- Nie każdego stać. Kto ma 1200 zł emerytury, ten nie będzie palił gazem - słyszę na ryneczku. - Mówiłem sąsiadowi, jak powinno się palić, powiedział tylko "raz się, k..., żyje" - to już inny cytat. Ale to nie tylko kwestia biedy. - Znam biegacza, który mieszkał w bloku w Krakowie i bardzo oburzał się na tych, co kopcą. Gdy zamieszkał pod miastem, zaczął robić to samo. Kupił najtańszy, prymitywny piec, tani węgiel - mówi nam mieszkanka Skały, która walczy z burmistrzem i ludźmi, by przestali truć.
O Skale świat usłyszał dokładnie w ostatniego Sylwestra. W opublikowanym 31 grudnia artykule prestiżowy brytyjski dziennik "Financial Times" opisał podkrakowskie miasteczko, któremu udała się sztuka nie lada - pokonać Pekin pod względem stężenia szkodliwych pyłów w powietrzu. Burmistrz Skały przekonywał potem w rozmowie z WP money, że to przypadek, że nie jest tak źle, że to feralne trzy godziny, bo ludzie akurat napalili w piecach. Czy faktycznie? Wybraliśmy się na miejsce.
Co widać z okien burmistrza
9 stycznia. Wyjeżdżam ze spowitego gęstym smogiem Krakowa. Powietrze w położonych wyraźnie wyżej terenach Płyty Ojcowskiej robi się znacznie czystsze, ale gdy wjeżdżam do Skały, dostaję na powitanie zapach spalin i widok dymiących kominów. Docieram przed południem, teoretycznie więc w porze, gdy mieszkańcy ogrzewają domy mniej intensywnie. Mimo to niemal na każdym kroku widać ciemny dym.
Budynek urzędu gminy Skała znajduje się przy całkiem okazałym - jak na 3,5-tysięczną miejscowość - rynku. Burmistrz Tadeusz Durłak nie może z okien swojego gabinetu nie widzieć ciemno dymiących kominów w budynkach w sąsiedztwie. Jak jednak twierdzi, problem zanieczyszczeń to głównie kwestia ukształtowania terenu oraz planu urbanistycznego. Gdy porozmawia się z mieszkańcami, obraz rysują inny.
- To czym się pali w Skale? - pytamy właściciela firmy instalacyjno-grzewczej nieopodal rynku. - A wie pan, tak naprawdę to czym kto chce - odpowiada z gorzkim uśmiechem. - Podstawowym problemem jest sprowadzany do Polski opał niskiej jakości, czymś takim na Zachodzie się nie pali. Ale to już zadanie rządu - stwierdza.
Dwóch mężczyzn, starają się odpalić samochód za pomocą kabli. - Najgorzej to jest wieczorem i gdy nie ma wiatru. Do Skały wjeżdża się jak do takiej kotliny smogowej, tu wręcz utrzymuje się taka zawiesina - mówi jeden z nich. - Ludzie palą miałem węglowym, węglem niskiej jakości i w niewłaściwy sposób palą - dodaje drugi.
W promieniu stu metrów widzę przynajmniej kilkanaście mocno dymiących kominów. Nikt się nie boi w taki sposób palić w piecu? - pytam.
- Nikt tego nie pilnuje, tu nie ma straży miejskiej, nie ma żadnych kontroli. Nie każdego też stać na gazowe ogrzewanie gazowe. Kto ma 1200 zł emerytury, ten nie będzie palił gazem - słyszymy. - Nikt nie chce donosić na sąsiada. Jak mówiłem, jak powinno się palić, powiedział tylko "raz się, k..., żyje” - mówi starszy z mężczyzn.
Pyłomierz wjeżdża do Skały
Pyłomierz w Skale po raz pierwszy pojawił się w marcu 2016 r. z inicjatywy mieszkańców działających w ramach społecznego komitetu "Czysta Skała". Efekt był szokujący - odczyty z umieszczonego w mieście przez Krakowski Alarm Smogowy urządzenia wykazały wielokrotne przekroczenia norm. Powietrze postanowiono zbadać więc i w kolejnym sezonie grzewczym.
