 proc.), rak piersi (12 proc.), nadciśnienie (9 proc.) i zapalenie płuc (5 proc.).
- Chcesz skomentować ten temat? Masz ciekawe informacje, zdjęcia, filmiki? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl