Solidarność płynie na wniesionej przez siebie fali. Zakaz handlu w niedzielę już związkowcom nie wystarczy. Teraz chcą ograniczać pracę w niedzielę dla kolejnych branż. Pracodawcy pytani o ten pomysł nie wierzą własnym uszom.
- Chcemy się przyjrzeć i zrobić rewizję w kodeksie pracy, aby kolejne grupy zawodowe mogły w niedzielę odpocząć, bo przecież w kodeksie pracy mamy jasno napisane: niedziela i święta są dniami wolnymi od pracy, ale jest cały katalog wyłączeń - mówił na walnym zebraniu delegatów śląsko-dąbrowskiej Solidarności w Katowicach szef związku Piotr Duda.
Chodzi o to, by ograniczać pracę w dni wolne tak, "by kolejne grupy zawodowe niedzielę mogły spędzić w domu". Solidarność idzie za ciosem. Od początku marca obowiązuje ustawa o ograniczeniu handlu w niedzielę forsowana właśnie przez związek.
Kto pracuje w niedzielę
Rzecz jednak w tym, że w niedzielę pracuje coraz mniej Polaków. - Przewodniczący Duda wyważa otwarte drzwi i rozwiązuje nieistniejący problem - wskazuje w rozmowie z money.pl główny ekonomista Pracodawców RP Łukasz Kozłowski.
Sięgnijmy do liczb. Jak wynika z danych Eurostatu opublikowanych niecały rok temu, nawet przy uwzględnieniu szarej strefy przez co najmniej dwie niedziele w miesiącu pracowało 7,1 proc. Polaków wieku 15-64 lat. Czyli nieco ponad milion osób. Natomiast jeszcze dziesięć lat wcześniej było to 12,6 proc., czyli o 600 tys. osób więcej. Oczywiście więcej ludzi pracuje w dni wolne w lecie, na przykład w turystyce albo w rolnictwie. Za to mniej zimą, kiedy prac sezonowych jest po prostu mniej.
- Polacy już teraz są wśród tych nacji, które w niedzielę raczej nie pracują. W Europie jesteśmy raczej w czołówce - mówi ekspert.
Jak wskazuje, pracują te branże, które odpowiadają za funkcjonowanie państwa, a więc mundurowi, służba zdrowia, służby ratunkowe, energetyka, utrzymanie infrastruktury. - Poza tym jest jeszcze cała kultura, rozrywka, gastronomia, media. Czyli ci, na których usługi jest duże zapotrzebowanie społeczne właśnie dlatego, że większość ma wtedy wolne i chce iść do kina, teatru, restauracji, pooglądać telewizję - opowiada Kozłowski.
Natomiast jeśli chodzi o produkcję i duże zakłady przemysłowe, to pracują te, gdzie wymaga tego proces technologiczny. Przykład? Huty. Pieca hutniczego nie wygasza się na kilkanaście godzin, bo akurat jest dzień wolny.
- Niezbyt widzę możliwość dalszego ograniczania pracy w niedzielę. Bo jak? Mają być zamknięte restauracje? Kina? Telewizja ma przestać nadawać? - zastanawia się Kozłowski.
Kapitał nie pracuje
Na co innego zwraca uwagę ekspert Konfederacji Lewiatan Jeremi Mordasewicz. - Polska ma mało kapitału. W naszym kraju na jednego pracownika przypada równowartość 55 tys. euro. Dla porównania, w Niemczech jest to 185 tys. euro na pracownika. Czyli nie dość, że mamy tego kapitału mało, to jeszcze rozważamy scenariusz, by on nie pracował siedem dni w tygodniu, ale sześć. Związki zawodowe w ogóle o tym aspekcie nie myślą - zauważa.
Jego zdaniem, dalsze ograniczanie pracy w niedzielę może zniechęcić do Polski zagranicznych inwestorów. - Chcemy zachęcać wielkie korporacje, by otwierały biura w naszym kraju. Ale jednocześnie w takich firmach zawsze któreś biuro na na świecie akurat pracuje - wskazuje. - Albo zachęcamy: inwestujcie u nas, ale od razu zastrzegamy, że w te i te dni nie pracujemy. Więc pieniądze, które u nas zainwestujecie, też nie będą pracować - mówi Mordasewicz.
A to wszystko - jak wskazuje - w sytuacji, gdy inwestycji i tak jest mało. Stopa inwestycji utrzymuje się w u nas na poziomie niższym niż przeciętna w Unii.
- Piotr Duda proponuje rozwiązanie, które wcale nie jest dla pracowników korzystne. Bo jeśli inwestycje nadal będą niskie i nie będzie rosła produktywność, to pracodawcy nie będą mieli jak podnieść płac. Jeśli jednak ten wzrost płac zostanie wymuszony przez pracowników, to polskie firmy stracą konkurencyjność. A wtedy zaleje nas import, tak jak to się stało w krajach południowej Europy - podsumowuje Mordasewicz.