A odpowiadał na pytania posłów, dotyczące tzw. SMS-ów premium. Każdy z nich potrafi kosztować kilka a nawet kilkanaście złotych. Nic dziwnego, że resort szacuje wartość całego rynku na miliard złotych i chce ukrócić ten proceder, wykorzystywany często przez oszustów.
Posłowie pytali przedstawiciela Ministerstwa Cyfryzacji o to, czy w resorcie są podejmowane prace, które mają ochronić abonentów przed nieuczciwymi organizatorami konkursów SMS, prenumerat i innych usług na rynku telekomunikacyjnym.
Często bowiem zdarza się, że Polacy muszą płacić za takie wiadomości nawet po kilka czy kilkanaście złotych. I to niekoniecznie za wysyłanie, ale również za ich odbieranie. Mechanizm działania takich usług przedstawiamy dalej.
Resort cyfryzacji wie o problemie i pracuje nad jego rozwiązaniem wspólnie z Urzędem Komunikacji Elektronicznej. - Musimy mieć świadomość, że to ciągła zabawa w policjantów i złodziei - powiedział w czwartek wieczorem Piotr Woźny, wiceminister cyfryzacji. I wskazywał, że zamknięcie jednej furtki automatycznie uaktywnia nieuczciwych przedsiębiorców w poszukiwaniu kolejnych.
Zdaniem Woźnego głównym problemem we wszelkiego rodzaju konkursach czy internetowych usługach jest brak wystarczającej informacji. - Często jest ona napisana w tak skomplikowany sposób, że uczestnik nie wie, ile go to będzie kosztować - zauważył wiceminister. Zapowiedział, że resort wspólnie z UKE pracuje nad rozwiązaniami, które w znacznie bardziej restrykcyjny sposób niż do tej pory będą wymagać od organizatorów konkursów szczegółowej informacji o zasadach i przede wszystkim kosztach wykupu takiej usługi.
Choć należy zauważyć, że obecnie również taki obowiązek istnieje, tylko nie jest przestrzegany. Co więcej, przy Prezesie UKE utworzono rejestr podmiotów, które oferują usługi, za które trzeba zapłacić "SMS-ami premium". Ponadto abonent może zablokować u operatora wszystkie lub część wiadomości o podwyższonej opłacie. Może też ustalić maksymalną cenę takiej usługi.
Krocie za przychodzące wiadomości
Woźny wymienia dwie zdiagnozowane patologie na wartym ponad miliard złotych rynku. Pierwsza to nieczytelne redagowanie informacji na temat opłat, często również wprowadzanie w błąd użytkowników.
Druga natomiast, znacznie bardziej trudna do zwalczenia, to darmowe wiadomości, które zachęcają do zakupu usługi czy prenumeraty. Polskie prawo nie przewiduje bowiem żadnej możliwości blokowania darmowych SMS-ów, otrzymywanych przez użytkowników. - To będzie priorytet w działaniach resortu w najbliższych miesiącach - powiedział wiceminister Piotr Woźny. Konkretów jednak jeszcze nie ma. Chodzi głównie o lepsze egzekwowanie już istniejącego prawa.
Odpisanie na taką darmową wiadomość często oznacza zgodę na pobieranie opłaty nawet za odbiór SMS-a. Abonenci często nieświadomie zgadzają się na otrzymywanie np. horoskopów, zdjęć czy innych informacji, za które każdorazowo pobierana jest wysoka opłata.
Piotr Woźny apelował jednak, żeby "nie wylać dziecka z kąpielą". - Pamiętajmy, że ten rynek jest wart ok. miliarda złotych, więc Polacy chcą z takich usług korzystać - podkreślił wiceminister. - Musimy uważać, żeby nie unicestwić tego rynku i przy okazji walki z oszustwami nie wyrządzić krzywdy uczciwym przedsiębiorcom.
Popularny przekręt
"Witam. Na wstępie przepraszam za kłopot, ale podczas rejestracji w serwisie internetowym przez moja nieuwagę moje dziecko wpisało nieprawidłowy numer telefonu i SMS dotyczący rejestracji zamiast do nas został wysłany na Pani/Pana numer. Czy jest możliwość odesłania mi treści tego SMSa pod mój numer jeśli już dotarł lub dopiero dojdzie? Jeżeli nie sprawi to kłopotu będę bardzo wdzięczna za pomoc, z góry dziękuję. Anna" (pisownia oryginalna - red.).
Życzliwość w tym wypadku może kosztować nawet kilkadziesiąt złotych. Taka wiadomość tekstowa to zwykła próba oszustwa. Od lat w tej metodzie zmieniło się tylko jedno słowo. Anna zastąpiła Ewę.
Naciągacz - w tym wypadku Anna, matka niesfornego dziecka - podaje nasz numer w jednym z serwisów oferujących usługi premium SMS. Jednocześnie wysyła do nas wiadomość z prośbą o podanie kodu PIN. Dlaczego kod trafił do nas? W serwisie z usługami premium SMS należy podać klucz, by aktywować usługę. A taki PIN przychodzi tylko i wyłącznie do posiadacza numeru, dla którego usługa ma być włączona. Jeżeli jesteśmy nierozważni lub po prostu naiwni, to ktoś zupełnie z zewnątrz jest w stanie aktywować za nas płatną usługę. Tak, do tego wystarczy tylko jeden kod. Naciągacz przekonuje, że to błąd, że otrzymaliśmy jego kod. Najczęstsze tłumaczenie to właśnie psikus dziecka. A to wszystko jest kłamstwem.
Kilka miesięcy temu lawinę wiadomości otrzymywali sprzedający auta i motocykle na portalach ogłoszeniowych. W ich przypadku schemat był bardzo podobny. I tym razem winne wszystkiemu było dziecko, które tym razem zblokowało telefon rodzica. Chcąc dzwonić - i pytać o ofertę - naciągacz musi dodać numer do telefonów zaufanych. A możliwe jest to tylko i wyłącznie po wpisaniu otrzymanego kodu.
"Witam. Czy samochód jest nadal aktualny? Chciałbym jutro po niego przyjechać. Nie mogę odebrać bo syn zablokował mi iPhone i żeby dzwonić i odbierać muszę dodać numer do zaufanych. Wymaga to potwierdzenia kodu. Przyjdzie on do pana SMS, a pan mi ten kod odeśle. Przepraszam za kłopot. Proszę odpisać, czy wysłać ten kod żebym mógł zadzwonić" (pisownia oryginalna - red.).
Po co naciągacz najpierw pyta o zgodę na podesłanie kodu? To proste. Chce sprawdzić, czy numer jest aktywny. Dostając odpowiedź, będzie też pewny, że znalazł naiwniaka. Dopiero wtedy wpisze numer telefonu na stronie organizatora usługi i będzie czekał na kod. Bardzo często naciągacze aktywność numeru sprawdzają jeszcze w inny sposób - wykonują krótkie połączenie. Najczęściej tak krótkie, by nikt nie mógł go odebrać.
Więcej na temat naciągaczy i opłat, które ponoszą za nie naiwni użytkownicy przeczytasz w innym materiale WP money.