Pyłomierz działał od 28 listopada do 9 grudnia i to właśnie w tym okresie doszło do pomiaru na poziomie 979 mikrogramów - przypomnijmy, przy normie wynoszącej 50 mikrogramów. Problem nie dotyczył jednak tylko jednego dnia. Jak napisano w raporcie Polskiego Alarmu Smogowego, średnia wartość stężeń pyłu PM10 z całego okresu pomiarowego wyniosła aż 142 mikrogramów. Przekroczenia poziomu dopuszczalnego stężenia pyłu zawieszonego występowały przez wszystkie dni trwania pomiarów, pomimo sprzyjających warunków meteorologicznych, czyli przy dość wietrznej pogodzie.
Obecność dziennikarzy w Skale (tego samego dnia w miejscowości jest też ekipa TVP) wywołuje wyraźne zainteresowanie mieszkańców. - Zdjęcia kominów pan robi? - zagaduje mężczyzna w sile wieku. - Miałem palą, to jest dym - mówi. - A pan czym pali w domu? - pytam szybko. - Ja? Normalnie, węglem - błyskawicznie odpowiada.
Chętnych, by porozmawiać, zbyt wielu nie ma. Na przystanku autobusowym rozmowy milkną, a w jednym ze sklepów w odpowiedzi na pytanie o smog słyszę jedynie krótkie. - Dziękuję.
Są też mieszkańcy, dla których problem okazuje się najwyraźniej wydumany. - Czy przeszkadza panom smog? - Ja wiem? Nie przeszkadza. Okres jest zimowy, wiadomo, że każdy pali, nie? - odpowiada mężczyzna. - Czy w ostatnich dniach nie było gorzej, jak były silne mrozy? - Eee, raczej nie - odpowiada drugi. Obrusza się na pytanie, czy to prawda, że ludzie śmieciami palą. - Gęste powietrze jest i tyle. Wiadomo, że jak nie ma przewiewu, to wszystko stoi - stwierdza.
Nikt nie przyznaje, że ogrzewa dom opałem niskiej jakości lub - co gorsza - odpadami. Z kim nie rozmawiam, to każdy też przekonuje, że pali właściwą techniką, czyli "od góry". Jak przekonują specjaliści, ten sposób jest nie tylko bez porównania bardziej ekologiczny, ale także o 30 proc. bardziej efektywny.
Sprawdzam więc kotły - w gminie są dopłaty do wymiany starych kotłów na nowe, o niskiej emisji. Ale zainteresowanie ze strony mieszkańców jest niewielkie. Jak wyjaśnia nam przedsiębiorca zajmujący się sprzedażą urządzeń grzewczych, problemem jest najczęściej spełnienie wymagań dotyczących samego budynku - musi być odpowiednio izolowany, wyposażony w nowe, szczelne okna. Dopiero wtedy można uzyskać dopłatę do kotła. - Wielu mieszkańców tutaj na to liczyć nie może - tłumaczy.
I za chwilę mówi coś o wiele gorszego. Zamiana starego "kopciucha" na nowy, ekologiczny kocioł grzewczy wcale nie oznacza, że w mieście znika jeden trujący komin. Powód? Mieszkańcy modyfikują nowe kotły w taki sposób, że przestają być ekologiczne.
- Z ekologicznymi piecami na ekogroszek jest taki problem, że po tym, jak zostaną zrobione odbiory, użytkownicy często usuwają z nich takie specjalne urządzenie, które ma zatrzymywać emisję toksycznych substancji - wyjaśnia. - W ten sposób pali się lepiej, ale kosztem zanieczyszczeń - mówi przedsiębiorca.
