Polska jest jednym z ostatnich państw regionu, które nie mają jeszcze wymierzonych w smog przepisów.
Problem smogu nie pojawił się w ten weekend, kiedy niemal w całym kraju stężenie szkodliwych dla zdrowia substancji w powietrzu przekroczyło dopuszczalne normy, a w niektórych miastach nawet o kilkaset procent. Aktywiści informowali o zagrożeniu smogowym od lat.
Jak wynika z wyliczeń Polskiego Alarmu Smogowego, gdyby w Polsce obowiązywały takie same normy jakości powietrza jak w Paryżu, to w Warszawie i Łodzi trzeba by było ogłaszać alarm smogowy odpowiednio przez 8 i 9 dni ubiegłego roku. We Wrocławiu alarm smogowy obowiązywałby przez 12 dni, w Zakopanem 29 dni, a w Krakowie i Rybniku - aż przez 47 dni. Czyli prawie półtora miesiąca.
Emisja pyłu i szkodliwych gazów wzrasta wraz z początkiem sezonu grzewczego. Wówczas rośnie też emisja z domowych kotłów, pieców i kominków. Często ich użytkownicy - chcąc zaoszczędzić - dorzucają do paleniska śmieci i domowe odpady. Jak wynika z badań przeprowadzonych w ramach kampanii "Nie rób dymu", 20 proc. Polaków nie widzi niczego niewłaściwego w paleniu śmieci. Co piąty w nas uważa to za wyraz przedsiębiorczości, oszczędności, wręcz zachowania proekologicznego.
Politycy podchodzą jednak do problemu z rezerwą. Głośna była niedawna wypowiedź ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła, który stwierdził, że smog jest "zagrożeniem trochę bardziej teoretycznym". Tempo prac nad zmianami w prawie, które pozwoliłyby na skuteczniejszą walkę ze smogiem też nie jest szczególnie duże.
Przypomnijmy, w połowie listopada pisaliśmy, że rząd postanowił wytoczyć ciężkie działa przeciw "kopciuchom". Kierowane przez Mateusza Morawieckiego Ministerstwo Rozwoju przygotowało projekt rozporządzenia, dopuszczającego do sprzedaży i montażu w domach wyłącznie kotły spełniające najlepsze parametry emisyjne. Według projektu od 2018 r. nie byłoby możliwości zainstalowania innego pieca.
Podobne prawo uchwalili u siebie Czesi. W efekcie te piece, które nie zostały wpuszczone na czeski rynek znajdują nabywców w Polsce. Trudno się dziwić. Są tanie i przy kupnie, i w eksploatacji. 1 kWh ciepła przy piecu węglowym kosztuje 15-20 groszy. O jedną trzecią mniej niż w przypadku ogrzewania gazem ziemnym i aż trzykrotnie mniej niż w przypadku ogrzewania elektrycznego.
Projekt rozporządzenia trafił do konsultacji ponad trzy miesiące temu. Konsultacje miały potrwać 30 dni, a samo rozporządzenie trafić do podpisu jeszcze przed końcem roku. Wiadomo już, że cały proces potrwa dłużej.
- Obecnie trwa druga tura uzgodnień międzyresortowych z członkami rządu zaangażowanymi w prace nad rozporządzeniem. Planuje się, że w styczniu projekt zostanie przekazany do kolejnego etapu prac, czyli do zaopiniowania przez Komisję Wspólną Rządu i Samorządu Terytorialnego - dowiedzieliśmy się w ministerstwie rozwoju.
Tyle resort rozwoju. Z problemem postanowiło zmierzyć się także Ministerstwo Energii. Chce znowelizować ustawę o systemie monitorowania i kontrolowania jakości paliw tak, by zakazać palenia w domowych piecach najtańszego paliwa, czyli tzw. mułu węglowego i flotokoncentratu, które powstają jako odpady przy wydobyciu węgla. Ale i tu terminu zakończenia prac nie widać.
Przeciąganie prac nad prawem antysmogowym nie jest zresztą domeną obecnego rządu. Poprzedni Sejm wprawdzie uchwalił tzw. ustawę antysmogową, zgodnie z którą samorząd mogą określić, jakim paliwem mieszkańcy będą mogli palić w piecach, jednak to nie rozwiązało problemu. Na taki krok zdecydował się na razie Kraków, co zresztą nie spodobało się części mieszkańców. Do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Krakowie trafiły aż cztery skargi na lokalne prawo antysmogowe. Zaskarżający je mieszkańcy uzasadniali, że zakaz palenia węglem narusza swobody obywatelskie, albo że oznacza nierówność wobec prawa, bo w innych miastach można ogrzewać swoje domy czym się chce.
Domowe piece węglowe w naszej części Europy są szczególnie popularne w Polsce, Niemczech, Rumunii i w Czechach. Przy tym tylko Polska i Rumunia nie mają jeszcze prawa określającego dopuszczalne limity emisyjne pieców.