Z Krakowa do Skały, czyli z deszczu pod rynnę
Spotykam się z Katarzyną Zajączkowską-Fajto, która do Skały z Krakowa przeprowadziła się z rodziną dwa lata temu. Szybko zdała sobie sprawę, że pod względem czystości powietrza zmiana ta była jak z deszczu pod rynnę. Wraz z dwoma innymi osobami założyła na Facebooku profil Czysta Skała i zaczęła mozolną walkę o zmianę fatalnych praktyk grzewczych w Skale.
- Nie dam sobie wmówić, że jest to zawsze problem skrajnej biedy - mówi. - Teraz oszczędzają 300 zł kupując najgorszy miał węglowy, ale jak z powodu smogu zapadają na chorobę nowotworową, to znajdują pieniądze na leczenie, po prostu nie ma wtedy negocjacji - przekonuje Zajączkowska.
Jej zdaniem podejście do kwestii ekologii w społeczeństwie zależy od punktu siedzenia. I - niestety - prosty rachunek ekonomiczny często wygrywa z przekonaniami. - Znam przykład biegacza, który mieszkając w bloku w Krakowie bardzo oburzał się na tych, co kopcą, ale gdy kupił dom pod Krakowem, sam zaczął robić to samo. Kupił najtańszy, prymitywny piec, tani węgiel i dołączył do tych, co kopcą - stwierdza.
Mój dziadek palił węglem i dożył 90 lat
- Są dwie postawy wśród mieszkańców, którzy nie chcą nic zmienić w kwestii palenia. Jedni nie widzą problemu, uważają, że "tak było zawsze i nie ma o co robić afery. Mówią: "mój dziadek palił węglem i dożył 90 lat” - mówi działaczka społeczna. - Inni po prostu to wypierają, bo boją się prawdy o smogu, dotyczy to nawet kobiet w ciąży. Na szczęście coraz więcej osób zdaje sobie sprawę, że tu jest gorzej niż w Krakowie - ocenia.
Zajączkowska-Fajto podkreśla, że "Czystej Skale" próby nakłonienia lokalnych władz do rzeczywistej poprawy sytuacji w Skale idą bardzo, ale to bardzo opornie. Mówię, że burmistrz w wywiadzie opowiadał o szkoleniach, jak palić.
- Lokalni włodarze są przekonani, że robią wszystko, co jest w ich mocy i na każdym kroku podkreślają brak środków. Ale prawda jest taka, że czasem wystarczy determinacja i zapał kilku osób. To my, jako grupa "Czysta Skała", zorganizowaliśmy pokaz palenia od góry, zaprosiliśmy lekarki z krakowskiego szpitala, sprowadziliśmy w marcu 2016 roku pyłomierz Krakowskiego Alarmu Smogowego, a teraz walczymy o oczyszczacze powietrza dla dzieci w przedszkolu - mówi.
- A urzędnicy zaczynają cokolwiek robić dopiero, gdy są z każdej strony szturchani - dodaje. - Pan burmistrz powiedział mi kiedyś "fajnie, że jesteście, będziemy was wspierać”. Oni nas? - denerwuje się.
- Mam nadzieję, że w naszym kraju nie musi dojść do masowych zgonów na skutek smogu, jakie miały miejsce w Londynie, żeby ludzie się opamiętali. Zarówno mieszkańcy, jak i rządzący, wszyscy musimy wziąć odpowiedzialność za zdrowie nasze i naszych dzieci - mówi Zajączkowska-Fajto.
Kilka tygodni po zakończeniu badań, Krakowski Alarm Smogowy postawił w Skale nowy pyłomierz. Na plebanii. Na razie urządzenie nie ma określonego współczynnika kalibracyjnego, dlatego nie można jeszcze podać wyników.
- Podamy je, gdy będziemy mieć pewność, że są precyzyjne - wyjaśnia Anna Dworakowska z KAS. I dodaje, że powinno to nastąpić w ciągu kilkunastu dni. Wtedy okaże się, czy w miniony weekend Skała pobiła swój niechlubny rekord, dzięki któremu zagościła na łamach "Financial Timesa".